[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewielka część rysów twarzy przybrała dawny wygląd, odsłaniając człowieka pod maską zniekształconych kości i napuchniętych dziąseł.Otwarte oczy nie miały złotego odcienia.Były brązowe.– Ravisie.Uniósł twarz, by popatrzeć na Tessę wynurzającą się ze szczeliny w skale.Czysty bandaż zakrywał świeżą ranę na jej prawej ręce, a dolna część podbródka nosiła ślady oparzeń.Trzęsła się z lekka i wspierała o ścianę.Po chwili Emith pojawił się za nią i Ravis szybko zrozumiał, że to on zabił stwora, nie Tessa.Wyraz jego oczu uległ pewnej zmianie.Ravis pospiesznie oderwał skrawek swego płaszcza i zakrył nim oblicze trupa.Nie chciał, żeby Emith zobaczył, że zabił człowieka.Lepiej niech wierzy, że uśmiercił potwora.– Dobrze się czujecie Tesso? Emicie? – Wstał, przenosząc wzrok z jednej twarzy na drugą.Oboje skinęli twierdząco.– A co z Kolczastym Wieńcem?– Przepadł.Ravis zamknął oczy.Kiedy je ponownie otworzył, Tessa stała przy nim i dotykała jego policzka.Otworzył ramiona i przytulił ją, głaszcząc jej włosy i napawając się ciepłem jej ciała.Szybko ją jednak puścił ze względu na obecność Emitha, gdyż nie chciał go wprawiać w zakłopotanie ani spychać na dalszy plan.– Wystarczy – rzekł, dotykając ją po raz ostatni.– Chodźmy na górę.– Tylko pozbieram swoje farby.– Emith odwrócił się.– Zostaw je, Emicie.Sam zejdę później i wszystkie pozbieram.– Ale pędzle trzeba.Tessa położyła rękę na ramieniu Emitha.– Na razie chodźmy na górę.Później będziemy wszystko sprzątać.Westchnął z rezygnacją.– Tak, panienko.Ravis zasłonił swym ciałem zabitego stwora i puścił przodem Emitha i Tessę.Coraz trudniej opierał się zmęczeniu; powłóczył nogami i z mozołem wspinał się do piwnicy.Kiedy wreszcie pokonał i ostatni stopień schodów prowadzących do właściwych pomieszczeń warowni, na skutek cierpienia mgła zasnuła mu oczy.Rozcięcie na policzku piekło niemiłosiernie, ramię bolało od dźwigania miecza, również blizna na wardze dawała o sobie znać.Camrona zastali siedzącego w kuchni, blisko paleniska.Ranni spali lub siedzieli w luźnym kręgu wokół ognia.Nieżywi leżeli po drugiej stronie komnaty, przy drzwiach.Nigdzie nie było widać Paxa.– Pojechał zerknąć na obóz Izgarda – rzucił Camron, uprzedzając pytanie.– Kazałem mu nie podchodzić za blisko.Ravis skinął głową.Podsunął krzesła Tessie i Emithowi, podczas gdy szlachcic przyniósł blaszaną manierkę z brandy.Nikt nie dbał o kubki (nawet Emith) i wszyscy pociągali prosto z flaszki.Widząc grymas, który pojawił się na twarzy Tessy, gdy dotknęła metalu zranioną ręką, zwalczył chęć przytulenia jej do siebie.Na to przyjdzie czas potem.A na razie.Przejechał palcem po bliźnie.Na razie chciał się namyślić.Zostawił Tessę i Emitha w kuchni i wyszedł, aby rzekomo pozbierać rzeczy pozostawione w podziemiach.Tak naprawdę sam nie wiedział, dokąd idzie.Obrawszy pierwszy lepszy kierunek, znalazł się nagle w wielkim krużganku.Unosił się tu zapach śmierci.Strugi ciemnej krwi spłynęły do szczelin między płytami posadzki, do wytartych butami wgłębień w stopniach schodów i w dół, wzdłuż nachylonych ukoście kamiennych dekoracji, aby zebrać się na podobieństwo jeziorka wokół wyspy w postaci stosu drewna na opał.Ravis odwrócił wzrok od krwi i spojrzał na ciała.W pomieszczeniu leżało pół tuzina stworów; niektóre spoczywały pod schodami, inne w pobliżu rozwalonej barykady z krzeseł i drzwi.Połamane kości poprzebijały skórę, z ramion i piersi sterczały strzały.Gdzieniegdzie na rękach i twarzach widniały ślady po strasznych oparzeniach, a tu i ówdzie kawałki ciała zostały odrąbane potężnymi cięciami miecza.Wszystkie gardła były poderżnięte.Na widok głębokich ran, biegnących od jednego końca szczęki do drugiego, zrozumiał, że Camron dokonał czegoś, o czym sam wcześniej nie myślał.Darował tym ludziom spokój.Kiedy on sam zbiegał do piwnic w poszukiwaniu Tessy i Emitha, Camron sprawdzał wszystkich pobitych, aby przekonać się, że są martwi.Sądząc ze świeżej krwi, która wyciekła z niektórych arterii, przynajmniej dwie z bestii jeszcze żyły, gdy je Camron dobijał.Nareszcie opanowany, Ravis zaczerpnął głęboko powietrza i usiadł ciężko na ziemi.Camron zamierzał położyć kres cierpieniom tych stworów.Uważał ich przecież za rodaków.Po długiej, bardzo długiej chwili Ravis wstał.Zgodnie z obietnicą zszedł na dół, by pozbierać przybory Emitha.Przecisnął się przez wąską szczerbę w skale i w małej jaskini znalazł porozrzucane buteleczki z atramentami, pióra, pigmenty i skrawki papieru welinowego.Pośrodku uprzątniętej przestrzeni, na podpórce z deszczułki, leżała kopia iluminacji Ilfaylena.Pergamin był miejscami naderwany, a to, co mogło być cudownym wzorem, zostało poplamione krwią i odciskami palców.Nie poświęcając dziełu zbyt wiele uwagi, Ravis podniósł je, przystawił do płomienia świecy, którą oświetlał sobie drogę.Rozszedł się zapach siarki.Po kilku sekundach iluminacja przestała istnieć.Pozostała po niej jedynie smużka żółtawego dymu i garść popiołu.Zmęczony i obolały, zebrał wszystkie przedmioty Emitha do torby.Kiedy pakował ostatnie z nich, w ręce wpadł mu kawałek nie oznakowanego welinu.Opodal, między szczątkami muszli z pigmentami, poplamionymi farbami szmatkami i połamanymi pędzlami, zauważył pióro.Podniósł je i zaczął się nim bawić.Po minucie zagryzł wargę i wygrzebał z torby Emitha kałamarz z atramentem.Usiadł w miejscu, gdzie parę godzin wcześniej siedziała Tessa, po czym napisał list.Do brata.Nie przyszło mu to łatwo; czasem nie potrafił znaleźć właściwych słów, a czasem rana na policzku tak bardzo piekła, że nie mógł skupie myśli.Niemniej jednak napisał go, a wtedy warga przestała mu dokuczać.,,O nic cię nie proszę, ale chcę, żebyś pamiętał o przeszłości.O wszystkich jej stronach, dobrych i złych, oraz o miłości, która była przed nienawiścią.”Schował złożony welin pod płaszcz, a potem ruszył w drogę powrotną.Przed drzwiami natknął się na Paxa.– W garizońskim obozie zapanował chaos – obwieścił żołnierz.– Izgard nie żyje.Ravis skinął głową.– A co z generałami?– Trudno powiedzieć.Patrzyłem, jak dosiadają koni i odjeżdżają na wschód.– A zatem zaczął się wyścig o władzę – rzekł Ravis.– Niedługo inni pójdą w ich ślady.Suzeren ze swoją armią z pewnością przegna wszystkich opieszałych.– Siadam na koń i jadę rozejrzeć się trochę po okolicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]