RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten Warden, zupełny dozorca więzienny.Byleby tylko nie dać komuś robić tego, na co ma ochotę.„Musi być maniakiem depresyjnym - nagle doszedł z radością do wniosku.- Albo paranoikiem."Podsunął się do okna, aby poprzez półmrok deszczowego popołudnia dojrzeć, gdzie też Warden idzie.„Sprawa urzędowa a ucho."Jednakże Warden przewidział to i poszedł chodnikiem dookoła dziedziń­ca, nie bacząc na deszcz, który bębnił głośno po jego usztywnionym Kapeluszu i szeleścił po nieprzemakalnym płaszczu, pod którym już zaczynały przemakać mu plecy.Wszedł po schodach do dowództwa pułku mieszczącego się nad bramą.Obejrzał się z ganku przez dziedziniec i zobaczył głowę i ramiona Mazziolego ciemniejące w oświetlonym oknie kancelarii, zupełnie jakby przytykał nos do szyby.„Co za dzieciak - pomyślał.- Tyle ma pojęcia o żołnierce co królik i nadrabia to sobie gadaniem o sztuce."Roześmiał się głośno, ciskając zuchwale swój śmiech o tłumiącą dźwięki kurtynę deszczu; czuł w sobie dymiącą, roziskrzoną racę bliskiego już zbezczeszczenia świętego znaku kasty.„A może nie będzie jej w domu? - pomyślał.- Owszem, będzie, będzie na pewno."Wyjął papiery z wewnętrznej kieszeni płaszcza, żeby sprawdzić, czy nie zamokły.Były to prawdziwe listy, takie, które Holmes rzeczywiście powinien był podpisać przed wyjściem.„Zawsze bądź w gotowości, skaucie" - uśmiechnął się do siebie.Przeszedł przez hali i zaczął wchodzić na następne schody, i w tej chwili zobaczył dwóch pułkowników z dowództwa brygady, stojących i roz­mawiających w mrocznym korytarzu, gdzie były politurowane, oszklone gablotki na trofea; teraz, o drugiej, reszta hallu była opustoszała, a drzwi pokojów biurowych zamknięte z wyjątkiem pokoju sierżanta O'Bannona, który bez mała w nim mieszkał.Warden spodziewał się, że nie będzie tutaj nikogo, więc przypatrzył się bacznie pułkownikom, by się upewnić, że go nie znają.Patrzał odrobinę za długo.- A, sierżancie! - zawołał jeden z nich.- Pan pozwoli tutaj, sierżancie.Zawrócił z kilku schodów, podszedł do nich i zasalutował, powściągając gwałtowną chęć spojrzenia na zegarek.- Gdzie jest pułkownik Delbert, sierżancie? - zapytał drugi, wysoki.- Nie wiem, panie pułkowniku.Nie widziałem go.- A czy był dzisiaj? - zapytał tłusty nieco zasapanym głosem.Otarł chusteczką czoło i rozpiął mokrą od deszczu, lśniącą gabardynę płaszcza, który był identyczny jak płaszcz tamtego wysokiego, z wyjątkiem odcienia koloru.- Nie umiem powiedzieć, panie pułkowniku - odrzekł Warden.- To pan tu nie pracuje, sierżancie? - zapytał wysoki badawczo.- Nie, panie pułkowniku - odparł Warden myśląc pośpiesznie.- Nie pracuję w dowództwie.Mam kompanię.- Którą kompanię? - wy sapał niski.- Kompanię A, panie pułkowniku - skłamał.- Jestem sierżant Dedrick z kompanii A.- A, tak, oczywiście - sapnął niski.- Właśnie mi się zdawało, że pana znam.Mam za zasadę znać wszystkich naszych podoficerów w brygadzie.Nazwisko mi się wymknęło.- Czy pan nie umie się zameldować, kiedy pan podchodzi do oficera, sierżancie? - zachrypiał wysoki.- Tak jest, panie pułkowniku.Ale mam do załatwienia pewną sprawę i widocznie byłem nią zaprzątnięty.- To nie jest usprawiedliwienie - zachrypiał wojskowo wysoki.- Jak dawno pan jest podoficerem, sierżancie?- Dziewięć lat, panie pułkowniku - odrzekł Warden.- No więc - powiedział wysoki.A potem dodał: - Powinien pan wiedzieć, że trzeba zwracać uwagę na takie rzeczy.Cieszę się, że nie było tu nikogo z pańskich ludzi i że nie widzieli przykładu, jaki pan dał przed chwilą.- Tak jest, panie pułkowniku - odparł Warden, pragnąc spojrzeć na zegarek.„Może mnie jeszcze postawi na baczność - pomyślał.- Tylko tego by brakowało.Moglibyśmy zabawić się jak za dawnych czasów w West Point, kiedy starszy rocznik »cuka« rekrutów."- Może pan odmaszerować, sierżancie - powiedział wysoki.- A na przyszłość niech pan bardziej uważa.- Rozkaz, panie pułkowniku.Będę uważał.Zasalutował prędko i ruszył ku schodom w obawie, by tamten się nie rozmyślił.Możliwe, że żona Holmesa wychodzi dziś po południu; jeżeli tak i jeżeli przez nich się.z nią rozminie.Zaśmiał się wewnętrznie na myśl o tym, co pomyśleliby ci dwaj, gdyby wiedzieli, co myśli.- Ale się śpieszył! - dosłyszał sapanie tłustego.- Boże kochany - powiedział wysoki.- Dzisiaj nikt nie dba o to, komu się daje naszywki.Dawniej tak nie bywało.- Ten Dedrick zawsze był tępy dureń - odrzekł niski.- Tak go zapamiętałem: tę jego tępotę.- Coś strasznego, do czego dochodzi wojsko - rzekł wysoki.- Za dawnych czasów podoficer wyleciałby z punktu za coś podobnego.Teraz już nie tak jak dawniej.- Ciekawe, gdzie, u diabła, jest Delbert - wysapał niski.Warden śmiejąc się bezgłośnie zeszedł z wewnętrznych schodów i mijając żelazną kratę, która miała być otwarta aż do apelu wieczornego, dotarł do bramy wypadowej w zbyt wielkim pośpiechu, aby się wściekać.Ktoś na niego zawołał z lokalu Choya, ale on tylko pomachał ręką i wydostawszy się z bramy przeszedł na drugą stronę Waianae Avenue, krocząc prosto przez deszcz ku domkom oficerskim, póki nie dotarł do uliczki za narożnym domem Holmesa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl