[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam przyznał przecież rację Savil, która przykazała im, aby utrzymywali swój związek w tajemnicy.Vanyel znów zaprotestował, lecz uzmysłowiwszy sobie, że jedyne słowo, jakie przychodzi mu na myśl, to “ależ”, zaraz zamilkł.Tymczasem Tylendel wyprowadził go już na zewnątrz, do ogrodów.- Widzisz ten most? - Tylendel wskazał na północ, ku pierwszemu z dwóch na terenie pałacu mostów na rzece Teril.- A ten las sosnowy po drugiej stronie?Vanyel skinął potakująco.Był to dość spory lasek; drzewa wrastały nawet daleko w łąkę.Były wysokie, bardzo grube, o barwie ciemnozielonej, niemal czarnej, i ogromnych konarach, które uginały się pod własnym ciężarem, dotykając ziemi.- W momencie gdy mnie tam zobaczysz, zacznij liczyć do pięćdziesięciu, a później rusz za mną - rozkazał Tylendel.- W razie gdyby ktoś nadszedł czy wyglądał przez okno, radzę ci popróbować swych umiejętności, odgrywając rolę małego zarozumialca.Vanyel jeszcze raz pokiwał głową, kompletnie ogłupiony, lecz gotowy zastosować się do wszelkich poleceń Tylendela.Podczas gdy ten oddalał się, Vanyel z rozmysłem przyjął odpowiednią pozę: z rękoma założonymi na piersi oparł się o małą bramę, dokładając wszelkich starań, aby sprawiać wrażenie, że wyszedł tylko na przechadzkę do ogrodu.To będzie trudniejsze niż gra, którą prowadziłem przedtem - pomyślał posępnie, usiłując rozglądać się dookoła, lecz nie patrzeć w kierunku, w którym udał się Tylendel.Wtedy nie miałem nic do stracenia.Teraz, jeśli powinie mi się noga, mogę stracić wszystko.Przymknął oczy i zwrócił twarz ku słońcu, udając, że rozkoszuje się jego ciepłem.Jeśli nie powinie mi się noga.och, bogowie.potrafiłbym oddać wszystko, aby tak się stało.wszystko.Przysięgam, mogę zrobić wszystko, czego ode mnie zażądasz!Zaryzykował spojrzenie z ukosa na drugi brzeg rzeki.Tylendel zbliżał się właśnie do lasku sosnowego.Vanyel rozejrzał się, podszedł do kępki liliowców, przez chwilę przyglądał im się z zachwytem i znów rzucił okiem na drugi brzeg.Jasne włosy Tylendela migotały między ciemnymi drzewami jak zaplątany pośród gałęzi kłębek włóczki uprzedzonej z promieni słonecznych.Vanyel przeniósł swój zachwyt na różowe winogrona, w rozmarzeniu pochylając się, aby uraczyć się ich wonią.Cały czas jednak nie przerywał odliczania do pięćdziesięciu.Ledwie jednak dobrnął do wymaganej liczby, zza żywopłotu wyłoniło się chichoczące stadko jego wielbicielek, które spostrzegłszy go, postanowiły zmienić trasę swej przechadzki, aby się z nim spotkać.O, nie! - pomyślał przerażony i ukradkiem ogarnął wzrokiem okolicę, szukając możliwości ucieczki.Nie znalazł jednak żadnego sposobu na uniknięcie spotkania z nimi.Wzdychając z rezygnacją, pogodził się z tym i czekał, aż się zbliżą.- Vanyelu, co tutaj robisz? - zapytała łopocząc płowymi rzęsami smukła, dziecinna jeszcze Jillian, - Czyż nie powinieneś być na zajęciach?Vanyel zamaskował grymas.Pomyślał, że tylko Jillian mogła się tak zachowywać: To cała ona - ani krzty zdrowego rozsądku i moralność charta w rui.Wlecze się za mną z determinacją sokoła, który wypatrzył właśnie gołębia.Panie, cała nadzieja w tym, że ojciec szybko wyda ją za mąż.Inaczej przewinie się przez wszystkie łóżka dworu.Mimo to uśmiechnął się do niej, załączając do uśmiechu skrzętnie wykalkulowany grymas bólu.- Mam okrutny ból głowy.Zaczął się w nocy, wraz z burzą, i nie mogę się go pozbyć.Próbowałem zasnąć, ale.- Wzruszył ramionami.- Ciocia zaproponowała, abym poszedł na długi spacer.Cała grupka dusiła od chichotu.- Założę się, że zaproponowała kijem - parsknęła ironicznie ciemnowłosa Kerti, odwracając się do słońca.- Zgorzkniała Savil.Cóż, pospacerujemy z tobą i obronimy cię przed nudą.Vanyel w złości zagryzł wargi, ale w głowie zaświtała mu pewna myśl.- Ciotka zasugerowała mi też trasę spaceru.- Zatrzymał ich, wykrzywiając twarz z niezadowolenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]