[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jerry Ruiz zadarł głowę.Najpierw jeden, potem drugi,wreszcie dwa ostatnie helikopteryprzeleciały nad nimi.Ocenił, żekierują się na południe ku stolicyGwatemali. Można bezpiecznie wrócićdo piramidy powiedział Russell. Dwie z tamtych maszyn to napewno były duże wojskoweśmigłowce. Okej, chodzmy odrzekłRuiz. Miej oczy otwarte, żebywypatrzyć, gdzie Fargowie rzucilinasze buty.Russell przeszedł kilka metrówi nadepnął na ostry kamień.Zacząłskakać na jednej nodze iwylądował na szpiczastym patyku.Syknął, usiadł na ścieżce i obejrzałpodeszwy stóp.Wstał i ruszyłostrożnie dalej.Jego czerwona,boląca twarz wyglądała terazgorzej.Duża część piaszczystegożwiru, którym sypnął w niego SamFargo,przylgnęła do wrażliwej skóry,przylepiając się do wazeliny.Akiedy leżał związany, do jegotwarzy przykleiła się ziemia, trawai patyczki.Ruiz rozsądnie się nie odzywał.Nie było potrzeby przypominaćRussellowi o jego twarzy aniostrzegać go, że ścieżka jestzdradliwa i usiana ostrymikamieniami, a niskie krzaki po obustronach mają kolce.Russell zakląłz tego powodu sześć czy siedemrazy w ciągu ostatnich dziesięciuminut.Ruiz też szedł z trudem.Ciosłopatą pozostawił płytkieskaleczenie i duży siniak na jegonodze tuż nad kolanem, prawa rękabolała go i oddychał z wysiłkiem,bo miał uszkodzone żebra.Mimo tozdołał się dotoczyć do Russella iprzegryzć jego więzy.Nie było toproste, ale wiedział, że muszą sięuwolnić, bo inaczej trafią dowięzienia w stolicy Gwatemali izostaną oskarżeni o usiłowaniezabójstwa.A nawet jeśli niewpadną w ręce żołnierzy, mogą tułatwo umrzeć.Ruiz pochodził z wioski wodległym zakątku Meksyku.Wiedział, że dwóch krwawiących,bezbronnych ludzi raczej nie ujdzieuwadze jaguarów, któreprzemierzają dżunglę nocą.Wiedział też, że największezagrożenie nie zawsze wyglądanajgrozniej.Zabójczą malarię,chorobę Chagasa lub dengę możewywołać ukąszenie maleńkiegoowada.Zrobił więc, co byłokonieczne, żeby ich uwolnić.Leżelinieruchomo w dżungli, przykryciopadniętymi liśćmi, kiedy przyszliżołnierze wraz z Fargo.Przyszli iposzli.Może teraz wszystko będziedobrze.Jednak martwił się oRussella, który trochę świrował,odkąd został pomalowany naniebiesko.Stale się wściekał, bóltwarzy podsycał jego złość.Ruiz się niepokoił.Zła ocenasytuacji oznaczała bezbronność.Błędy, które można zlekceważyć wwielkimmieście, w dżungli mogąkosztować człowieka życie.Pokuśtykał w bok od ścieżki iwybrał dwa półtorametrowepodrosty z kępy młodych drzewrosnących w miejscu, gdzie zwaliłosię stare.Ułamał gałęzie i zrobiłdwie laski. Masz.To pomoże.Podpierając się kijami, szli wmilczeniu przez jakiś czas.Dziękilaskom nie nadeptywali zbyt mocnona ostre kamienie i zachowywalidość zręczności, by omijaćnajgorsze miejsca.Około godzinyzajęło im dotarcie do wiekowegomiasta.Ze skraju dżungli zobaczyli,że zabrano wszystkich z wyjątkiemsześciu żołnierzy, którzy się kręciliprzy wielkich stopniach piramidy.Rozpalili małe ognisko i rozbilitrzy dwuosobowe namioty.Russell ruszył ku otwartejprzestrzeni, ale Ruiz gopowstrzymał. Zaczekaj.To żołnierze. Widzę. A jeśli zostawiono ich tutaj,żeby na nas czekali? zapytałRuiz.Russell przystanął. Fargowie musielipowiedzieć żołnierzom, żechcieliśmy ich zabić ciągnąłRuiz. To wszystko bez znaczenia odparł Russell. Jesteśmysetki kilometrów, od cywilizacji.Nie mamy butów, wody anijedzenia.A oni mają. Mają też broń zauważyłRuiz. Karabiny szturmowe.Pełne automaty. Możemy zaczekać, aż zasną,podkraść się do nich i poderżnąć imgardła. Jest ich sześciu, po dwóch wkażdym namiocie.Nawet gdybykażdy z nas zdołał zabić dwóchludzi w namiocie nożem, któregonie mamy, jeden by krzyknął, kiedydrugi by umierał.Pozostałobyjeszcze dwóch w trzecim namiocie.Usłyszeliby to i otworzyli ogień. Nie możemy odejść stądboso odrzekł Russell. Jest zadaleko dokądkolwiek. Zaczekaj powiedziałRuiz. Spójrz tam.Zostawilirozstawione zadaszenieprzeciwsłoneczne.Możemy owinąćstopy płótnem i odejść.Mina Russella upodobniła godo rannego zwierzęcia, ale kiedyzrozumiał, o czym Ruiz mówi,wyraznie się uspokoił. Okej, spróbujmy.Nie chcęsię wdawać w walkę z sześciomaludzmi, tak samo jak ty.Ruiz odetchnął z ulgą. Pójdę po płótno.Nie czekając na odpowiedz,ruszył przez dżunglę wzdłużotwartej przestrzeni.Nieznany,nierówny teren zadawał cierpieniejego stopom, ale dotarł do celu.Spojrzał w stronę piramidy, żebysię upewnić, że żołnierze przystopniach nie mogą go zobaczyć.Potem wykorzystał ostry koniecjednego z aluminiowych słupkówdo zrobienia dziury w płótnie,oderwał kawał tkaniny, zwinął go izabrał ze sobą.Kiedy wrócił do Russella,podarli materiał na cztery kwadraty,położyli stopę na środku każdego izwiązali płótno resztkamirzemiennych sznurowadeł wokółkostek.Popatrzyli na póznopopołudniowe cienie budowli naplacu, żeby ocenić, ile mają jeszczednia przed sobą, wzięli kije ipokuśtykali przez dżunglę napołudnie. Następnym razem nie będęsię wygłupiał ze starannością zapowiedział Russell. %7ładnegokopania grobu, żadnego zabieraniaich gdzie indziej, żeby nikt nic niewiedział.Kiedy ich zobaczę,zastrzelę.Jak będą świadkowie, teżsię nie będę przejmował.Kiedy posuwali się ścieżkamiprzez dżunglę, Ruiz musiał stalesłuchać niekończącej się litaminarzekań.IlekroćRussell zaczynał od nowa,odgrażał się, że zabije Sama i RemiFargo w coraz bardziej wymyślny iczasochłonny sposób.Ruiz milczał.Ktoś mógłby mu doradzić, żebyrozmawiał, bo to złagodzi ból wjego stopach, żebrach i ręce.Aleból odwracał jego uwagę odnarzekań Russella i to na raziewystarczyło.Pózniej, jeślikiedykolwiek wydostaną się z tegozielonego więzienia i odzyskasprawność kończyn, chętnie pogadao zabijaniu.ROZDZIAA 23Stolica GwatemaliProces odbył się kilka dnipózniej w gmachu sądu centralnegow mieście Gwatemala [ Pobierz całość w formacie PDF ]