[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt mu nie odpowiedział.- Zanieść go we dwóch na drogę - rzekł wskazując za siebie ruchem głowy, ale nie poruszając oczami.- Reszta z powrotem do roboty, psiakrew.Ale już.Nikt z Dwójki się nie ruszył, natomiast owi dwaj z Trójki wystąpili naprzód prędko, chociaż niechętnie, jak gdyby ktoś ich wypchnął.- Jazda, brać go - powiedział Turnipseed.- Nie zdechł, a szkoda.Hej! - zawołał w stronę sztucznego urwiska do dwóch strażników z karabinami, którzy podeszli tam i patrzyli.- Miejcie oko na resztę tej bandy! - huknął.- O mało tu nie miałem buntu, cholera.A wy dwaj, brać go.Jazda.Kiedy podnosili Maggia, Prew dostrzegł guz rosnący mu na czole pod samymi włosami, w miejscu, gdzie było skaleczenie, i strumyk krwi, który zaczynał ściekać na oczy.Jeszcze jeden medal dla Angela.Jednakże jego myśli ulatywały już naprzód, ku perspektywie następnych trzydziestu dni, i nic innego nie miało dla niego wagi.Turnipseed zeszedł na dół za niosącymi Angela i kazał im zostawić go przy drodze i wrócić na górę, zanim zadzwonił z telefonu na słupie.Obaj strażnicy z karabinami, stojący na urwisku, nadal obserwowali bacznie grupę, która powróciła do pracy.Prew widział Angela Maggia po raz ostatni w życiu, kiedy dwaj żandarmi, którzy przybyli na alarmowe wezwanie telefoniczne, wrzucali go, nadal nieprzytomnego, na tył dwuipółtonowej ciężarówki i ruszali z nim w dół po stoku.Od bardzo dawna nikt nie wycisnął takiego piętna na życiu Roberta E.Lee Prewitta jak Angelo Maggio, jeżeli nie liczyć Jacka Malloya i Wardena.Ale o ile ci dwaj, każdy w zupełnie odmienny sposób, byli wyższymi istotami na innym poziomie, które poruszały się po innej orbicie - to Angelo Maggio, należący do pierwszego zrodzonego w Ameryce pokolenia włoskich imigrantów z Brooklynu, nieubłagany wróg wojska, krańcowe przeciwieństwo chłopaka z gór i trzydziestorocznego żołnierza, którego biali przodkowie przybyli z Anglii i Szkocji przed Rewolucją i nadal nienawidzili cudzoziemców - Angelo Maggio był bardziej do niego podobny gatunkiem i kalibrem i bliższy mu niż takie grube ryby jak Malloy czy Warden.Pozostawił po sobie wielką pustkę.To, że go nigdy więcej nie zobaczy ani się o nim nie dowie z chwilą, kiedy zwolnią go z wojska, Prew przyjmował bez zastrzeżeń; jak bywało w armii, gdzie osobiste związki tworzą się z tego, co ma się dziś pod ręką.A to, że zostanie zwolniony, przyjmował tak samo bez dyskusji jak fakt, że nie uda mu się zobaczyć go ani przed zamknięciem w Czarnej Dziurze, ani potem, kiedy przewiozą go na oddział umysłowo chorych w szpitalu garnizonowym.Istniały tylko dwie możliwości: albo Angelo umrze w Czarnej Dziurze, albo zostanie zwolniony.Znając Angela Prew nie przypuszczał, żeby umarł w Dziurze.Jednakże ani świadomość tego, co miało przyjść, ani pogodzenie się z tym nie pomagało zapełnić owej pustki!Prew śledził losy bitwy z bocznej pozycji baraku numer dwa z jawnym, szczerym niepokojem, który krępowałby go kiedy indziej, i właśnie podczas owych tygodni Jack Malloy, choć nie proszony, zbliżył się do niego i stanął przy nim.W rzeczywistości Maggio nie przesiedział trzydziestu dni w Czarnej Dziurze.Ale poza tym jego plan bitwy okazał się prawidłowy.Przesiedział w Dziurze tylko dwadzieścia cztery dni i parę godzin, po czym wyciągnięto go stamtąd i odesłano na oddział więzienny szpitala garnizonowego, na obserwację psychiatryczną.O przebiegu tych zmagań informował ich strażnik, szeregowiec Hanson.Hanson zwykle zamykał Dwójkę po kolacji i prawie co wieczór przekazywał im wiadomości o wszystkim, co stało się w ciągu dnia i ubiegłej nocy.Poza tym nie wiedzieli nic, i Angelo Maggio mógłby równie dobrze w ogóle zniknąć z ich życia.Żadna wiadomość od niego samego nie dotarła do nich z ciemnej głębi Czarnej Dziury.Hanson nie wiedział i nawet się nie domyślał starannie obliczonego planu, który się krył za tym wydarzeniem.Hanson naprawdę wierzył, że Maggio zwariował.Nie zmniejszało to jego podziwu dla „Makaroniarza".- Trzeba wam było go widzieć - mówił zamykając kratę przed tłumem zebranych, aby usłyszeć wiadomości.- Niebywały facet.Trzeba go widzieć, żeby uwierzyć.O rany, jeżeli on jest obłąkany, to szkoda, że nie ma więcej wariatów na tym świecie.To pierwszy, jaki się zdarzył, odkąd tu nastałem - wyjaśnił.- Słyszałem, jak gadali o tych dawniejszych, ale on jest pierwszy, jakiegom naprawdę widział.Ty byłeś tutaj, Jack, kiedy jeden z tych dawnych dostał się w młynek, co?- Dwaj - odrzekł Jack Malloy.- Obaj podczas mojego pierwszego pobytu.- No, dla mnie ten jest pierwszy - powiedział Hanson, znowu kiwając głową z podziwem.- Mówię wam, naprawdę duże przeżycie.Po prostu nie do wiary.Nikt mi nie wytłumaczy, że człowiek może dostać takiej ikry tylko dlatego, że zwariował, tak samo jak nie dostanie jej z butelki.Z taką ikrą facet się rodzi, albo ją ma, albo jej nie ma, i koniec.- Chyba się z wami zgadzam - powiedział Malloy.- Straszna szkoda, że wojsko musi się rozstać z takim chojrakiem - mówi! Hanson.- Bo właśnie takich odważnych potrzeba wojsku najbardziej.- Myślę, że zgodzę się z wami i pod tym względem - powiedział Malloy.- Masz słuszność, psiakrew - ciągnął Hanson.- Mnie nie musisz mówić.Dla „Grubasa" to także jest pierwszy, wiecie.„Grubasa" tu nie było, jak tamci dostali kota.- Tak jest - powiedział Malloy przez kratę.- Wtedy mieliśmy tu jednego starego sierżanta.„Grubas" nastał dopiero, jak tamten poszedł na emeryturę.- „Grubas" uważa, że da sobie z nim radę - mówił Hanson.- Twierdzi, że potrafi go z tego wyleczyć.Powiada, że jeszcze nie widział takiego człowieka, wariata czy nie wariata, którego by nie mógł zmusić do wzorowego zachowania, jeżeliby mu dali wolną rękę.- Może to zrobi - powiedział Malloy.- Nie zdaje mi się - odparł Hanson.- Może kogo innego, ale nie „Makaroniarza".Wyście tego nie widzieli tak jak ja.Mówię wam, nie z tej ziemi.- Świetny był z niego chłop, nie ma co - powiedział Malloy.- I dalej jest - odparł Hanson.- Wariat czy nie wariat.- A co na to mówi „Ojciec" Thompson?- Nic - odrzekł Hanson [ Pobierz całość w formacie PDF ]