[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czujniki was nie widzą.- Nie zbliżaj się, to rozkaz - odparł Joshua.- Melvyn, zgłoś się!Blisko niego przepłynął agent ESA z twarzą w wodzie.- Melvyn!- Przykro mi, kapitanie Calvert - odezwał się datawizyjnie Dick Keaton.-Poszedł na dno.- Gdzie jesteś?- Na końcu rusztowania.Joshua obejrzał się, by w odległości trzydziestu metrów od siebie zobaczyćsamotną postać, żałośnie wczepioną w plątaninę prętów.Boże, tylko nie to.Następny przyjaciel przeniesiony w zaświaty.Z dalaobserwuje rzeczywistość i marzy o powrocie.- To już wszyscy, którzy się uratowali - stwierdziła datawizyjnie Monica.Z zespołu edenistów i pracowników ESA, nie licząc Moniki i Samuela, ocalałojedynie sześć osób.W brudnej pianie obracały się i płynęły zwłoki Eriby.Z dwudziestutrzech śmiałków, którzy weszli do demontażowni nr 4, pozostało piętnastu.A trzebabyło pamiętać jeszcze o sierżantach.- Co z nami będzie? - Spytał Dahybi.- Wspinamy się - odpowiedział Joshua.- Musimy wyjść na górę rusztowania.Kosmolot już w drodze.- I ta przeklęta kupa żelaza.- Gelai! - Zawołał ochryple Joshua.- Gdzie są opętani?- Coraz bliżej.Baranovich wybiegł z hali.Nie pozwoli na lądowanie kosmolotu.- Nie mam broni - oznajmiła Monica.- Zostały nam dwa karabiny maszynowe.To nie wystarczy, żeby ich powstrzymać.- Wyraznie trzęsła się z zimna, czołgając siępod wąską taśmą przenośnika, która prowadziła do jednego z wózków na masębetonową.Joshua pokonał jeszcze trzy szczeble i opadł z sił.- Kapitanie Calvert - odezwała się datawizyjnie Mzu.- Może pan być pewien, żeza żadną cenę nie oddam Alchemika".I dziękuję za wszystko, co pan dla mnie zrobił.- Usiadła, zrezygnowana, na metalowej belce.Ngong podtrzymywał ją, żeby nie zleciała.Wydawał się niezwykleskoncentrowany.Kombinezon Mzu zaczął intensywnie parować.Joshua ogarnąłspojrzeniem stroskane twarze ludzi udręczonych i pokonanych przez zimno.Jeślichciał im pomóc, musiał wpaść na jakiś genialny pomysł.- Sara! Daj mi wsparcie ogniowe! - Poprosił datawizyjnie.- Czujniki zbierają błędne dane - odparła.- Nie widzę terenów odlewni z dobrąrozdzielczością.Podobny problem mieliśmy na Lalonde.- Jezu.Dobra, celujcie we mnie.- Co ty gadasz?!- Nie sprzeczaj się ze mną.Uruchom laser naprowadzający i wyceluj w mój bloknadawczo-odbiorczy.Bierz się do roboty! Ashly, poczekaj jeszcze.A teraz dowszystkich: ruszajcie się, musimy się przygotować! - Podjął swą żmudną wspinaczkępo drabinie.Laser naprowadzający przebił delikatną tkankę chmur.Wąski snopszmaragdowego światła skrzył się parującymi płatkami śniegu.Padł na drogę trzystametrów od nich.- Blisko było? - Spytała Sara.- Spróbuj dwieście pięćdziesiąt metrów na północny wschód.Słup światła przemieścił się tak szybko, że na moment rozpostarła się wpowietrzu olbrzymia zielona płachta.- Osiemdziesiąt metrów na wschód - skorygował Joshua.- Dwadzieścia pięć napółnoc.Implanty siatkówkowe musiały włączyć najsilniejsze filtry, kiedy rusztowanieutonęło w oślepiającym zielonym blasku.- Zapisz współrzędne środka koła, Sara.Odejmij po sto pięćdziesiąt metrów.Przejdz na działko do niszczenia celów naziemnych.Wypal ruchem spiralnym passzerokości kilometra!Padające z nieba światło przesunęło się i poprzez kilka barw zmieniło kolor naciemnoczerwony.Wzrosło natężenie.Płatki śniegu, które wpadały w jego obręb, jużnie wyparowywały, ale wręcz wybuchały.Z dołu, gdzie wiązka padała na węglowybeton, strzeliły bure kłęby dymu i salwy zeszklonego żwiru.Promień zaczął kreślić naziemi półmetrową bruzdę.Dymy i płomienie wyrysowały koło o średnicy trzystumetrów.Pośrodku niego znajdował się wycinek kanału z suwnicą pomostową.Rozpędzający się promień światła tworzył iluzoryczną ścianę jak gdyby czerwonegocylindra, z każdą chwilą szerszego.Na ziemi wszystko się paliło.Pokrywa śnieguzamieniała się w tuman gorącej mgły, która buchała na wszystkie strony.Snop światła przeciął narożnik demontażowni nr 4.Od spodu po sam dachsypnęły się ze ścian rozżarzone szczątki arkuszy.Od głównej bryły zakładu odchylił sięwąski fragment z metalu i kompozytu.W mgnieniu oka wiązka lasera wróciła w tosamo miejsce.Wycięła tym razem większą porcję budynku, która zaczęła się walić wślad za ową pierwszą.Obydwie ginęły w kaskadzie palących się odłamków.Wiązkaświatła wciąż mknęła po zabójczej spirali.Demontażownia nr 4 kończyła swój byt w strasznym stylu, bezlitośnieszatkowana wiązką lasera.Poszczególne kawałki wpadały na siebie i pękały;rozmiękczone olbrzymią temperaturą, gięły się jak oślizgłe węże i nieruchomiały wdymiącym rumowisku.Kiedy dwadzieścia procent budynku zamieniło się w zgliszcza,pozostała część konstrukcji nie wytrzymała naprężeń.Dach razem z resztą ścianzakrzywił się i zapadł z wielkim zgrzytem.Laser oświetlał ostatnie podrygidemontażowni, siekąc rozsypujący się zakład na żużlowe pasy.Z hukiem tryskałygejzery pary, kiedy rozpalone szczątki wpadały do basenu, aż w końcu nad całympogorzeliskiem rozścielił się nieskazitelnie biały całun pogrzebowy.Nikt by nie przetrwał takiego ostrzału.Funkcjonariusze służb bezpieczeństwa wpopłochu rzucili się do samochodów, lecz nie uszli śmierci.Baranovich i jego kamracischronili się w hali demontażowni, zakładali bowiem, że tak masywna budowlauchroni ich od zguby.Kiedy absurdalność takiego założenia stała się oczywista,niektórzy wskoczyli do kanału, by tam się żywcem ugotować.Dwóch pechowychpracowników odlewni, którzy szli sprawdzić, skąd w nieczynnej demontażowni bierzesię tyle światła i hałasu, zamienili się w strzępy popiołu.Wreszcie zgasła laserowa wiązka.Bezpieczny w oku wywołanego przez siebie cyklonu Joshua powiadomiłAshly'ego, że może ich teraz zabrać.Kosmolot wyłonił się zza wzburzonych chmur iwylądował nad brzegiem kanału.Joshua, jak i jego towarzysze niedoli, kulił się naszczycie rusztowania w podmuchach gorącego wiatru, powstającego przy przejściachwiązki laserowej.- Usługi ewakuacyjne Hansona! - Zażartował datawizyjnie Ashly, gdy ze śluzypowietrznej wysunęły się schodki.- Ryzykowne ucieczki to specjalność firmy! Braćdupy w troki, za dwie minuty spadnie tu żelastwo!Alkad Mzu pierwsza wspięła się po schodkach, zaraz za nią Voi.- Was nie mogę zabrać - zwrócił się Joshua do Ngonga i Gelai.- Wiecie, że toniemożliwe.Za dwoma eks-Garissańczykami stali Monica i Samuel z karabinami gotowymido strzału.- Wiemy - przyznała Gelai.- Ale czy zdajecie sobie sprawę, że kiedyś i wyznajdziecie się w naszej sytuacji?- Proszę was, nie pora na filozofię.Przecież nikt by nie chciał, żeby coś złegoprzytrafiło się Mzu, zwłaszcza po tym, cośmy wszyscy przeszli.Też bym ustąpił,gdybym musiał.Jeśli będziecie stawiać opór, oni was zastrzelą, a ja im w tym nieprzeszkodzę.Gelai smętnie pokiwała głową.Jej dotąd czarna skóra stała się prawie biała, naramiona opadły zmierzwione rude włosy [ Pobierz całość w formacie PDF ]