RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym pieczystym żywiłem się przez cały czas.Tu zamilkł ów człowiek i jął się rozglądać wokół, badając wzrokiem okolicę.Gdym mu powiedział,że gmachy przed nami to pałace konstantynopoli­tańskiego sułtana, zdał się zdumiony wielce, sądził bowiem, że znalazł się w całkiem innych stronach.— To, żem tak długo unosił się w powietrzu — podjął wreszcie dalej swoją opowieść — zawdzię­czam temu, że sznurek u klapy balonu się zerwał.Sznurek ten służył do wypuszczania palnego gazu.Gdyby balonu nie rozdarł pański celny strzał, uno­siłbym się jak Mohammed, między niebem a ziemią, aż do sądnego dnia.To rzekłszy ofiarował wspaniałomyślnie koszyk memu bosmanowi, który u rufy za sterem siedział.Pieczeń baranią cisnął w morze, a co się tyczy balonu, to strzał mój uszkodził go tak bardzo, że przy spadaniu podarł się cały na strzępy.Piąta przygoda morskaŻe mamy czas, panowie, wypróżnić jeszcze jedną flaszę, opowiem wam tedy, co mi się niezwykłego przydarzyło na parę miesięcy przed moją ostatnią powrotną podróżą do Europy.Wielki sułtan, któremu zostałem przedstawiony zarówno przez rzymsko-rosyjsko-cesarskiego posła, jak i francuskiego ambasadora, posłużył się moją osobą, aby załatwić w wielkim mieście Kairze pewną, nader ważną sprawę takiej natury, że zawsze i wiecz­nie pozostać winna tajemnicą.Wyruszyłem tedy drogą lądową z wielką paradą i liczną świtą.Po drodze trafiła mi się sposobność powiększyć ją jeszcze o paru wielce pożytecznych ludzi.Oddaliłem się już od Konstantynopola o jakieś parę mil, gdym ujrzał biegnącego pędem na przełaj chuderlawego, niewielkiego wzrostu człowieka.Miał on u każdej nogi uwiązany ołowiany, pięćdziesiecio-chyba funtowy ciężar.Zadziwiony tym widokiem, krzyknąłem ku niemu:— Dokąd to, dokąd tak spieszysz, przyjacielu?I czemu utrudniasz sobie bieg takim obciąże­niem?— Pół godziny temu wybiegłem z Wiednia — odrzekł szybkobiegacz — Byłem tam na służbie u wielce dostojnych państwa.Lecz dziś się z nimi pożegnałem i zamierzam udać się do Konstantyno­pola, aby tam spróbować szczęścia.Przywiesiłem sobie ciężary do nóg, aby nieco zmniejszyć moją rączość, która jest mi teraz niepotrzebna.Słusznie bowiem mawiał mój nauczyciel — świeć, Panie, nad jego duszą.— „Kto idzie powoli, tego głowa nie zaboli".Wcale mi się spodobał ten chyżonogi.Zapytałem go tedy, czyby się do mnie na służbę nie zgodził, na co przystał z miejsca.Po czym ruszyliśmy dalej przez wsie i miasta.Opodal drogi na uroczej, porosłej trawą miedzy le­żał cicho jak mysz jakiś chłopak.Zdawało się, że śpi.Nie spał jednak, lecz tak pilnie trzymał ucho przy ziemi, jakby chciał podsłuchać mieszkańców najgłębszych piekielnych czeluści.— Co tak nasłuchujesz, przyjacielu?— Ano, aby się czas nie dłużył, chcę spenetrować, co w trawie piszczy.I słyszę właśnie, jak rośnie.— I to ci się udaje?— Ech, dla mnie to fraszka!— Więc zgódź się do mnie na służbę.Kto wie, co ci jeszcze godnego słyszenia przydarzyć się może.Chłopak zerwał się i ruszył za mną.Niedaleko na pagórku stał myśliwiec z fuzją wy­celowaną do strzału.Nagle — strzelił przed siebie w pustą, modrą przestrzeń.— Szczęść Boże, panie myśliwy! Do czego strze­lasz? Nie widzę tu nic wokoło, tylko przestwór modry i pusty.— Ech, próbuję tylko broni wyrobu pana Kuchenreutera! Na dachu katedry w Strassburgu siedział wróbel: właśnie go stamtąd zestrzeliłem.Nie zdziwi się nikt, kto zna moje umiłowanie szlachetnej myśliwskiej i łowieckiej sztuki, żem tego wybornego strzelca natychmiast w objęcia pochwy­cił.I samo się przez się rozumie, żem nie żałował grosza, aby zwerbować go do mojej świty.Ruszyliśmy znów dalej przez wsie i miasta i stanę­liśmy wreszcie u stóp gór Libanu.Tu, przed roz­ległym cedrowym lasem, stał krępy, tęgi chłop i ciągnął za powróz, którym był owinięty cały las.— Co to ciągniesz, przyjacielu? — zapytałem chłopa.— Et, miałem iść po drzewo na budulec alem w domu siekierę zostawił.Teraz więc radzę sobie, jak mogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl