RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niczym Don Kiszot i Sanszo Pansa jechaliśmy w świat szukać przygód.Postanowiliśmy zdać się na los, jechać tam, dokąd skieruje nas przypadek.W głębi duszy marzyło mi się, że dojedziemy w końcu do Nowego Jorku, tej Mekki teatru i kultury.No, ale wylądowaliś­my ostatecznie w małej mieścinie na południu stanu Teksas.Poznaliśmy robotnika sezonowego, Murzyna, który powie­dział:- To jest złe miasto.Złe dla mnie i dla Meksykanów, chłopcze.Uciekajcie.Po tym ostrzeżeniu staraliśmy się ominąć śródmieście.Chodzi­liśmy naokoło z jednego skraju na drugi, żeby złapać jakiś inny pociąg towarowy.Z daleka zobaczyliśmy farmę.Nie jedliśmy cały ten dzień, więc zdecydowaliśmy się zaryzykować i poprosić o'pracę.Wysłałem naprzód Berta, bo miał jasne włosy i był bardzo wysoki.Wyglądał, jak przystało na sympatycznego młodziut­kiego Amerykanina.Już nauczyłem go prać sobie koszule nie ina­czej, niż ja sobie prałem, więc prezentował się schludnie i przy­zwoicie.Otworzyła mu jakaś kobieta, mniej więcej trzydziestopięciolet­nia.Sprawiała takie wrażenie, jakby mogła sama wyjść na pole i wykonywać pracę mężczyzny, jeździć konno, zaganiać bydło.Stałem pod drzewem, kiedy Bert z nią rozmawiał.Dał mi znak ręką, żebym podszedł, i wtedy ona mi się przyjrzała w sposób dosyć szczególny.Chyba poznała, że jestem Meksykaninem.- No - powiedziała - trochę nam brak rąk do pracy w tej chwili.Czy umiecie, chłopcy, jeździć konno?Musieliśmy przyznać, że nie umiemy.- Więc co wy, do diabła, umiecie? - zapytała.Bert odpowiedział:- Możemy narąbać drzewa dla pani.Poza konną jazdą umiemy robić wszystko, co trzeba.Popatrzyła w moją stronę i powiedziała:- No, jest pokój na tyłach stodoły, jeżeli zechcecie tam miesz­kać.Dam wam mieszkanie i utrzymanie, trzy posiłki dziennie i dwadzieścia dolarów miesięcznie do podziału.Poszliśmy z nią do stodoły i pokazała nam uroczą izdebkę z osobną łazienką.Obaj, Bert i ja, po noclegach w domach Armii Zbawienia i innych przytułkach, byliśmy tym mieszkaniem za­chwyceni.Wkrótce potem usłyszeliśmy gong.Umyliśmy się i doprowadzi­liśmy do porządku myśląc, że na kolacji może będzie dużo ludzi.Dom był urządzony skromnie, ale bardzo gustownie.Kiedyśmy tam weszli, zobaczyłem w pokoju przy jadalni ogromną bibliotekę z setkami i setkami książek.Ta kobieta - powiedziała nam, że nazywa się pani Harris - spostrzegła, gdzie patrzę, i zapytała, czy lubię czytać.- Tak, lubię.- A co ty czytujesz?Roześmiałem się i wyciągnąłem z kieszeni mój zbiór kartek wydartych z książek, które czytałem po drodze.Kieszenie miałem tym wypchane.Zaimponowało jej to.- Szkoda, że ja nie mam czasu na czytanie, bo te książki tutaj się zmarnują.Jeżeli zostaniecie u mnie, będziesz mógł z nich korzystać.No, a teraz siadajmy do kolacji.Wrócimy tu później, to je sobie przejrzysz.W czasie kolacji powiedziała nam, że owdowiała przed kilku laty i ma tę farmę po mężu.Z trudem gospodaruje tak, żeby się opłacało.Utrzymuje się z niedużej hodowli bydła, z sadu i z warzywnika.Po kolacji oznajmiła szorstko.- Dobrze, chłopcy, jutro czeka nas dzień ciężkiej pracy.Ja idę spać.Śniadanie o pół do siódmej.- I dała nam spis naszych codziennych zajęć gospodarskich.Przez następny tydzień pracowaliśmy w pocie czoła.Ona nie była zbyt komunikatywna, ale pewnego dnia, kiedy okopywaliśmy motyką warzywa, podjechała swoją półciężarówką Dodge.Jadę do miasteczka po sprawunki.Któryś z was.chce poje­chać ze mną? Nie lubię prowadzić samochodu wieczorem.Bert powiedział:- Dobrze, pojadę z panią.- Umiesz prowadzić?- Nie.Niestety.- A ty, Tony?- Owszem, ja prowadzę.- No, to świetnie.Ty ze mną pojedziesz, Tony.A Bert niech pilnuje domu.Kazała mi usiąść za kierownicą.Dopiero na szosie wyraźnie się uspokoiła.- Myślałam, że skłamałeś i nie umiesz prowadzić.- To irlandzka strona mojej natury wszystko zawsze umie.- Nie mogłem oprzeć się pokusie, żeby jej dociąć.Ale tylko zapatrzyła się w szosę przed nami.Przyjechaliśmy do miasteczka i stało się jasne, że tak naprawdę ona nie miała wiele do załatwienia: kupiła tylko trochę rzeczy w drogerii.W drodze powrotnej dziwnie milczała, jak gdyby zdenerwowana.Mnóstwo paliła.- Kupiłam coś dla ciebie - powiedziała wreszcie.Pokazała mi wodę kolońską, mydło do golenia, żyletki i inne artykuły toaleto­we.- Któregoś dnia będziesz musiał pojechać ze mną do fryzjera.Potrzebne ci już strzyżenie.Poczułem się nieswojo: ta kobieta zaczyna mnie uważać za swoją własność.Po powrocie na farmę zapytała, czy napiłbym się kawy.Czyta­łem, kiedy wniosła tacę do biblioteki.Nie mówiła dużo.Wypiliśmy kawę i ja wstałem:- No, chyba powinienem iść spać: jutro dzień ciężkiej pracy.- Chce ci się spać?- Niespecjalnie.- Mnie też nie - powiedziała.- Czuję się taka rozbudzona.Może byś posiedział tutaj.Spać możesz jutro nawet do południa.- Ale pani mi nie płaci za spanie.- No, daj spokój - żachnęła się.- Ja z pewnością nie traktuję ciebie jak szef.Jesteśmy przyjaciółmi: miło mi mieć cię u siebie.Nie dziurkujesz przecież karty kontrolnej ani nic takiego.Proszę, siedź tu i czytaj! Pójdę teraz zażyć tabletkę nasenną.Dotrzymaj mitowarzystwa.Nie cierpię być sama.- Świetnie.- Zbyt często zaznaję samotności.Wkrótce potem wróciła w negliżu.Usiadła na kanapie naprze­ciw mnie.Przeciągnęła się i powiedziała:- Och, jestem zmęczona, i nagle takie odprężenie.Tak mi dobrze.Mogłabym zasnąć od razu tutaj.Podjąłem zabawę.- Chce pani posłuchać muzyki?- Nie, nie.Całe to nakręcanie gramofonu i zmienianie płyt.Wiesz, czego bym bardzo chciała? Żebyś poczytał mi.Chodź tu i poczytaj mi.Więc usiadłem przy niej.- Zniżonym głosem, to mnie nie wybijesz ze snu.Masz taki miły głos, Tony.Wzięłam tabletkę i chyba już zaczyna działać.Wiedziałem, że nieboraczka po prostu szuka pretekstu: chce przespać się ze mną, tylko jest skrępowana.Raczej nie wątpiłem, że od śmierci męża była bez mężczyzny.Kiedy czytałem, jej ręka opadła mi na kolano.Poczułem to.Patrzyłem, jak sunie coraz dalej.Ona miała oczy zamknięte.Półgłosem czytałem nieprzerwanie, dosyć szybko, ale jej palce trafiły mi między uda.Wtedy jęknęła, jak gdyby przez sen.Nadal udawała, że nie wie, co robi.Chociaż dotykała mnie zgoła nie­dwuznacznie, bałem się odsunąć.Wciąż jeszcze udając, że to przez sen, ujęła moją rękę i przyłożyła do siebie.A potem nagle pociągnęła mnie i już nie oszukiwała, że śpi.Kiedy wyżyła się raz i jeszcze raz, powiedziała:- Chyba lepiej, żebym poszła do łóżka.Chodź i poczytaj mi w łóżku.Rozebrałem się i rzeczywiście kochałem się z nią.To było fenomenalne, bo ta kobieta wydawała się dziwnie nienasycona.Później zaczęła rozmawiać ze mną, opowiadać, jak pierwszego dnia, ledwie mnie zobaczyła, coś się z nią stało, coś, czego ona nie rozumie.Często obserwowała mnie przez okno, kiedy pracowa­łem w ogrodzie.Skóra mi lśniła w słońcu i to ją dziwnie podnie­cało.- Wiesz, wychowałam się w Teksasie, więc nigdy naprawdę nie spojrzałam na Meksykanina [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl