[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak?- Chce, żebym mu pomógł w tych jego.- zrobił ruch oznaczający: sam pan wie.- W jego?- To pan nie.- musiał zorientować się, że rzeczywiście nie.- No, tak.!- Na Boga, może mi pan przecież powiedzieć.Zawahał się.- Bo on.mówił coś, że pragnie, aby to pozostało tajemnicą.Myślałem, że pan o tym słyszał, ale skoro rzadko go pan widywał.chodzi o te sensacyjne odkrycia w jego posiadłości.- Odkrycia?- Zna pan jego dom? Z drugiej strony wyspy?- Tak, wiem, że ma tam dom.- Podobno część nadmorskiej skały usunęła się tego lata i znalazł tam fundamenty, które jak przypuszcza są fundamentami mykeńskiego pałacu.- Tego mu się nie uda ukryć.- Jasne.Ale sądzi, że może to jakiś czas utrzymać w tajemnicy.Przykrył to piachem.I wiosną chce się zabrać do kopania.Nie chciałby, żeby się ludzie zwiedzieli i zaczęli tam już teraz chodzić.- Jasna sprawa.- Więc nie sądzę, żebym się tam miał nudzić.Zobaczyłem Lily w stroju bogini-węża z Knossos, potem jako Elektrę, jako Klitemnestrę: doktor Vanessa Maxwell, zdolny młody archeolog.- Tak, na to nie wygląda.Wychylił do dna piwo i spojrzał na zegarek.- Jezu, muszę lecieć.Umówiłem się na piątą z Amandą.- Uścisnął mi dłoń.- Nie wiem, jak panu dziękować.Napiszę i dam panu znać, co tam słychać.- Proszę nie zapomnieć.Bardzo będę ciekaw.Zszedłem za nim po schodach, obserwując jego ostrzyżoną na jeżyka głowę.Zacząłem się domyślać, dlaczego Conchis go wybrał.Gdyby wziąć milion amerykańskich absolwentów i poddać procesowi destylacji, w rezultacie pojawiłby się właśnie Briggs.Nie cieszyła mnie myśl, że ci i tak już wszechobecni Amerykanie wkroczą w najintymniejsze sprawy Europy.Ale nie mogłem nie przyznać, że jego nazwisko brzmi znacznie bardziej z angielska niż moje własne.A zresztą i tak był już Joe i ta pani prokurator, doktor Marcus.Wyszliśmy przed dom.- Jakieś ostatnie zalecenia?- Nie, nic mi nie przychodzi do głowy.Życzę panu wszystkiego najlepszego.- Dziękuję.Jeszcze raz uścisnęliśmy sobie ręce.- Będzie miał pan udany pobyt.- Tak pan sądzi?- Choć wiele rzeczy pana zadziwi.- O tak, na pewno.Jestem na to przygotowany.W dużej mierze dzięki panu.Uśmiechnąłem się przeciągle; chciałem, żeby zapamiętał, iż jest to uśmiech znaczący.Podniósł rękę pożegnalnym gestem i ruszył.Po paru krokach spojrzał na zegarek i zaczął biec, a ja zapaliłem w myślach świeczkę Leverrierowi.75Spóźniła się o pięć minut, szła szybko z uprzejmie przepraszającym wyrazem twarzy zmierzając prosto do kontuaru z pocztówkami, przy którym stałem.- Strasznie przepraszam.Taksówka strasznie się wlokła.Uścisnąłem wyciągniętą dłoń.Jak na kobietę liczącą pół wieku była uderzająco przystojna i tak ubrana, że większość zwiedzających Muzeum Wiktorii i Alberta wyglądało jeszcze bardziej szaro.Wbrew konwenansom nie nosiła kapelusza, miała na sobie chanelowski kostiumik, którego biel podkreślała jej opaleniznę i błękit oczu.- Idiotyczny wybór miejsca.Bardzo ma mi pan to za złe?- Ależ skąd.- Niedawno kupiłam osiemnastowieczny talerz.Tu są wspaniali eksperci.Długo to nie potrwa.Znała świetnie muzeum, zaprowadziła mnie do windy.Musieliśmy poczekać.Uśmiechnęła się do mnie, takim rodzinnym uśmiechem, będącym, jak podejrzewałem, prośbą o to, czego jeszcze wcale nie byłem gotów dać.Naszykowałem sobie kilka przemówionek, które powinny mi pozwolić uzyskać jej aprobatę i nie stracić godności, ale wszystkie wydały mi się nie na miejscu, gdy zobaczywszy ją zrozumiałem, że jej dzień jest wypełniony i z trudem znalazła dla mnie czas.Oznajmiłem: - Widziałem się we wtorek z Johnem Briggsem.- Ach tak? Ja go jeszcze nie znam.- Powiedziała takim tonem, jakby była mowa o nowym wikarym.Nadjechała winda i weszliśmy do środka.- Powiedziałem mu wszystko, co wiedziałem o Bourani i o tym, czego może oczekiwać.- Liczyliśmy na to.Dlatego przysłaliśmy go do pana.Uśmiechnęliśmy się do siebie, nastąpiło krępujące milczenie.- Przecież mogłem powiedzieć.- Tak.- Winda zatrzymała się.Weszliśmy do galerii ze starymi meblami.- Tak.Mógł pan.- Czy to była próba?- Nie, próba była zbędna.- Jesteście bardzo pewni siebie.Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami tak jak wówczas, kiedy wręczała mi list Nevinsona.Na końcu galerii były drzwi z tabliczką: “Dział Porcelany”.Nacisnęła dzwonek.- Zdaje mi się, że zaczęliśmy od niewłaściwego końca - zauważyłem.- Tak.Za chwilę zaczniemy od nowa.Zaczeka pan?Drzwi otworzyły się i weszła.Wszystko działo się zbyt prędko, nie mogłem się skupić.Ale wchodząc spojrzała na mnie przepraszająco i błagalnie, jakby się bała, że ucieknę.Wróciła po dwóch minutach.- Udało się?- Owszem, tak jak przypuszczałam, jest to Bow.- Zatem nie we wszystkim ufa pani swojej intuicji.Spojrzała na mnie z rozbawieniem.- Gdyby istniał tu Dział Młodych Ludzi, to może.- Ustawiłaby mnie pani potem na półeczce z odpowiednią etykietką?Znów się uśmiechnęła i spojrzała przez moje ramię na hall.- Nie przepadam za muzeami.Szczególnie za takimi jak to, które rozkoszują się dawnymi obyczajami.- Ruszyła z miejsca.- Powiedzieli mi, że mają tu podobny talerz.Weszliśmy do długiej pustej galerii z porcelaną.Zacząłem podejrzewać, że scena ta została wyreżyserowana, bo pewnym krokiem podeszła do jednej z gablotek.Wyjęła z koszyka talerz i trzymając go w ręku porównała z niemal identycznym biało-niebieskim talerzem wystawionym za szkłem.Podszedłem do niej.- To ten.Jeszcze przez chwilę porównywała, potem zawinęła swój talerz w bibułkę i zaskoczyła mnie, wręczając mi go.- To dla pana.- Ależ.- Bardzo proszę - spokojnie wytrzymała mój oburzony wzrok.- Kupiłam go z Alison.- Poprawiła się: - Alison była ze mną, kiedy go kupowałam.Miękkim, ale energicznym ruchem wsunęła mi go do rąk.Z zakłopotaniem odwinąłem talerz i wpatrzyłem się w naiwnie narysowanego Chińczyka, jego żonę, dwoje dzieci.Sam nie wiem, czemu przyszła mi na myśl tamta noc, wieśniacy podróżujący na pokładzie, wzburzone morze, wiatr.- Powinien się pan nauczyć obchodzić z kruchymi przedmiotami.Także z tymi, które są znacznie wartościowsze od starych talerzy.Wciąż patrzyłem na granatowe postacie.- Właśnie dlatego chciałem się z panią zobaczyć.Nasze oczy spotkały się i po raz pierwszy nie czułem się tak, jakby jej wzrok próbował mnie oszacować.- Pójdziemy na herbatę?- Więc dlaczego właściwie chciał się pan ze mną spotkać? - spytała.- Alison.- Powiedziałam już panu - podniosła imbryczek.- To zależy tylko od niej.- I od pani.- Nie.Nawet w najmniejszym stopniu nie zależy ode mnie.- Czy ona jest w Londynie?- Obiecałam jej, że nie powiem panu, gdzie jest.- Proszę pani, uważam.- ale przełknąłem to, co chciałem powiedzieć.Obserwowałem, jak nalewa mi herbatę; nie, nie chciała mi pomóc w rozmowie.- Czegóż ona ode mnie chce? Co mam zrobić?- Czy ta herbata nie jest zbyt mocna? - Niecierpliwie potrząsnąłem głową biorąc podaną mi filiżankę [ Pobierz całość w formacie PDF ]