RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przykro nam.- Gray schodził już z ganku.Pan Ku­pcheck otworzył drzwi, lecz nie wszedł do środka.Pilnował, by sobie poszli.Gray zatrzymał się i zadał ostatnie pyta­nie: - Czy byli tu inni reporterzy?- Cała chmara.Zlecieli się następnego dnia po zabój­stwie.Pytali dosłownie o wszystko.Niegodziwcy!- A ostatnio?- Nie, dali nam spokój.Idźcie już!- Był ktoś z “New York Timesa”?- Nie! - Pan Kupcheck wszedł do środka i trzasnął drzwiami.Pobiegli do samochodu, zaparkowanego cztery domy da­lej.Gray błądził po krótkich podmiejskich uliczkach i nie odrywał oczu od lusterka, dopóki nie przekonał się, że nikt ich nie śledzi.- Mamy Garcię z głowy - powiedziała Darby, gdy wje­chali na drogę prowadzącą do miasta.- Jeszcze nie.Jutro uderzymy w płaczliwy ton i może pani Morgan zechce z nami porozmawiać.- Gdyby coś wiedziała, zwierzyłaby się ojcu.A gdyby on wiedział, na pewno poszedłby na współpracę.Mamy pecha, Gray.Brzmiało to sensownie.Przez kilka minut jechali w mil­czeniu.Byli już bardzo zmęczeni.- Za piętnaście minut możemy być na lotnisku - po­wiedział Grantham.- Za pół godziny wsiądziesz do sa­molotu.Polecisz dokądkolwiek.Znikniesz.- Jutro.Dzisiaj jestem zmęczona i chcę się zastanowić, dokąd uciec.Dzięki za dobre chęci.- Uważasz, że nic ci nie grozi?- Nie w tej chwili.Ale za kilka minut wszystko może się zmienić.- Z przyjemnością prześpię się w twoim pokoju.Tak jak w Nowym Jorku.- W Nowym Jorku nie spałeś w moim pokoju.Drze­małeś w saloniku na sofie.- Uśmiechnęła się i był to dobry znak.Gray także się uśmiechnął.- Dzisiaj też mogę zdrzemnąć się w saloniku.- Nie mam saloniku.- Naprawdę? To gdzie będę spał?Uśmiech zniknął nagle z jej twarzy.Przygryzła wargę, a do jej oczu napłynęły łzy.Przesadził.Znów ten Callahan!- Nie mogę.Jeszcze nie teraz.- Przepraszam.Myślałem, że.- Proszę, Gray, nie mówmy o tym!Spoglądała prosto przed siebie i milczała.- Wybacz - powiedział Grantham.Darby pochyliła się i bardzo ostrożnie położyła głowę na jego kolanach.Delikatnie dotknął kruchego ramienia.Ścisnęła jego dłoń.- Jestem śmiertelnie przerażona - wyznała cicho.ROZDZIAŁ 39Wyszedł od niej po dziesiątej, po butelce wina i kilku tartinkach z jajkiem.Wcześniej zadzwonił do Masona Paypura - nocnego reportera policyjnego - i poprosił go o sprawdzenie szczegółów zabójstwa Morgana.Curtisa za­bito w centrum, w okolicy uważanej za bezpieczną - to znaczy taką, w której nie popełniano morderstw; docho­dziło jedynie do pobić i rabunków.Był zmęczony i zniechęcony.I nieszczęśliwy z powodu jutrzejszego wyjazdu Darby.Miał sześć tygodni zaległego urlopu i kusiło go, żeby polecieć z nią.Niech Mattiece udławi się swoją ropą! Bał się jednak, że może nigdy nie wrócić - co nie byłoby końcem świata, jeśli pominąć ten kłopotliwy szczegół, że ona miała pieniądze, a on nie.Jego forsy starczyłoby góra na dwa miesiące radosnych figlów na plażach; później musiałby przejść na jej utrzymanie.Poza tym - i to było najważniejsze - wcale nie zapraszała go do wspólnej ucieczki.Była w żałobie.Kiedy mówiła o Callahanie, wyczuwał jej smutek i ból.Teraz był już u siebie, w hotelu Jeffersona przy Szes­nastej, zgodnie z instrukcjami Darby.Postanowił zadzwo­nić do Cleve’a.- Gdzie się podziewasz? - spytał poirytowany policjant.- Mieszkam w hotelu.To długa historia.Masz coś?- Sierżant dostał dziewięćdziesięciodniowy urlop zdro­wotny.- Co mu jest?- Nic.Mówi, że chcieli się go pozbyć na jakiś czas.Tam jest jak w twierdzy.Wszyscy pracownicy dostali wyraźne polecenie trzymania gąb na kłódkę.Nie wolno im z nikim rozmawiać.Są śmiertelnie przerażeni.Wywalili sierżanta do domu dzisiaj w południe.Mówi, że grozi ci poważne niebezpieczeństwo.Przez ostatni tydzień wspo­minali o tobie w różnych konfiguracjach z tysiąc razy.Ma­ją zajoba na twoim punkcie i zachodzą w głowę, ile już wiesz, a ile odkryjesz niedługo.- Kim oni są?- Oczywiście Coal i jego przydupas Birchfield.Pastwią się nad całym zachodnim skrzydłem jak gestapo.Czasami przyłącza się do nich ten.Jak on się nazywa.taki rudy w muszce? Od spraw wewnętrznych.?- Emmitt Waycross.- No właśnie! Ale całą brudną robotę, to znaczy groźby i knucie spisków, odwalają Coal i Birchfield.- Jakie groźby?- No.co komu zrobią, jeśli piśnie choćby słówko.W Białym Domu nikt, z wyjątkiem prezydenta, nie może oficjalnie rozmawiać z prasą bez zgody Coala.Dotyczy to nawet rzecznika prasowego.Coal trzyma na wszystkim łapę.- To niewiarygodne!- Są przerażeni.I niebezpieczni; tak mówi sierżant.- Dobra.Ukrywam się.- Wczoraj późnym wieczorem zajrzałem do ciebie.Mo­głeś mi powiedzieć, że znikasz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl