RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.chcę czegoś bardziej.- Zwyczajnego? - dokończył Vanyel z ironią.- Randi, he­roldowie nigdy nie są zwyczajni.Jeśli pragnąłeś zwyczajności, powinieneś był zostać kowalem.Randal potrząsnął głową.Vanyel zacisnął zęby i przygotował się do pouczenia Randa­la - nikt inny nie mógłby, albo nie chciałby, sobie na to pozwolić.- Posłuchaj.Unieszczęśliwiasz Shavri, wywierając na nią taką presję.Ona robi dokładnie to, co powinna: ponad swe własne życzenia przedkłada dobro Valdemaru i króla Valdemaru.Przede wszystkim.- Shavri orientuje się w obecnej sytuacji równie dobrze jak ty, wykazuje jednak wolę stawienia czoła przeciwnością.Wszy­stko legło w gruzach, gdy zmarła twoja babka, Elspeth, i od tamtej pory stopniowo sprawy przybierają coraz gorszy obrót.- Nie jestem ślepy, Van - przerwał mu Randal.- Ja.- Cicho, Randi.Wygłaszam właśnie mowę, a zważ, że nie robię tego zbyt często.Chcę tylko, abyś trochę pomyślał.Istnie­je bardzo duże prawdopodobieństwo, że będziesz musiał kupić nam pokój z jednym z naszych sąsiadów, zawierając małżeń­stwo; dokładnie tak samo, jak zrobiła twoja babka, aby zapew­nić nam pokój z Iftel.Jak ci się wydaje, dlaczego Elspeth nigdy nie wyszła za Barda Kyrana po śmierci twojego dziadka? Pa­miętała o swoich obowiązkach i ty też nie powinieneś o nich zapominać.Dlatego musisz być wolny.Randal poczerwieniał.W tej chwili Vanyel nie potrzebował daru empatii, aby dostrzec, że króla ogarnia złość.- A jaki ty masz w tym interes? - wybuchnął Randal.- Mia­łem cię za przyjaciela.- Bo nim jestem.Ale przede wszystkim jestem heroldem.I w pierwszej kolejności powinienem myśleć o Valdemarze, a nie o tobie.- Vanyel wyprostował się i pozwolił, aby jego twarz spowił obojętny chłód.Zdawał sobie sprawę z tego, co robi, i nienawidził siebie za to.Randalowi bardzo zależało na przyjacielu, na Vanyelu, i w pewnym sensie nawet go potrzebo­wał.Teraz jednakże siedział przed nim i mówił do niego mag heroldów, Vanyel Ashkevron.- Ty, królu i heroldzie Randala, nie możesz pozwolić, aby twe osobiste uczucia stawały na prze­szkodzie pomyślności tego królestwa.Jesteś heroldem tak samo jak ja.Jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić.złóż koronę.Randal, pokonany, osunął się na oparcie krzesła.Nikt nie wiedział lepiej od niego, że nie ma jeszcze następcy, ani nawet kandydata do objęcia tronu.Korona należała do niego, czy mu się to podobało, czy nie.- Chciałbym.nie ma nikogo innego, Van, nikogo w odpo­wiednim wieku.- W takim razie nie możesz abdykować, prawda.- Zabrzmiało o raczej jak zdanie twierdzące niż pytanie.- Nie.Do diabła.Van.wiesz, że nigdy tego nie chciałem.Naraz obudziło się niedawne wspomnienie.Kojący wiosenny wietrzyk pląsa nad łąkami.Randi śmieje się z czegoś, z jakiegoś żartu, który przed chwilą zrobił.Sha­vri bawi się z dzieckiem w słońcu.Sielankowa, idylliczna wręczzostaje niespodziewanie przerwana przybyciem królewskiego posłańca na spienionym koniu.Posłaniec ubrany jest na czarno.Randy zrywa się na równe nogi.Krew odpływa mu z twarzy.Mężczyzna wręcza mu pakunek owinięty jedwabiem, lecz Ran­di nie otwiera go jeszcze.-Heroldzie Randalu.twa babka, królowa, przysyła mnie, abym cię zawiadomił, że twój ojciec.Paczuszka wypada Randalowi z ręki.Błękitna jedwabna szmatka rozwija się, ukazując skryty w niej przedmiot.To srebrny diadem następcy tronu.Zdarzył się wypadek.Głupi wypadek - jedno potknięcie na śliskich stopniach, na oczach wszystkich - w wyniku którego następca tronu, mag heroldów, Darvi, skończył życie, skręciw­szy sobie kark.Vanyel poczuł skurcz w sercu, ale nie śmiał tego okazać.Li­tość nie byłaby na miejscu w tej chwili.Swemu głosowi nadał jednakże nieco łagodniejszy niż przedtem ton.- Powiedziałem ci, że Jisa będzie złą królową, bo takie jest moje zdanie.Shavri też tak sądzi, możesz nie mieć co do tego żadnych wątpliwości.Mówię ci, niszczysz ją, stawiając przed wyborem między miłością do ciebie a własnym obowiązkiem wobec królestwa.- Randal popatrzył na niego, jak gdyby chciał mu przerwać.- Nie, wysłuchaj mnie.Tak często okazywałeś mi zrozumienie w sporach z wiecznie swatającą mnie moją matką.Na bogów, jak według ciebie czuje się Shavri, gdy ty wywierasz na nią podobny nacisk?- Źle - przyznał Randal po dłuższej chwili.- A zatem przestań naciskać, zanim twoja presja stanie się obciążeniem przewyższającym jej wytrzymałość.Zostaw ją w spokoju.Niech sprawa się uleży przez jakieś dziesięć lat.Je­żeli w tym czasie nie dojdzie do żadnego rozstrzygnięcia, wów­czas znów zaczniesz o niej mówić.Zgoda?- Nie - powiedział Randal powoli.- Niezgoda.Ale masz absolutną rację, mówiąc, że nie mam wyboru.Żadne z nas go nie ma.Vanyel wstał z krzesła i odsunął je sobie z drogi.Randal zro­bił to samo.- Nie niszcz tego, co już masz, dążąc do czegoś, czego - tyl­ko tak ci się wydaje - pragniesz - powiedział Vanyel spokojnie, biorąc pod rękę swego przyjaciela i króla.- To autentyczne do­świadczenie przeze mnie przemawia.Gdy myślę o owym króciut­kim okresie, który dane mi było spędzić z moim ukochanym, jedyną rzeczą, jakiej nigdy nie żałuję, jest fakt, iż nigdy nie uczyniłem świadomie nic, co mogłoby go zasmucić.Gdybyśmy byli ze sobą dłużej, może zrobiłbym coś takiego.Nie sposób to wiedzieć.Ale przynajmniej nie było miedzy nami kłótni i nie padały żadne przykre słowa, które teraz mogłyby przyćmiewać te najpiękniejsze wspomnienia.Randal wziął go za rękę.- Masz rację.Byłem w błędzie.Przestanę ją zadręczać.- To dobrze.Randi.och, Randi.To za blisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl