[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko jeden obrazek można było obejrzeć: pod nim znaj-dowały się rzędy niewielkich kwadratów przypominających krzyżówkę, nad któ-rą przesiadywał Blask.Obrazek przedstawiał dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkęmłodszych niż Jednodniówka i ja w dniu, gdy się poznaliśmy; spacerowali po łąceporośniętej błękitnymi kwiatami, zbierając je z wyrazem skupienia na twarzach.Malec nosił krótkie spodenki, a jego towarzyszka krótką sukienkę, niebieską jakkwiaty na łące. Czerwiec powiedziała Jednodniówka, muskając opuszkami palcówciemne litery pod obrazkiem.W jednym z kwadratów umieszczono niewielkiznacznik posmarowany sosnową żywicą, żeby się lepiej trzymał.Jednodniówkaprzesunęła go o jedno miejsce i umieściła w następnym kwadracie.Minęło dzie-sięć dni czerwca.Dzwon zawieszony przed murem przechodnim uderzył czte-ry razy.Dzwięk zabrzmiał czysto w półmroku.Wyszliśmy, by spędzić wieczórw ogromnej sali.116Minęło dwadzieścia dni.Gdy znacznik przewędrował wszystkie kwadraty, po-nownie zasiedliśmy przy stoliku w Domu Dwudziestu Ośmiu Zapachów.Tegodnia zebrało się tam więcej gapiów; nie zważając na upał, obstąpili Zhinsinurę,która wielką dłonią odwróciła czerwcowy obrazek i odsłoniła następny.Na jegowidok zebrani westchnęli z podziwu.Gdy ujrzałem kolejną barwną płytkę, wybuchnąłem śmiechem, bo pojąłem, żeaniołowie byli wprawdzie dziwni i wiekowi, ale nie wyrzekli się człowieczeństwai zachowali ludzką wiedzę, skoro takie bywały ich wytwory.Obrazek przedstawiałdwoje znajomych dzieci (dziewczynka nosiła tę samą niebieską sukienkę) wyle-gujących się na zielonej trawie, ciemniejszej i wyższej dzięki pięknej pogodzie;patrzyły w niebo, po którym sunęły wielkie, kapryśne obłoki uważane za niebiań-skie miasta.Roześmiałem się, bo trawa i odpoczywające dzieciaki znajdowały sięu góry i spoglądały w dół na skłębione chmury sunące poniżej.Kto latem patrzyna niebo, miewa takie odczucie. Lipiec powiedziała Jednodniówka.Zabrzmiał dzwon.W lipcu chodziłem z nią po okolicy, zbierając przedmioty, rośliny, kamienie,próbki gruntu oraz grzyby niezbędne w Rejestrze do wyrobu medykamentów;zmęczeni poszukiwaniami wylegiwaliśmy się, obserwując chmury. Czym jest światłość i mrok? Co to właściwe znaczy? wypytywałem.Mówicie tak o ludziach.W czym rzecz?W milczeniu ułożyła głowę na rękach i przymknęła oczy. Robicie to dla zabawy? Nie dawałem za wygraną. Pamiętam, że świę-ty Roy Mniejszy powiedział kiedyś, że Olivia miała w sobie albo wielką światłośćalbo głęboki mrok. Słyszałam o tym. Jednodniówka wybuchnęła śmiechem, aż skurczyłysię jej mięśnie płaskiego brzucha. O co chodziło świętemu?Długo leżała bez słowa, aż w końcu oparła się na łokciu, by na mnie popatrzeć. Kiedy zamierzasz wrócić do Małego Domostwa? zapytała.Dziwnie za-brzmiała w jej ustach ta nazwa.Wypowiedziała ją po raz pierwszy od naszegospotkania.Mogło się wydawać, że mówi o miejscu odległym i niedostępnym. Nigdy tam nie wrócę stwierdziłem. Obiecałem, że stąd nie odejdę. Och, z pewnością już o tym zapomnieli.Nie będą ci robić trudności.Niktcię nie zatrzyma. A ty? zapytałem, bo z jej słów niczego nie mogłem wywnioskować.Tongłosu wydawał się tak obojętny, że poczułem chłód w sercu.Dodałem pospiesz-nie: Nie chcę narażać się na obcięcie języka. Obcięcie języka? powtórzyła, wybuchając śmiechem. Och, ogarnąłich mrok i stąd te ponure myśli.Teraz. Odwróciła wzrok i zacisnęła usta,jakby się pomyliła, recytując zagadkę, i mimo woli zdradziła rozwiązanie.Mnie117jednak ono umknęło.Po chwili dodała: Roy żartował.To znana gra słów.Patrz,patrz, spadamy!Pod nami tak, tak, pod nami chmury kłębiły się na niebie.Tajemniczymsposobem przylgnęliśmy do porośniętego trawą gruntu i leżeliśmy spokojnie zeskrzyżowanymi nogami, szybując w stronę białych miast, ogromnych twarzy, gi-gantycznych białych potworów; trzymaliśmy się za ręce, balansując na dachuświata, ze zdumieniem patrząc na chmury sunące w dole, na niebo zarosłe tra-wą.Lipiec minął; na jednym stosie było siedem płytek odmierzających czas, nadrugim pozostało ich pięć.Dwójka dzieci z kalendarza odpoczywała w głębokim cieniu.Chłopczyk przy-krył buzię słomkowym kapeluszem, w ustach trzymał długie, żółtawe zdzbło; roz-rzucił szeroko bose stopy.Dziewczynka w niebieskiej sukience siedziała obok,patrząc na płowe łany zbóż i czerwoną anielską wieżę ze stożkowatym dachem.Nad horyzontem wisiały ciemne chmury.Nadciągała letnia burza.Sierpień.Tego lata własny dom na szczycie wzgórza, w cieniu dwu klonów; rozcią-gał się stamtąd piękny widok, choć wszelkie anielskie budowle zniknęły.Jed-nodniówka nie nosiła sukienki; po prostu zrezygnowała z ubrania.Powierzchnianaszego domku powstałego z cienia zmieniała się w miarę, jak słońce wędrowałopo niebie; opaleni na brązowo goście przesuwali się w ślad za nim. Cztery są bramy wzdłuż grzbietu mruknął Houd.Chudą stopę oparł nakolanie, szeroki kapelusz osłaniał mu twarz, z ust sterczała drewniana fajka.Sił nie wystarczy, by je otworzyć.Takie jest moje zdanie. Przecież są otwarte stwierdziła Jednodniówka, ziewając szeroko.Upał sprawia, że jestem senna. Równie trudno byłoby je zamknąć dodał Houd. Nie odparła dziewczyna. Wystarczy lekkie dotknięcie.Wyobraz so-bie korytarz, w którym przeciąg kolejno otwiera drzwi Wszystkie stoją otworem. Jesteś zbyt pogodna i lekkomyślna oznajmił Houd, a Jednodniówkaziewnęła i, leżąc na miękkiej trawie, przeciągnęła się tak mocno, aż jej małe śnia-de piersi sprawiały wrażenie całkiem płaskich; spojrzała na mnie z sennym uśmie-chem. Słońce chodzi w kółko rzucił jeden z gości. Wszyscy kręcimy sięw jednym miejscu.Cień.Wieczorem ktoś wydobył z worka kulistą lampę, ale wiatr poniósł ją do Cen-trum Usługowego.Pozostałe kule również tam poszybowały [ Pobierz całość w formacie PDF ]