RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— I to wam nie wystarcza? — zawołałem spoglądając nań porozumiewawczo.Rozumna i spokojna jego twarz, na którą utajona choroba rzucała niedostrzegalny cień troski, zawsze dodawała mi otuchy.Ransome sam nie wiedział, co ma o tym myśleć.— Przyznaję, żem się dotąd nie zastanawiał nad tą sprawą—dodał z łagodnym uśmiechem.Czynny jak zwykle, oddalił się po tych słowach, by powrócić do swych licznych zajęć.Upłynęły znowu dwa dni.Przebyliśmy nieznaczną przestrzeń, bardzo nieznaczną, pozwoliło nam to jednak wypłynąć na szersze wody Zatoki Syjamskiej.Czując jeszcze w pełni radosną dumę, jaką napawało mnie stanowisko komendanta, tak niespodzianie otrzymane za pośrednictwem kapitana Gilesa, miałem jednak niejasne poczucie, że to wielkie szczęście trzeba będzie czymś okupić.Byłem dość biegły w sprawach morskich, aby móc spokojnie rozważać swoje szansę.Przynajmniej uważałem się za doświadczonego marynarza.Trzeba kochać swój zawód, aby móc bezstronnie zdać sobie sprawę ze swego przygotowania w danym zakresie, ja zaś kochałem swój zawód prawdziwie.Uczucie to wydawało mi się czymś tak naturalnym, jak to, że oddycham, wprost nie wyobrażałem sobie egzystencji poza zawodem żeglarskim.Nie umiałbym dziś powiedzieć, czego oczekiwałem w chwili, kiedy miałem objąć po raz pierwszy komendę nad statkiem.Może tylko owej szczególnej intensywności życia, która stanowi najistotniejszy cel wszystkich dążeń młodzieńczych.Nie mogłem spodziewać się huraganów wiedząc, że w Zatoce Syjamskiej nigdy nawałnic nie bywa, nie spodziewałem się jednak również drugiej ostateczności: tego beznadziejnego spętania rąk i nóg, które z dniem każdym bardziej dawało mi się we znaki.Nie można powiedzieć, aby zły urok trzymający nas w swej mocy skazywał statek na zupełne unieruchomienie.Przeciwnie.Tajemnicze niczym nie wytłumaczone prądy popychały nas podstępnie to w tę, to w ową stronę, o czym świadczyły zmieniające się ustawicznie zarysy wysepek rozsianych wzdłuż wschodniego wybrzeża Zatoki.Od czasu do czasu zrywały się kapryśne, zwodnicze podmuchy wiatru.Dawały nam one złudzenie posuwania się naprzód, złudzenie kończące się gorzkim rozczarowaniem, okazywało się bowiem najczęściej, że statek nie tylko się nie posunął, lecz, przeciwnie, cofnął się.Wiatr zamierał w głębokim westchnieniu, roztapiał się w głuchej ciszy, my zaś stwierdzaliśmy tylko swoją bezsilność, zdani na łaskę i niełaskę złośliwych prądów.Wyspa Koh–ring, wielka wyniosła góra, której ciemny kadłub leżał na szklanej tafli wód wśród małych wysepek, jak cielsko trytona wśród roju kiełbików, wydawała mi się ośrodkiem tego błędnego koła.Niepodobna było tej wyspy wyminąć.Dzień po dniu mieliśmy ją przed oczyma.Mijając o zmroku jej pelengi myślałem a każdym razem, że czynię to po raz ostatni.Zwodnicza nadzieja! Jedna noc przeciwnych wiatrów pozbawiała nas dorobku osiągniętego w ciągu dnia wśród chwilowo sprzyjających okoliczności, i przy wschodzącym słońcu czarny kadłub Koh–ringu rzucał nam się znowu w oczy, posępniejszy niż kiedykolwiek w swej jałowości i martwocie.— Czary jakieś, słowo daję — rzekłem pewnego razu, zatrzymując się, jak zwykle, pode drzwiami Burnsa.Ten ostatni powracał z wolna do świata żyjących.Daleko mu jeszcze było do czynnego udziału w życiu okrętowym, ale siedział już na łóżku, wyciągając ciekawie kruchą, kościstą szyję.W odpowiedzi na moje słowa pokiwał tylko głową tajemniczo i porozumiewawczo.— Ach, wiem już, co pan chce powiedzieć — wybuchnąłem.— Niechże pan nie żąda ode mnie, abym wierzył, że prawa meteorologii podlegają woli jednego nieboszczyka! Inna rzecz, że się w tej meteorologii stanowczo coś popsuło.Wiatry morskie i lądowe zachowują się tak dziwacznie, że niepodobna polegać na nich ani przez pięć minut.— Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł wyjść na pokład — mruknął Burns.— Wtedy zobaczymy…Czy była to zapowiedź podjęcia walki z nieczystymi siłami? Trudno odgadnąć.W każdym razie pomoc, jakiej mógł udzielić mi Burns, nie była tym, czego potrzebowałem w tej chwili.Prawda, że od szeregu dni i nocy nie schodziłem prawie z pokładu, chcąc wyzyskać każdą sposobność posunięcia się ku południowi.Ale dość było spojrzeć na nieszczęsnego oficera, by przekonać się, jak bardzo jest osłabiony, przy tym nie opuściła go mania prześladowcza, której nie umiałem wytłumaczyć sobie inaczej, jak trawiącą go jeszcze chorobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl