[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybym spadł, to nie dalej jak jard niżej, a gdybym chciał spadać dalej, to musiałbym pognać przez łąkę i rzucić się z przeciwnego jej krańca.Nie kręć tak głową.Wiedziałeś.Poszedłeś tam dzień wcześniej, żeby zbadać okolicę i zaprowadzić mnie w to miejsce.- Zgoda, być może nie zaaranżowałeś tego spadającego kamienia, ale i tak ci się niezwykle poszczęściło, prawda? Ta mgła, głaz, który zniszczył barierkę, i to, że chciałem się na niej oprzeć.Przyznaję, szybko pan myśli, profesorze, wystrychnąłeś mnie na dudka, Rick, ty sukinsynu.- Nic, skądże, nie wiedziałem, skąd mogłem.nie.- Cytuję: “Zdaje się, że zawdzięczam ci życie", koniec cytatu.- Ale.Przecież to ty powiedziałeś, Wilf, nie ja, i.- Rzecz jasna, przyczynił się do tego również ten stary robol składając jaja pod moją skorupą, niewątpliwie tak, ale na Boga!, ty przecież byłeś po stronie stworzenia, tak czy nie?!- Ja nie.- Gdyby nie mój zdrowy tchórzowski odruch, żeby wziąć nogi za pas, Bóg jeden wie, co by się mogło zdarzyć.- Wilf, pozwól mi coś powiedzieć.Pamiętaj, że ja doszedłem tylko pod Hochalpenblick.I tylko raz za dnia.A potem z tobą, podczas mgły.Przecież n i e m o g ł e m znać drogi krok po kroku i wiedzieć, co jest za mgłą, musiałbym być chyba komputerem.- Wiedziałeś.- Dobra, wiedziałem.Ale to, co wiedziałem, opierało się na przypuszczeniach i nie mogłem mieć pewności.Wierz mi, Wilf, myślałem, że nadstawiam karku, i to za ciebie.Przysięgam.- Słowo harcerza.- Sprawiasz mi przykrość,, Wilf.- To się wypłacz.Jak skończysz, zajmiemy się psem.Dziwne, ale wydaje mi się, że jego oczy rzeczywiście zwilgotniały i, jakby chciał mnie przekonać, wyjął skądś chusteczkę i wytarł je.- Po tylu latach, Wilf.- Zamknij się, stary.Nie chcesz tego papieru? Zastanawiał się, pociągając nosem i wycierając oczy.Wreszcie odezwał się wątłym głosem.- Chcę, Wilf.- No to fajnie! Bomba.Świetnie, Tucker.- Mówiłeś do mnie.- Wiem, Tucker.Do rzeczy.Opowiedz mi teraz o Hallidayu.Nie oszczędzaj mi niczego.Mnie nie przestraszysz, rozumiesz.Chcę się dowiedzieć wszystkiego, ze szczegółami.Tym razem zbierał się w sobie przez dłuższą chwilę.On jest wspaniały.ci, którzy go znają.- Mary Lou.- Wiesz, e robiła dyplom z układania kwiatów i bibliotekoznawstwa, wciąż ma wielkie pole do popisu w jego zbiorach.Włączył ją do kolekcji.- Nie.Chodzi o rękopisy.- Ha et cetera.- Wiem, Wilf, że me interesujesz się historią literatury, ostatecznie stanowisz jej część.- Nie interesuje mnie historia, kropka.Powinno się ją trzymać w zwojach Halliday! Jeszcze o Hallidayu!- Na przykład za to zapłaciłby każdą sumę.Sięgnął po napisany przeze mnie dokument.Dałem mu po łapie i odsunąłem papier.- O, nieładnie! - Ależ, Wilf.- Skoro już o tym mowa, to dlaczego tak się przebrałeś, jakbyś się urwał z cyrku?Spojrzał w dół na strzęp odzienia, który mógł dostrzec poniżej tych swoich chaszczy.Mary Lou łkała w te chaszcze.ale czy rzeczywiście? Czy to fakt, czy wyobraźnia? Ze zdziwieniem -zauważyłem, że nie potrafię rozróżnić między jednym a drugim.- Co ci się nie podoba w moim ubraniu? Kiedy mnie ostatnio widziałeś, miałem na sobie to samo, a nawet jeszcze więcej.Nosiłem wtedy naszyjnik.Zdjąłem go teraz, bo mi się wydawało, że Weisswald nie jest właściwym miejscem.- Nie udawaj głupka.- No przecież nie jest.- Nie o tym mówię.Kiedy cię ostatnio widziałem, nosiłeś się tradycyjnie jak Beatlesi.Nic wykręcaj się, Rick.Ja się na tym znam.- Ty też przestań się wykręcać.Wymachiwałeś do mnie tym papierem!- Kiedy? Gdzie?- W Marakeszu.Nie pamiętasz? - Słuchaj, Rick.- I powiem ci, Wilf, że to niezbyt ładnie z twojej strony.'rolko ja zawsze byłem zdania, że ty i jeszcze parę innych osób korzystacie z pewnych przywilejów.Zajrzałem mu głęboko w oczy.Miały wyraz podobny do oczu polityka, który przeżył więcej niepokojów, wiary, uległości, ambicji, niepewności, niż był w stanie znieść.Wokół źrenic pojawiło mu się dużo białego.Nie jest to wprawdzie znak niezawodny, ale mimo to świadczy o napięciu, zbliżonym do tego, co mówiłem o piekle.Może to również oznaczać ból lub strach.Czemu nie? Człowiek gryzie psa.- Wobec tego opowiedz mi o Marakeszu, Rick.- Czy to konieczne? No, dobrze.To było przed Hotel de France.O Boże, Wilf! To jest gdzieś w twoim dzienniku, wystarczy poszukać!- Jeszcze.Mów- dalej.Więcej szczegółów!Rick rozłożył szeroko ręce.'hen gest tak daleko odbiegał od jego stylu, że pojąłem, jak bardzo jest zrozpaczony.- Stałeś na balkonie, na lewo od głównego wejścia.na pierwszym piętrze.zobaczyłeś mnie.Śmiałeś się i wymachiwałeś do mnie tym papierem.Po czym zaraz zniknąłeś wewnątrz.-zrobiłeś mi kawał! Ja się znam na kawałach, Wilf.- Skąd wiedziałeś, że ten papier zawiera nominację na wykonawcę mojego literackiego testamentu?- A cóż innego mógł zawierać? Wcale się nie obraziłem za ten kawał, Wilf, tylko wiesz.jak już mówiłem, poszedłem do recepcji, gdzie mi powiedziano, że wcale tam nie mieszkasz.Pomyślałem, że pewnie kogoś odwiedzasz, więc wszedłem na pierwsze piętro i pukałem do drzwi, nasłuchując.- I wszyscy byli tobą zachwyceni.- Mogłeś mi pomóc.Kawał to kawał, ale kiedy mnie wyrzucali.wiesz, Amerykanina, Wilf."ho bardzo bolesne.- Rick.- No?- Kiedy to było?Zamyślił się, marszcząc brwi.- Sześć.nie, siedem miesięcy temu [ Pobierz całość w formacie PDF ]