[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bal miał być równocześnie poże-gnaniem króla, który następnego ranka zamierzał ruszyć z wizytą do swej dro-giej przyjaciółki, baronowej Boskiej w Bursztynowym Pałacu nad Rzeką Winną.Usłyszałem znacznie więcej, ale niewiele z tego związane było z celem, do które-go dążyłem.Zyskałem także garść miedziaków.Wróciłem do miasta.Odszukałem ulicę krawców i na tyłach sklepu Festonaznalazłem zamiatającego ucznia.Dałem mu kilka miedziaków za trochę skraw-ków żółtego jedwabiu w różnych odcieniach.Potem w najskromniejszym sklepiew pobliżu zostawiłem wszystkie pieniądze, do ostatniego grosza, a i to ledwiestarczyło na luzne spodnie, kitel, buty oraz chustkę na głowę, jaką noszą czeladni-cy.Przebrałem się w sklepie, włosy zaplotłem w warkocz i schowałem pod chustą.Wyszedłem jako inny człowiek.Miecz miałem teraz schowany w nogawce.Niebyło to specjalnie wygodne, ale przynajmniej broń nie rzucała się w oczy, jeślinie próbowałem biec albo skakać.Swoje zniszczone ubranie i cały tłumok, pozazestawem trucizn i innymi stosownymi narzędziami, ukryłem w pokrzywach natyłach wyjątkowo cuchnącej wygódki na podwórzu tawerny.Teraz mogłem wra-cać do pałacu.Nie pozwoliłem sobie na żadne niezdecydowanie.Poszedłem prosto do bramydla kupców i stanąłem w kolejce razem z innymi oczekującymi na wpuszczenie.Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe, ale na pozór udało mi się zachowaćspokój.Czekając, przyglądałem się pałacowi widocznemu spomiędzy drzew.Byłogromny.Wcześniej dziwiłem się, że tyle ornej ziemi przeznaczono na ozdobneogrody, piękne trawniki i alejki spacerowe.Teraz ujrzałem, że owe ogrody byłytylko tłem dla siedziby wzniesionej w całkowicie obcym mi stylu.W ogóle nieprzypominała twierdzy ani fortecy była tylko wygodna i piękna.161Gdy nadeszła moja kolej, pokazałem wartownikowi próbki jedwabiu i powie-działem, że przyszedłem z przeprosinami od mistrza Festona oraz z kilkoma prób-kami, które, mistrz ma nadzieję, znajdą uznanie w oczach naszego pana.Jedenz gburowatych wartowników zauważył, że Feston zazwyczaj zjawiał się osobi-ście, na co ja odparłem, cokolwiek nadąsany, że zdaniem mojego mistrza, jeśli tepróbki również się monarsze nie spodobają, baty będą odpowiedniejsze dla moichniż dla jego pleców.Wartownicy wymienili krzywe uśmiechy i mnie przepuścili.Zpieszyłem dróżką, póki nie dogoniłem grupy muzykantów.Podążając za ni-mi, trafiłem do jednego z tylnych wejść do pałacu.Gdy oni pytali, w którą stronępowinni się udać, ja ukląkłem, by poprawić rozwiązane sznurowadło, a wstałemakurat na czas, żeby ruszyć razem z nimi.Znalazłem się w dosyć wąskim przej-ściu, chłodnym i prawie ciemnym, w porównaniu z gorącem i blaskiem popołu-dniowego słońca.Szedłem za muzykami jeszcze jakiś czas.Rozmawiali i śmialisię zadowoleni.Stopniowo zwalniałem kroku, aż zostałem w tyle.Skręciłem dopustej izby.Zamknąłem drzwi za sobą, odetchnąłem głęboko i rozejrzałem siędookoła.Sądząc po umeblowaniu, nędznym i zle dobranym, pomieszczenie to byłoprzeznaczone dla służby albo przychodnych rzemieślników.Nie mogłem miećnadziei, że będę tutaj sam przez dłuższy czas.Wzdłuż ścian stały obszerne szafy.Wybrałem jedną, niewidoczną bezpośrednio od wejścia, na wypadek gdyby naglektoś się pojawił, i pośpiesznie poprzekładałem jej zawartość, robiąc miejsce dlasiebie.Ukryłem się w niej, zostawiając lekko uchylone drzwi, żeby mieć trochęświatła i przystąpiłem do pracy.Posegregowałem zwitki z truciznami.Zatrułemostrze noża i miecza, a następnie oba ostrożnie wsunąłem w pochwy.Tym razemmiecz przypasałem na spodniach.Gotowy do działania, rozsiadłem się wygodniei zacząłem czekać.Zdawać się mogło, że dni całe minęły, nim zmierzch przerodził się w ciem-ną noc.Do izby dwukrotnie wchodzili ludzie; z ich rozmów zrozumiałem, że całasłużba jest zajęta przygotowaniami do dzisiejszej zabawy.Zabijałem czas wyobra-żając sobie, jak książę Władczy zada mi śmierć, jeżeli mnie schwyta.Kilkakrotnieomal straciłem odwagę.Za każdym razem przypominałem sobie wówczas, że jeśliteraz ucieknę, jeśli zrezygnuję, będę się bał do końca życia.Próbowałem się moż-liwie najlepiej przygotować.Skoro książę Władczy był tutaj, krąg Mocy musiałznajdować się w pobliżu.Starannie wykonałem wszystkie ćwiczenia, jakich mnienauczył stryj Szczery, bym mógł chronić swój umysł przed innymi znającymi kró-lewską magię.Bardzo pragnąłem sięgnąć Mocą, choćby najdelikatniej, sprawdzić,czy potrafię wyczuć członków kręgu Mocy.Powstrzymałem się.Wątpiłem, bympotrafił ich znalezć, nie zdradzając równocześnie siebie.A nawet jeśliby mi sięudało ich wykryć, cóż by mi to powiedziało, czego jeszcze nie wiedziałem? Lepiejbyło się skupić na obronie.Nie mogłem sobie pozwolić na myślenie o tym, co za-mierzam uczynić, gdyż miałem obawy, że mogliby pochwycić ślad moich myśli.162Gdy nareszcie niebo za oknem roziskrzyło się gwiazdami, wyszedłem z kryjówkii zapuściłem się na korytarz.Noc rozbrzmiewała muzyką.Książę Władczy i jego goście świętowali.Przezjakiś czas nadsłuchiwałem cichych dzwięków znajomej pieśni o dwóch siostrach,z których jedna utopiła drugą.Zawsze dziwiło mnie w owej pieśni nie to, że ja-koby harfa grała sama, lecz ten minstrel, który znalazłszy ciało kobiety, uczyniłharfę z jej klatki piersiowej.Wyrzuciłem z myśli tę rozterkę i skupiłem się naczekającym mnie zadaniu.Stałem w wąskim korytarzu o kamiennej posadzce i ścianach wykładanychdrewnem, oświetlonym pochodniami osadzonymi w sporych odstępach [ Pobierz całość w formacie PDF ]