[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjdziemy na schody, Stefanie, a ja ci opo-wiem, o co idzie.Zwiatła nie potrzeba!Widoczna była niecierpliwość Tomasza, gdy ujrzał, że Stefan zbliża się do stołu, abywziąć świecę. Zwiatła nam nie potrzeba powtórzył.Wyszli obydwaj, a Tomasz zamknął drzwi i trzymał je za klamkę. Otóż szepnął zdajemi się, że będę ci mógł poradzić na twoją biedę; nie pytaj jak.Sam jeszcze nic powiedzieć niemogę.Ale spróbuję.Oddech jego jak ogień palił ucho Stefana. To nasz stróż bankowy wezwał cię do nas dzisiaj.Nazywam go naszym stróżem, bo isam pracuję w banku.A Stefan myślał, dlaczego ten młody człowiek taki niespokojny i mówi tak nieskładnie. Powiedzże mi teraz, kiedy odejść zamierzasz? Dziś poniedziałek, więc w piątek lub sobotę w nocy wyruszę. Nie wiem, czy mi się uda ci dopomóc, jednak chcę.To moja siostra jest u ciebie, wiesz;ale i ja chciałbym coś dla ciebie zrobić.Nie uda się, to i cóż? Spróbować nie zawadzi.Więcsłuchaj: czy ty poznasz naszego stróża spotkawszy go? Najpewniej rzekł Stefan. To dobrze.Od dziś aż do twego odjazdu, po skończonej robocie przechadzaj się wieczo-rem około banku, co dnia, godzinkę albo więcej.Czy to potrafisz? Ale nie pokazuj, że cze-kasz na co, jeśliby cię stróż zauważył! Bo ja mu nic nie powiem o tobie, dopóki czegoś niedokażę.W takim razie będzie miał ode mnie słówko albo bilecik, który ci odda; ale tylko wtakim razie, rozumiesz? Bardzo dobrze rzekł Stefan. Teraz słuchaj dodał Tomasz. Czyś pewny, że się nie omylisz i nic nie zapomnisz?Powracając opowiem siostrze, co mam na widoku; zdaje mi się, że ona chętnie to zatwierdzi.Słuchajże? Czy rozumiesz? Czy pojąłeś? Dobrze.No, chodzmy, Luciu!Odemknął drzwi wołając siostry, ale nie wszedł do pokoju, ani też czekał, aby mu poświe-cono ze schodów.Już był połowę ich przebiegł, gdy siostra zaczynała zstępować, i dopiero naulicy podał jej rękę.Pani Pegler pozostała w swoim kąciku, dopóki brat i siostra nie odeszli, a Stefan nie po-wrócił ze świecą.Zachwycona była panią Bounderby i, rzecz niepojęta, aż płakała, że ta panijest taka śliczna! Wesołość jej znikła jednak zupełnie, gdyż pani Pegler obawiała się, byprzedmiot jej podziwu nie wrócił przypadkiem albo by ktoś inny nie przyszedł.Zresztą byłojuż pózno dla ludzi wstających rano; Stefan i Rachela odprowadzili tajemniczą staruszkę dojej gospody, gdzie się z nią rozstali.Wracali oboje, dążąc do rogu ulicy, na której mieszkała Rachela i im byli bliżej, tymcięższe myśli gniotły ich serca.Gdy stanęli na miejscu, na którym zwykle rozstawali się poswych rzadkich spotkaniach, zatrzymali się, oniemieli bo każde z nich obawiało się prze-mówić. Postaram się zobaczyć z tobą, Rachelo, nim opuszczę to miasto, lecz jeżeli. Nie będziesz mógł, Stefanie, wiem to; lepiej więc od razu pomówmy otwarcie. Zawsze masz słuszność.Zmielsza i lepsza jesteś.Właśnie myślałem, że przez te parę dni,które mam tu pozostać, lepiej dla ciebie, aby cię nikt ze mną nie widział.To mogłoby ci tylkokłopotu przyczynić, nic więcej. Mnie nie o to idzie, ale o naszą dawną umowę wiesz? Ona to wzbrania nam widziećsię.młody angielski dżentelmen.103 Dobrze, dobrze rzekł Stefan z westchnieniem. Dlatego i lepiej. Napiszesz do mnie, Stefanie; napiszesz o wszystkim, co ci się przytrafi? Napiszę! Cóż więcej? Niech Bóg będzie z tobą, niech cię Bóg błogosławi, niech ci Bógzapłaci, niech cię w swej świętej opiece zachowa. I niech ciebie Bóg prowadzi w tułactwie twoim i ześle ci spokój. Mówiłem ci, Rachelo rzekł Stefan w noc ową, że obok gnębiącej mnie myśli posta-wię twój obraz; on mię zawsze ochroni.I teraz przytomna mej duszy jesteś; patrzę na los mójśmielej.Niech cię Bóg błogosławi! Dobranoc.Bywaj zdrowa!Pożegnanie to, jakkolwiek proste i pospieszne, na zwykłej ulicy, pozostało atoli świętymwspomnieniem dla tych dwóch zwykłych istot.Utylitarni ekonomiści, skostniali, wysuszeninauczyciele, protektorzy faktu, trębacze licznych drobnych wiar! Zawsze będziecie mielibiednych koło siebie; starajcież się w nich rozwinąć, dopóki czas jeszcze, szczytne potęgi:wyobraznię i uczucie, by nimi upiększali swe życie, tak ogołocone z ozdoby.Inaczej przyj-dzie dzień waszego triumfu, wszelka ułuda zamrze w ich duszach i biedni staną oko w oko znagą i twardą dolą.Wtedy rzeczywistość, wilczym głosem rozdrażniona, zjawi się i będziepo was!Stefan pracował dzień, i jeszcze dzień, nie pocieszony żadnym przyjaznym słowem, uni-kany przez wszystkich.Pod koniec drugiego dnia prawie skończył robotę; pod koniec trzecie-go warsztat jego był pusty.Podczas pierwszych dwóch dni wystał dłużej niż umówioną z Tomaszem godzinę przedbankiem i niczego się nie doczekał, ani złego, ani dobrego [ Pobierz całość w formacie PDF ]