[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arletka zamieszkałatam na całe trzy miesiące, a on przyjeżdżał do niej na soboty i niedziele.Prawdę powiedziaw-szy, mógłby wcale nie wracać do Warszawy, gdyż klienteli było coraz mniej w związku zwyjazdami na wakacje, wolał jednak i tych zarobków nie lekceważyć.Pewnego dnia, gdy już zabierał się do snu i służącej wydawał dyspozycje na dzień jutrzej-szy, zadzwonił telefon.Służąca usiłowała dowiedzieć się, kto mówi, lecz telefonujący zado-wolił się wiadomością, że pan jest w domu i położył słuchawkę.W niespełna kwadrans wpadłze zwykłym sobie impetem Czaban. Nu, co? Pan już w piżamie? zawołał. To ubieraj się pan prędzej i pakuj neseser.Je-dziemy!. Dokąd? zdumiał się Murek. Wszystko powiem, tylko nie trać pan czasu.Hermenegildo, Adelajdo! Zuziu, Fruziu!.zawołał w stronę drzwi. Jak na imię tej pańskiej Genowefie, a? Józefa. Hej, Józefo, Józefo kochana, Józefo nadobna! Pali się! Gore! Na ratunek! krzyczał jakopętany Czaban.Wystraszona kucharka wleciała do pokoju z boskim imieniem na ustach i otrzymała na-tychmiast dyspozycje wyciągania i pakowania neseseru.Gdy już wszystko było gotowe, Mu-rek zapytał, nakładając marynarkę: Więc dokąd mamy jechać? Za Kielce! Do Koszołowa! Ale po co? hamował irytację Murek.Na to Czaban pochylił się doń i szepnął: Nafta! Jak to nafta? nie zorientował się Murek. Nu, przecież nie w bańce, tylko w ziemi! Są objawy i mogę kupić tamte tereny i zrobićna tym miliony, ale bez pańskiej pomocy i decyzji grosza nie wyłożę.Musisz pan, panie mi-strzu, zabrać swoją tę maszynkę.Zatarł ręce, lecz Murek skrzywił się. No, różdżka.zapewne, ale to nie daje stuprocentowej gwarancji. Mnie daje.Już ja widziałem, co ona umie.A pańskie jasnowidztwo od czego?Nie było rady.Murek zapakował różdżkę, zdążył jeszcze wstąpić do kuchni i uprzedzićsłużącą, że wyjeżdża w interesach na kilka dni i dopędził Czabana, który z neseserem był jużna schodach.47Przed bramą czekał jego wielki samochód.Wsiedli i dopiero gdy znalezli się za rogatkami,na gładkiej, pustej szosie, Czaban zaczął opowiadać.Okazało się, że do odkrycia owej naftydoszedł przypadkowo.Mianowicie umieścił żonę i córkę na lato w majątku ziemskim pewnejhrabiny, która urządziła u siebie pensjonat.Sam wpadł tam z Krynicy na jeden dzień i pod-czas spaceru w okolicy na bagnistych jeziorkach zobaczył tłuste plamy.Wystarczyło zamo-czyć nogi do kostek, by sięgnąć ręką, a pózniej palce powąchać: była to nafta! Najprawdziw-sza ropa naftowa, jaką sobie tylko można wyobrazić.Ludzie w okolicy dawno o tym wie-dzieli, jednak przez wrodzony brak inicjatywy czy przez zwykłą głupotę nie zainteresowalisię tym bliżej.Naokoło w promieniu kilkunastu kilometrów ziemia jest nieurodzajna i tania.Przeważnie nieużytki.Ostrożnie działając można wykupić parę tysięcy hektarów za psie pie-niądze, zanim się spostrzegą, o co chodzi.Czaban był tym wszystkim podniecony, o tyle jednak ostrożny, że objaśniając Murka za-sunął szybę dzielącą ich od szofera i mówił półgłosem. Nu, co pan o tym sądzi? Sądzę odpowiedział Murek że nie trzeba od razu kupować tak wielkich terenów. To inni podkupią.Pan nie znasz tych nafciarzy.Niech tylko się rozejdzie, że tam jestnafta, będzie ich jak psów.Cała sztuka polega na tym, by rzecz przygotować w absolutnejtajemnicy.O świcie minęli Kielce, przed wschodem słońca byli już na miejscu.Szofer zdziwił się,gdy obaj panowie wysiedli przed bramą wjazdową, wyjęli coś z walizki i kazali mu jechać dogarażu, a sami oświadczyli, że idą na spacer. Jak tu pięknie i cicho Murek wciągnął w płuca świeże, pachnące powietrze i właśniedla skonstatowania tego zapachu, tak dobrze znanego z najmłodszych lat dziecinnych, poru-szał nozdrzami. Co? Czujesz pan? Naturalnie skinął głową Murek. Nafta? Nie, zboże kwitnie.Czaban niecierpliwie machnął ręką i mruknął: Chodzmy tędy.Obeszli wzdłuż park i ogród owocowy.Dalej teren zaczął się obniżać.Szli między karto-fliskami aż do łąk, z rzadka porośniętych łoziną i wierzbiną.Aż do widniejących w odległościparu kilometrów wzgórz i pagórków były takie nieużytki, gęsto usiane jeziorkami i bajorami.Gdzieniegdzie pasły się konie, nad brzegiem wody stały poważnie dwa bociany, skądś z dale-ka dolatywało ryczenie krów, widocznie pędzonych na pastwisko.Ludzi nie było widać.Zbliżyli się do jeziorka, płosząc jakieś piskliwe ptactwo i Czaban wskazał Murkowi wodęprzy brzegu.Istotnie, poprzez gęstą rzęsę ametystowym dużym plackiem przeświecała tłustaplama.Czaban złamał gałązkę, do jej końca przywiązał chusteczkę i zanurzył w wodzie, poczym powąchał ją i błogi uśmiech wystąpił mu na twarz.Murek uśmiechnął się z mniejszymzadowoleniem, ale musiał przyznać, że chustkę czuć było naftą ponad wszelką wątpliwość.Okilkaset kroków dalej, w miejscu, gdzie w grząskim gruncie kopyta końskie zostawiły głębo-kie i nabiegłe wodą ślady, również znać było opalizujące brzeżki.W milczeniu przeszli jesz-cze kilometr, wciąż oddalając się od dworu i tu jeszcze wyrazniej na powierzchni wielkiejkałuży fioletem i brudnoróżowymi odbłyskami opalizowała nafta.Czaban wziął się pod boki itriumfalnie spojrzał na Murka. Nu! Jest nafta, czy nie ma? Niewątpliwie jest, tylko. Tylko co? Nie wiadomo ile ani jak głęboko.Zresztą woda podskórna mogła ją przynieść z bardzodaleka.48 Właśnie dlatego pana tu przywiozłem powiedział Czaban żeby pan to ustalił.Wycią-gaj pan swój instrument! Szkoda czasu!Murek jednak zaoponował.Takich rzeczy nie można robić łapu-capu.Najpierw należy do-kładnie zapoznać się z terenem, by nie tracić czasu na próżno, a po wtóre, do tego rodzajuduchowego i nerwowego wysiłku można się zabrać wtedy, gdy się jest wypoczętym, gdy sięma w dodatku rodzaj natchnienia.Trudno zaś o natchnienie po nieprzespanej nocy.Widzącniezadowolenie Czabana, Murek dodał: Zresztą, niech pan spojrzy, tam idą jacyś ludzie, i tam też.Niechby nas z różdżką zoba-czyli, natychmiast rozniosłoby się, że czegoś tu szukamy. Masz pan rację przyznał Czaban. Pójdziemy tymczasem w tamtą stronę, aż do tejchaty na wzgórzu. Po co? zdziwił się Murek. Przy chałupie musi być studnia krótko odpowiedział Czaban.Po godzinie drogi, zmoczeni powyżej kostek i sapiąc ze zmęczenia, wspięli się na wzgó-rze.Przy chałupie istotnie była studnia, a baba zajęta karmieniem świń, przyniosła na prośbęCzabana kubek, którym ten zaczerpnął wody ze stojącego na cembrowaniu wiadra.Wziął łykdo ust, posmakował i podał Murkowi. Wyraznie czuć naftą powiedział półgłosem.Baba jednak dosłyszała. Woda u nas kiepska, ale czysta, to się ino zdaje, że z naftą. I to tak u was przez cały rok? zapytał Czaban. A bez cały. W całej okolicy tak?Kobieta objaśniła, że już w sąsiedniej wsi, w Kozuniach, o dwa kilometry dalej, woda jestświetna w smaku, tak samo i we dworze w Koszołowie, a w Bezwitkach, po prawej stronie, tonawet bydło, jeśli nie tutejsze, z początku pić nie chce [ Pobierz całość w formacie PDF ]