RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zamierzałam pchać we Florencję całej tej ćwiartki kilograma, Wągrowska miała więcej koni, a ja je wszystkie lubiłam.-.i co się pokazuje, patrz pan, jeszcze trzy deko za dużo mówił Waldemar w szampańskim nastroju i pełen ognia, bo wygrywał w dniu dzisiejszym wszystko, a Florencję, pod wpływem Marii, miał samą jedną.- Dwie godziny w tej łaźni, prawie trzy kilo mi spadło i diabli nadali, jeszcze trzy deko za dużo.A moja kolej za d/iesięć minut! Zdejmuj gacie, powiada mi trener, zdejmuj wszyst­ko i na wagę! Trzy deko, gacie, koszulka, niby nic, a jednak.- Po co on te gacie zdejmował? - spytał nieufnie pan Rysio, ·.wieżo skądś przybyły.- Boks - wyjaśniła mu rozweselona Maria, która słuchała od początku.- Musiał zejść do swojej wagi.- l co się okazuje, jeszcze trzy gramy! - kontynuował Wal­demar.- Rany boskie, parę minut zostało, nie zgadniecie państwo, 1:0 wymyślił!- No! - pogoniłam niecierpliwie, bo mnie to zaczęło ciekawić.- Pluj, powiada do mnie, pluj ile wlezie! Cytrynę sobie przypo­mnij, albo gówno, jak wolisz i pluj!- No i co? - zainteresował się pan Sobiesław, daleki wprawdzie od sportu, ale, być może, przejęty kwestią odwodnienia organizmu.- No pluję na wszystkie strony, jak popadnie, on faktycznie, /oby mi pomóc, zaczął żreć tę cytrynę, krzywi się jak mazepa, ale /ie, no i nie uwierzycie, wyplułem te trzy gramy!- l co, wygrałeś? - spytała Maria.- A jak? W trzeciej rundzie! l nikt się nie mógł przyczepić, bo na1 granicy wagi byłem.Udało mi się trafić dwie triple, jedną z Florencją, a drugą na samym końcu, ostatnią.Maria wepchnęła mi swoje bilety, bo się śpieszyła, musiała odjechać przed ostatnią gonitwą, umówiona na jakąś imprezę, co wprawdzie potępiałam, ale do związywania jej z fotelem jednak się nie posunęłam.W ogonku stałam dosyć długo, bo dużo ludzi wygrało, potem zaś poleciałam do stajni, z tym cukrem i pietruszką dla Florencji.!Zmierzchało się już.Dwa falstarty opóźniły nieco gonitwy, impreza skończyła się tuż przed zachodem słońca, a może nawet o samym zachodzie.Między stajniami paliły się światła.Florencji w domu nie było, zanim ją znalazłam, upłynęło jeszcze trochę czasu, bo spotkałam Czerskiego, który z oburzeniem i rozgorycze­niem pokazał mi dwie świeżo przybyłe młode klacze.- No niech pani popatrzy - mówił z niechęcią.- Tak maj wyglądać wyścigowy koń? To beczki, a nie klacze! Kiedy ja jej doprowadzę do ludzkiego wyglądu, we wrześniu może, albo w październiku! Nie zgadnie pani, po kim one! O, proszę.! iKlacze rzeczywiście były grube i brzuchate, ale sympatycznej i przymilne.Dałam im po dwie kostki cukru, nie więcej broń Boże, żeby jeszcze bardziej nie utyły.Czerski otworzył sąsiedni boks.- Tak się powinno wyglądać jak ta niunia! Proszę! No co, niunia, ty już w formie jesteś, odsuń się, niech cię pani zobaczy!Nutria, zwana niunia, też dwulatka, była smukła i śliczna.W debiucie przyszła druga, wyciągała teraz pysk do Czerskie­go, kładła mu głowę na ramię i delikatnie chwytała wargami za j ucho.Czerski słynął ze znakomitego treningu właśnie klaczy, nie miał akurat tych najlepszych, ale nawet z drugiego gatun­ku potrafił wyciągnąć wszystkie możliwości.Kochał je z wzajemnością.- Po kim tamte? - zaciekawiłam się, obdarzywszy Nutrię następnymi kostkami cukru.- Po Calderonie od Dromony i po Diable od Simki.Drąga i Simona.- No to rzeczywiście pochodzenie powinno się obrazić.Ale ta po Diable wrodziła się w matkę, gniada.- Toteż ojcu nie dorówna, w drugiej grupie zostanie.Borek się w niej zakochał, może co wydusi.- Długo był spieszony.- Długo i dlatego właśnie płacze mi tu po kątach i poprzysięga, że się będzie starał.No, najpierw ją trzeba potrenować, żeby w brzuchu spadła.Napije się pani herbaty?- Nie, dziękuję, idę szukać Florencji.- A ona jest chyba na tym pastwisku obok Jeziorniaka.Tam, na samym końcu.Teren wyścigów był rozległy, sto sześćdziesiąt hektarów stano­wiło niezłą przestrzeń.Zanim dotarłam za stajnię Jeziorniaka, zrobiło się prawie ciemno.Mała łączka w dzikim stanie rozciągała się tuż obok jego kołowrotu.Nie chodziły już żadne konie i ludzi nie było widać, czynności po gonitwach uległy zakończeniu.Na łączce pasł się tylko jeden koń i z daleka rozpoznałam Florencję.Podchodziłam normalnym krokiem, bez wielkiego pośpiechu i bez hałasu, bo akurat miałam zwyczajne klapki, a nie obcasy łomoczące stalowymi flekami.Wciąż jeszcze z pewnej odległości ujrzałam, jak na tej łączce pojawił się jakiś człowiek.Duży dosyć i potężny, ale nie gruby, nie znałam go chyba, pojęcia nie miałam kto to jest.Florencja podniosła głowę i obejrzała się na niego.Przez chwilę stała nieruchomo.Człowiek, o ile w ogóle był to człowiek, a nie jakieś zwyrodniałe monstrum, uczynił gwałtowny zamach i długim biczem uderzył klacz.Jezus Mario, uderzył Florencję.!!!Potknęłam się, na moment zamarłam, a w środku coś mi się zrobiło.Jej chyba też.Pierwszy raz w życiu została uderzona.! Monstrum zamachnęło się ponownie.Florencja zareagowała, bez wątpienia sprzecznie z jego oczekiwaniami.Mógł się może spodziewać, że spróbuje uciekać albo coś w tym rodzaju, ona jednakże wykonała numer nie do uwierzenia.Zarżała z tak śmier­telnym oburzeniem, urazą, wściekłością, że echo poszło po staj­niach i natychmiast odezwały się pozamykane już konie, uniosła się na tylnych nogach, okręciła w miejscu i runęła na przeciwnika.Drugie uderzenie w nią nie trafiło, bat świsnął obok.Florencja jak furia wpadła na wroga.Rąbnęła go przednimi kopytami w klatkę piersiową, opadła na cztery nogi, poderwała się znów i poprawiła, wszystko w błyskawicznym tempie, cały czas wydając z siebie szaleńcze rżenie.Facet upadł.Florencja zaszarżowała, wystar­towałam w panice, gubiąc klapki, bo błysnęła mi przerażająca myśl, że ona go zabije, a ją może potem zastrzelą.! Gotowa byłam przyznać się, że to ja, a nie ona, pędziłam ku łączce, kątem oka dostrzegłam, że z drugiej strony też ktoś leci.Florencja trzasnęła kopytami w krzyczącą i turlającą się, skurczoną postać, chyba trafiła, ogniem zionęła z pyska, a z oczu sypały jej się autentyczne iskry, czysty diabeł! No, może diablica.W ułamku sekundy przypomniała mi się inna klacz, która, obrażona, że zostawiono ją w stajni samą, bez towarzystwa, wzięła pod kopyta żłób i strzaskała go na drobne wióry.Widziałam to na własne oczy.Strzaska teraz ta Florencja na drobne wióry tego jakiegoś zgniłka i za człowieka będzie odpowiadać.!!!Zygmuś Osika zdążył przede mną, dopadłam łączki w chwilę po nim.- Florencja!!!-wrzasnął, bez mała ze szlochem.-Kochana.!!!Od strony stajni Wągrowskiej biegły obie, Agata i Monika.Florencja szalała na łączce, celując teraz w przeciwnika tylnymi kopytami.Znów go trafiła, poleciał pięknym łukiem o parę metrów i to mu chyba uratowało życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl