[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotarłszy na dno kotliny, Elminster skierował rumaka w tłum roześmianych, rozgadanych magów.Storm niemal depcząc mu po piętach, zdążyła rzucić zaledwie jedno krótkie spojrzenie, i wjechała w ciżbę magów i czarodziejek.Wnętrze kotliny wypełniał zbity tłum ludzi, stojących nieomal ramię przy ramieniu.Ich szaty tworzyły falujące morze dzikich barw, a gwar głosów był prawie ogłuszający.Byli tu mężczyźni i kobiety różniący się wiekiem, wyglądem i wzrostem, a także kilka osób, których płci Storm nie była w stanie określić.Można było dostrzec sporo tradycyjnych, ciemnych, powłóczystych szat o szerokich rękawach, ale większość nosiła dziwniejsze, bardziej kolorowe odzienie.Storm, podczas swych licznych wędrówek dowiedziała się sporo temat strojów, rozglądała się ze zdumieniem.W Faerunie " rzeczą powszechnie wiadomą (w każdym razie wśród że parający się Sztuką są, w większym lub mniejszym niepoczytalni.Pod względem ekscentryczności ubioru, o mogła przekonać się na własne oczy — stwierdzenie to jak najbardziej słuszne.Wokół siebie dostrzegała wszelkie możliwe rodzaje nakryć głowy i szat, które migotały, skrzyły się, świeciły, a w kilku przypadkach również zmieniały kształt łagodnymi, płynnymi ruchami.Jedna z kobiet nie miała na sobie nic prócz gigantycznego pierzastego węża, który przez cały czas powoli przesuwał swe grube sploty wokół jej smukłego ciała.Mężczyzna opodal zdawał się być przyodziany jedynie w tańczące płomienie.Czarodziej, z którym rozmawiał, przyozdobił swe ciało poruszającym się, fosforyzującym grzybem, z którego wyrastały liściaste paprocie i osty.Tuż przy nich stała dziewczyna-półelf w powłóczystej szacie z błyszczących, wypolerowanych klejnotów zawieszonych na niezliczonych jedwabnych niciach.Dyskutowała o czymś z długowłosym karłem noszącym odzienie z futer i skór, po którym przez cały czas pełzały dwie owadożerne jaszczurki, badając przestrzeń przed sobą rozdwojonymi językami.Storm wychwyciła fragmenty toczących się opodal niej rozmów.— No i co wtedy zrobił Thayan?— Obrócił w perzynę cały zamek, ma się rozumieć.A cóż by innego? Inne głosy zagłuszyły poprzednią rozmowę.— Co to było? Fioletowe zombi? Dlaczego fioletowe?— Chyba się nudziła.Powinieneś był widzieć twarz księcia następnego ranka.Wywołała w powietrzu tuzin małych czerwonych rączek, które zaczęły go szczypać w tych samych miejscach, w których on ją podszczypywał.i to na oczach całego dworu!Elminster śmiało przedzierał się przez tłum.»Zdawał się wiedzieć, dokąd zmierza.Storm jadąc za nim minęła mężczyznę, który balansując na końcu perkatego nosa pełną butelką czegoś ciemnego i czerwonego, zduszonym głosem zarzekał się wobec wszystkich widzów, że nie pomaga sobie przy tym żadnymi czarami.Odwróciła wzrok na chwilę przed tym, jak butelka prze-wróciła się i oblała go od stóp do głów, ale nie mogła oprzeć się pokusie, by zobaczyć mokry rezultat.Była na tyle rozważna, że powstrzymała uśmiech cisnący się jej na usta.— Ile razy mam ci powtarzać? Najpierw całujesz, a potem wypowiadasz zaklęcie, w przeciwnym razie na zawsze pozostanie żabą!Storm pokręciła głową usiłując skupić się na Elminsterze i zignorować dochodzące ją strzępki rozmów.Tłum rozbrzmię przeraźliwym gwarem głosów, dziwną muzyką, brzęczeniem i tajemniczymi, niezbyt głośnymi trzaskami.Czarodzieje wymachiwali rękoma, pomagając sobie gestami w rozmowach a różnokolorowe świecące kule nad ich głowami kołysały posłusznie albo wykonywały gwałtowne ewolucje.Czarodziejskie ptaki nuciły złożone trele, a kilka z nic dało iście mistrzowski popis napowietrznego baletu.Storm rozglądała się to w jedną, to w drugą stroi wypatrując zagrożenia.Otaczający ją ludzie rozmawiali, dyskutowali, śmiali się lub ubijali interesy, z kubkami i dzbanami o rozmaitych rozmiarach i zawartości, trzymanymi bądź w rękach, bądź też unoszącymi się na dogodnej wysokości w powietrzu.Storm domyślała się, iż jakieś prawo powstrzymywało samy magów przed unoszeniem się w powietrzu, lataniem teleportacją.W większości stali w luźnych grupkach, mawiając [ Pobierz całość w formacie PDF ]