[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pajacował.Zamawiał różne dodatki, napoje,sam mieszał koktajle owocowe, gonił mnie ze szklanką w ręku aż na zaplecze, chciałwięcej lodu.Wydziwiał.Radzę fląderkę, świeżutka, na maśle. Na maśle! ucieszyłam się. To poproszę.Mówi pan, że oni zawsze zajmowaliten stolik? Tu jest taki zwyczaj w zasadzie, bywa, że się ktoś tam wymienia, ale przeważniegoście siedzą na stałe.Tu akurat dwóch panów, wcześnie przychodzili, długo siedzieli,jedli bez pośpiechu, racjonalnie można powiedzieć.Rzadko się ktoś przysiadał. Jeszcze bym chciała pogadać z tym waszym gościem, który ocalał.On zezowaty? Istotnie, słuszne spostrzeżenie. Jak przyjdzie na obiad, zechce pan powiedzieć, że starszawa dama czeka na niegoprzy stoliku? %7łeby przypadkiem nie poszedł gdzie indziej. Młoda i piękna kobieta poprawił mnie kelner z wielkim naciskiem. Oczywiście, do usług, dopilnuję!Uroda kwestią gustu, a w porównaniu z taką, na przykład, stuczterdziestoletniąrekordzistką z Kaukazu mogłam być także młoda.Kelner miał więcej rozumu ode mnie,przed starszawa damą Kołodziej pewnie by uciekł.Rzeczywiście był zezowaty.Jedno oko patrzyło na mnie, drugie biegło ku sali, z tymże tylko chwilami.No, dość często.Wystarczająco, żebym nie wytrzymała i popatrzyłaza nim.Dzięki temu zobaczyłam Wydrę.Była to jedna facetka, której wyjątkowo nie lubiłam, może z zazdrości, bo odznaczałasię chudością w stopniu dla mnie nieosiągalnym.Istny szkielet.Mogła nie tylko jeść,27ale zgoła żreć wszystko, co jej się spodobało, i jak na ironię losu, nie miała apetytu,dziubała jakieś sałatki i na tym się jej odżywianie kończyło.Ze swojej przerazliwejchudości była skrycie dumna, a kubaturę ogólną nadrabiała makijażem, warstwyupiększające stanowiły na niej pokrywę grubości co najmniej pół centymetra.Pozatym żadnych wyraznych wad nie prezentowała i właściwie nie wiadomo, dlaczego jejnie lubiłam, ale nie lubiłam i cześć.Wydawała się wydrowata, miała w sobie coś takiego,co nie pozwalało doszukiwać się ukrytych zalet.Zaliczała się do grona tych szesnastuznajomych sztuk, które zdążyłam tu spotkać.Siedziała przy stoliku w trzy osoby, z mężem i drugim facetem, na któregospojrzałam dopiero po chwili i prawie udało mi się zapomnieć, po co tu jestem.SewerynWierzchowicki! Rany boskie, a cóż oni razem.?Piastowała w objęciach wielkiego niedzwiedzia panda.Niedzwiedz zdecydowanieprzeszkadzał jej w przyjmowaniu posiłku, ale to właśnie było do niej podobne.Utrudnić sobie jedzenie.Niemożliwe, żeby zdołała tak konsekwentnie symulować tęniechęć do żywności, widocznie rzeczywiście nie lubiła jeść, zresztą wskazywał na towygląd zewnętrzny, same kości pokryte tynkiem.Odczepiłam się od niej z szalonym wysiłkiem, szczególnie że dodatkowo intrygowałmnie ten cały Seweryn.Miałam zamiar śledzić go, sprawdzić, gdzie mieszka, a możewłaśnie w Pelikanie.? Postanowiłam spytać o to dziewczynę z recepcji, chociażSeweryn z Jackiem nie miał nic wspólnego, ona zaś żywiła skłonność do Jacka, a niedo Bodzia.I całe szczęście, Bodzio był żonaty.Zmobilizowałam się ostro i wróciłam doaktualnych obowiązków.Nie siliłam się na wyszukane podstępy. Nasz wspólny znajomy w zasadzie był zdrów i nikt się nie spodziewał takiegonieszczęścia powiedziałam smutnie. Pan z nim rozmawiał właściwie ostatni.Cosię tu działo, przy tym stoliku, mógł się czymś zdenerwować? Zjadł coś, wypił? I kto tobył, ten jakiś trzeci? Podobno przerażająco żywiutki? Czysty wariat zaopiniował z niesmakiem pan Kołodziej. Nie znam faceta,pierwszy raz go na oczy widziałem.Dla mnie podejrzany.Zainteresowałam się tym jawnie.Pan Kołodziej zapewne uznał, że jestem zwyczajniegłupia.Trochę racji mógł mieć. Uczepił się Gawła rzekł w zadumie. Gaweł, prawdę mówiąc, przyjechał tudla mnie.Interesy, łaskawa pani.Czekam na kontrahenta, też chciał się z nim widzieć,możliwe, że załatwiał coś jeszcze dodatkowo, ale to już beze mnie.Ten wariacki gośćchyba czegoś od niego chciał, Gaweł mi go nawet przedstawił, ale za Boga żywego niewiem, jakim nazwiskiem.Coś jakby Szmergiel, nawet pasowało.Podlizywał się, pogadaćnie dawał, głowę zawracał, ale co tam, jeden obiad w nerwach można zjeść. Czekałam tu na pana, bo rozmawiam z każdym, kto mi pod rękę wpadnie.Podobno28machał rękami, latał po sali, miotał naczyniami po stoliku i tak się zastanawiam.Niemógł mu czegoś dosypać do jakiej potrawy albo napoju?Pan Kołodziej nie zastanawiał się wcale. Mógł mu dosypać tonę arszeniku.A bo co, znalezli truciznę.? Nie wiem, ale istnieją różne takie rzeczy, które podwyższają ciśnienie, szkodzą naserce i tak dalej.A kto wie? Zdrowy człowiek i nagle zawał, właściwie bez powodu.Patrzyłam na niego, zmartwiona.To jedno ustabilizowane oko pełne było smutkui współczucia. Dla mnie to nieszczęście westchnął. Liczyłem na niego w tym interesie,chociaż wcześniej nie miałem zamiaru.Pokazał mi pułapki.No więc wolałem nawetmniej zarobić, byle z nim.Dobry był.Z dużym szwindlem miał na pieńku, teraz tojuż bez znaczenia.Mówił, że na takie bagno jest za stary, nie chce mu się pracowaćw dżungli, wolałby mniej więcej normalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]