[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Benzyny ci starczy.Włącz tylny bieg.Po krótkiej nerwowej naradzie szofer posłuchał i samochód cofnął się i znikł za zakrętem.- A to hołota! - warknął Bill.- Niech tylko taki ma dość pieniędzy na dwa galony benzyny i kupno samochodu, a zaraz mu się zdaje, że jest właścicielem drogi, którą wybudowali twoi i moi przodkowie!- Masz zamiar nocować? - dobiegł ich głos szofera spoza zakrętu.- Pośpiesz się trochę.Możesz nas wyminąć.- Nie tak nerwowo, bratku - brzmiała pogardliwa odpowiedź Billa.- Pośpieszę się, jak będę miał ochotę, a jeśliś mi nie zostawił dość miejsca, przejadę się po tobie i twoim ładunku cielęciny.Popuścił trochę lejców i niespokojne, rwące się do drogi zwierzęta bez zachęty pociągnęły lekki pojazd w górę i lękliwie, po wewnętrznej stronie drogi, minęły warczący samochód.- Na czymśmy to skończyli? - spytał Bill, gdy droga przed nimi znów była wolna.- Ano właśnie.Weź takiego mojego pryncypała.Dlaczego on ma konie i kobiety, i Bóg wie co jeszcze, a ty i ja nic nie mamy?- Ty masz swoją wspaniałą kondycję - powiedziała Saxon łagodnie.- A ty masz swoją.Ale co z tego, kiedy im ją sprzedajemy, jakby to była sztuka materiału po tyle i tyle za jard.Pewnie się orientujesz, jak ci dogodzi kilka jeszcze lat pracy w prasowalni.Ja sprzedaję moje zdrowie po trochu, każdego dnia pracy.Widzisz ten mały palec? - Przełożył lejce do jednej ręki i pokazał jej wolną dłoń.- Nie mogę go już wyprostować, a wciąż sztywnieje.Nie myśl, że go wybiłem na ringu.To od powożenia.Taki właśnie kawałek sprzedany z mojej sztuki materiału.Widziałaś może kiedy ręce starego woźnicy od czwórki koni? Wyglądają jak szpony, takie są powykręcane i kalekie.- Za dawnych czasów, kiedy nasi rodzice przebywali prerie - wtrąciła Saxon - inaczej się na świecie działo.Mieli może palce powykręcane od pracy, ale mieli za to konie i wszystko, co im było potrzebne.- Pewnie.Pracowali dla siebie.Wykręcali palce, ale dla siebie.A ja wykręcam palce dla mojego pryncypała.Czy ty wiesz, Saxon, że on ma ręce takie delikatne jak kobieta, która nigdy nie tknęła się pracy? A mimo to ma konie i stajnie, i mógłby cały dzień leżeć do góry brzuchem, a ja ledwo zarabiam na jedzenie i ubranie.Flaki się we mnie przewracają na myśl, że świat jest tak kiepsko urządzony.A kto nim rządzi? To chciałbym wiedzieć.Czasy się zmieniły.Kto je zmienił?- Na pewno nie Bóg.- Możesz się założyć, że nie Bóg.Ale to jeszcze jedna rzecz, której nie rozumiem.Jaki on właściwie jest ten Bóg? Jeżeli rządzi światem (jeżeli nie rządzi, jaki z niego pożytek?), to dlaczego pozwala, żeby mój pryncypał albo taki kasjer, o którym wspomniałaś… żeby tacy ludzie mieli konie i kupowali kobiety? Żeby kupowali za pieniądze miłe, młode dziewczyny, które powinny kochać swoich mężów i mieć dzieci, których nie muszą się wstydzić, i znajdować szczęście w tym co jest ich naturą?Rozdział jedenastyStara droga do doliny Moraga była stroma i ciężka, toteż konie odpoczywały często i sierść ich pokryła się pianą.Ze szczytu pagórków Contra Costa droga schodziła raptownie w dół i wiodła przez zieloną i rozsłonecznioną ciszę Kanionu Sekwoi.- Powiedz, Saxon, czy to nie cudowne? - spytał Bill wykonując ręką gest, którym obejmował wszystko: gęste kępy drzew, szmer niewidzialnego strumienia, brzęczenie pszczół.- Cudownie tu - odparła Saxon.- jak patrzę na to wszystko, przychodzi mi ochota zamieszkać na wsi.A nigdy nie mieszkałam.- Ja też nie, Saxon.Chociaż cała moja rodzina pochodzi ze wsi.- Wtedy nie było miast.Wszyscy mieszkali na wsi.- Ano tak, masz chyba rację - przytaknął Bill.- Po prostu musieli.Lekki powozik nie miał hamulca i Bill musiał skupić całą uwagę, aby sprowadzić bezpiecznie swój zaprzęg w dół stromej i krętej drogi.Saxon rozsiadła się wygodnie i zamknęła oczy z uczuciem niewysłowionej błogości.Bill co chwila rzucał spojrzenia na jej opuszczone powieki.- Co ci się stało? - spytał w końcu, trochę zaniepokojony.- Nie czujesz się chyba źle?- To wszystko jest takie piękne, że aż się boję patrzeć - odpowiedziała.- Jest takie szlachetne, że aż boli.- Szlachetne? No wiesz, co za śmieszny pomysł!- Nie mam racji? Tak to jakoś odczuwam.Szlachetne.Przecież domy i ulice w mieście nie są szlachetne, a tu wszystko jest szlachetne.Nie wiem dlaczego.Ale tak jest.- Niech to licho! Wiesz, masz chyba rację! - wykrzyknął.- Jak o tym powiedziałaś, to też mi się tak jakoś zaczęło wydawać.Tu nie ma sztuczek i kawałów, nie ma oszustwa i kłamstwa.Drzewa stoją sobie naturalne i silne, i czyste jak młodzi chłopcy, co pierwszy raz wyszli na ring i nie znają jeszcze brudnych gierek, nie nauczyli się szachrować i kombinować z kibicami na udział w zakładach.Masz rację, to jest szlachetne.Słuchaj, Saxon, ty się rozumiesz na tych rzeczach, prawda? - Jego milczenie było niemal tęskne.Obrócił ku niej głowę i przyglądał jej się z pieszczotliwą łagodnością, która przenikała ją radosnym drżeniem.- Wiesz, chciałbym, żebyś mnie zobaczyła kiedyś w walce… w jakiejś prawdziwej walce, kiedy ciągle się coś dzieje na ringu.Byłbym dumny i walczyłbym dla ciebie.I walczyłbym na pewno popisowo, bobym wiedział, że patrzysz i rozumiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]