[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedsięwzięcie jak najbardziej zaszczytne.- Miło, że tak mówisz - powiedział Jim - właściwie była to konieczność.Moja żona, pani Angela.Przerwał słysząc dźwięk znajomego głosu przedostający się przez cienką podłogę izby.- Ale o ile się nie mylę - rzekł - sir Brian zaraz do nas dołączy.Wybacz mi na kilka chwil, podczas gdy pomówię z nim na boku.- Na boku? - powtórzył sir Giles zaintrygowany.- Powinienem był rzec na osobności - poprawił się Jim.- Potrwa to tylko minutę czy dwie.Potem przyjdziemy obaj.Jestem pewien, że ucieszy się widząc cię tutaj.- Ha! - sapnął sir Giles, na chwilę znów się ożywiając.Jednakże najwyraźniej przemyślał raz jeszcze temat gwałtownej odpowiedzi na jakiekolwiek obiekcje Briana przeciw jego obecności i tylko rozsiadł się znowu ze swoim kubkiem wina.- Ależ oczywiście, milordzie.Będę was tu oczekiwał.Gdy mówił te słowa, Jim był już w pół drogi do drzwi.Spotkał rycerza, gdy ten wchodził po schodach, i zatrzymał go.W jak najkrótszych słowach wyjaśnił, co się zdarzyło i dlaczego ktoś jeszcze dzieli z nimi teraz ich izbę w gospodzie.- Aha - przytaknął ze zrozumieniem Brian, kiedy Jim wyjaśnił, jak ten drugi rzucił mu wyzwanie.Potem spojrzał na Jima trochę niepewnie.- Czy naprawdę położyłeś taki ślub na swój oręż, Jamesie? Nic mi o tym nie mówiłeś.- Wybacz mi Brianie - tłumaczył się Jim.- Są takie sprawy.Sam rozumiesz.- konspiracyjnie zniżył głos -.ten ślub wymieniał tylko mój miecz.Na twarzy rycerza pojawił się szczęśliwy uśmiech.- Nic więcej nie mów, Jamesie - powiedział.- Sprawa Magii czy też coś miedzy twoją panią a tobą, nie wątpię.Wybacz, jeśli byłem wścibski.- Nie ma o czym mówić, Brianie - odparł Jim czując drobne wyrzuty sumienia.- Chodź na górę i poznaj tego sir Gilesa de Mer.Jest nieco popędliwy, ale równie szybko się uspokaja.Myślę, że go polubisz.Tych ostatnich parę słów było zarówno komentarzem Jima, jak i pobożnym życzeniem z jego strony.W głębi umysłu rodził mu się niemiły obraz Briana i Gilesa skaczących sobie od razu do oczu.Ku jego zdziwieniu jednakże nazwisko tego drugiego rycerza zdawało się już rycerzowi znajome.- Sir Giles de Mer - powtórzył w zamyśleniu - to bardzo dogodne.Mam ci coś do powiedzenia, Jimie i, co osobliwe, dotyczy to też tego sir Gilesa.Ależ tak, prowadź mnie zaraz do tego szlachcica.Rozdział 12Jim obawiał się, że Giles i Brian mogliby natychmiast zacząć skakać sobie do oczu.I było to w pewien sposób uzasadnione, gdyż obaj rycerze byli, choć każdy z nich w inny sposób, bardzo zdecydowanymi indywidualnościami.Okazało się jednak, że nie musiał zaprzątać sobie tym głowy.- Sir Gilesie - powiedział przedstawiając ich sobie, gdy znaleźli się na górze w pokoju - oto mój stary przyjaciel, sir Brian Neville-Smythe.Brianie, oto jest zacny rycerz sir Giles, którego właśnie zaprosiłem, by dzielił z nami kwaterę, jako że spodziewał się znaleźć tu izbę, a gospoda jest niestety przepełniona.- Ha! - Sir Giles dobrodusznie podkręcił czubek prawego wąsa.- Zaszczyt to dla mnie i przyjemność poznać cię, sir Brianie.- Równy to honor spotkać i poznać cię, sir Gilesie - odparł Brian.- Właśnie miałem rzec sir Jamesowi, że powierzono mi ważną dla niego wiadomość.Co dość osobliwe, mam także przekazać wieści tobie, sir Gilesie.- Tak powiadasz? Wieść dla mnie.- Na twarzy Gilesa widać było mieszaninę umiarkowanej wojowniczości i zakłopotania.- To nader dziwne.Nie sądziłbym, że ktoś w tej chwili w Hastings wie, że tu jestem, a co dopiero mówić o wysyłaniu do mnie wiadomości.- Wyda ci się to może mniej dziwne, kiedy usłyszysz, od kogo jest ta wiadomość - powiedział rycerz.- Wieści dla was obydwóch są od szlachetnego rycerza, sir Johna Chandosa.Nazwisko to wywarło pewne wrażenie nie tylko na sir Gilesie, ale i na Jimie.Jak pamiętał ze swoich studiów nad historią czternastego stulecia, sir John Chandos był świetnym dowódcą wojskowym i bliskim przyjacielem Czarnego Księcia, jak nazywano następcę tronu Anglii.Zaliczał się do fundatorów Orderu Podwiązki, który to rycerski order został ustanowiony przez Czarnego Księcia w naśladownictwie Okrągłego Stołu Króla Artura.Mówiono też o Chandosie jako o „Kwiecie Rycerstwa”.Co taki człowiek miałby mieć wspólnego z kimś takim jak on sam, było nie do odgadnięcia, myślał Jim.Tymczasem sir Giles wypowiedziawszy słabe „ha!” wykręcał sobie prawego wąsa prawie z korzeniami.Albo, myślał Jim, ma jakiś powód wiedzieć, czemu sir John Chandos wysłałby dla niego wiadomość, albo jest zupełnie oszołomiony niewiadomym powodem tego wezwania - tak jak i ja.- W obu przypadkach wiadomość jest ta sama - ciągnął sir Brian.- Sir John życzy sobie, aby każdy z was przybył do niego jak najszybciej.- To znaczy natychmiast? - spytał niepewnie Jim.- Trudno, żeby znaczyło to cokolwiek innego, Jame-sie - powiedział rycerz marszcząc brwi, a w jego głosie zabrzmiała nuta delikatnej wymówki.- Naturalnie! Od razu.Oczywiście - zawtórował sir Giles głosem lekko stłumionym ze zdumienia.- Gdzież sir James i ja będziemy mogli znaleźć łaskawego sir Johna?- Zabiorę was do niego - odrzekł Brian.Wyprowadził ich na ulicę.Miejscem, do którego zmierzali, okazała się inna, większa gospoda, nieco bardziej odległa od linii brzegu.Wyglądała na całkowicie zajętą przez kogoś ważnego.Nad jej frontowym wejściem wisiało pół tuzina flag z herbami, z których Jim nie potrafił rozpoznać żadnego.Zanotował za to sobie w pamięci, żeby poduczyć się heraldyki.Zajmował się nią trochę, ale głównie herbami swych sąsiadów.Tutaj, gdzie zebrała się spora część angielskiego rycerstwa i gdzie prawie wszyscy rozpoznawali na pierwszy rzut oka herby przynajmniej najważniejszych osobistości spośród siebie, mógłby znaleźć się w tarapatach, gdyby wykazał się zbyt rażącą ignorancją [ Pobierz całość w formacie PDF ]