[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Są jeszcze wolne miejsca?Zaraz sprawdzę.W uchu mu zabrzęczało, po czym rozległy się cukierkowe dzwięki, kiedy włą-czono nagranie orkiestry Mantovaniego.Miało to jakoby umilać czekanie.Nieumilało.Hallorann przestępował z nogi na nogę i spoglądał to na zegarek, to namłodą dziewczynę z uśpionym niemowlęciem w czymś na kształt plecaczka, wyj-mującą pranie z automatu.Bała się, że z opóznieniem wróci do domu, że pieczeńsię przypali i mąż Mark? Matt? Mike? będzie wściekły.Upłynęła minuta.Dwie minuty.Już postanowił jechać dalej i zaryzykować,gdy ponownie odezwał się jak nagrany głos panienki z rezerwacji.Jest wolnemiejsce.W pierwszej klasie.Nie szkodzi?Nie.Prosi o ten bilet.Zapłaci gotówką czy kartą kredytową?Gotówką, mała, gotówką.Muszę lecieć.Nazwisko?.Hallorann, przez dwa l i dwa n.Będę niedługo.Odwiesił słuchawkę i pośpieszył do drzwi.Prosta myśl dziewczyny zatroska-nej o pieczeń ścigała go tak natarczywie, że o mało nie zwariował.Czasami zda-rzało się coś w tym rodzaju: całkiem bez powodu łapał myśl absolutnie oderwaną,285absolutnie klarowną i prostą.i zazwyczaj absolutnie bezużyteczną.Mało brakowało, a byłby zdążył.Ciągnął osiemdziesiątką i już widział lotni-sko, kiedy zatrzymał go patrol drogowy.Opuściwszy szybę, Hallorann otworzył usta. Wiem pocieszająco odezwał się glina, który przerzucał kartki w bloczkuz mandatami. Pogrzeb w Cleveland.Pańskiego ojca.Wesele w Seattle.Pańskiejsiostry.Pański dziadek z San Jose stracił w pożarze sklepik ze słodyczami.Wspa-niała trawa czeka w szafce na nowojorskim dworcu lotniczym.Przepadam za tymodcinkiem drogi tuż przed lotniskiem.Już jako uczniak najbardziej lubiłem ostat-nią lekcję, kiedy nauczycielka opowiadała nam różne historie. Proszę posłuchać, panie władzo, mój syn. Jedno, czego nie wiem do końca w takiej historyjce rzekł funkcjonariuszpo odnalezieniu właściwej strony w bloczku to numer prawa jazdy kierowcygawędziarza i dowód rejestracyjny wozu.Więc proszę grzecznie mi je pokazać.Hallorann popatrzył w spokojne niebieskie oczy policjanta, zastanowił się, czyi tak nie opowiedzieć o ciężkim stanie syna, lecz doszedł do wniosku, że tylko bysobie zaszkodził.Ten gliniarz to nie Queems.Wyjął portfel. Znakomicie oświadczył policjant. Proszę o papiery.Po prostu muszęwiedzieć, jak to się skończy.Hallorann w milczeniu podał mu prawo jazdy i florydzki dowód rejestracyjny. Doskonale.Należy się za to prezent. Jaki? z nadzieją w głosie spytał Hallorann. Po spisaniu tych numerów pozwolę panu nadmuchać balonik. Chryste Paaanie! jęknął Hallorann. Mój samolot, panie władzo. Ciii uspokoił go policjant. Tylko grzecznie.Hallorann zamknął oczy.Do stanowiska linii United dotarł o osiemnastej czterdzieści dziewięć, żywiączłudną nadzieję, że lot się opóznił.Nie musiał nawet pytać.Wszystko powiedziałmu monitor odlotów umieszczony nad ladą.Samolot do Denver, numer rejsu 901,odleciał o osiemnastej czterdzieści czasu wschodniego, z czterominutowym opóz-nieniem.Dziewięć minut temu. Cholera zaklął Dick Hallorann.I nagle zapach pomarańczy, mocny, upajający: Dick ledwie zdążył do toalety,nim nadleciało ogłuszające, trwożne wezwanie:(!!!Przyjedz proszę przyjedz Dick proszę proszę przyjedz!!!)Rozdział trzydziesty dziewiątyNa schodachJedną z rzeczy upłynnionych, by nieco powiększyć ich aktywa przed przepro-wadzką z Vermont do Kolorado, był zbiór dwustu starych albumów Jacka z mu-zyką rockową oraz rhythm and bluesową; poszły na wyprzedaży po dolarze zasztukę.Danny najbardziej lubił dwie płyty Eddiego Cochrana, oprawione razemz czterema stronicami krytycznego tekstu pióra Lenny ego Kaye a.Wendy za-wsze się dziwiła, że jej syna fascynuje ten właśnie album z piosenkami mężczy-zny, a raczej chłopca, który żył intensywnie i zmarł młodo.zmarł, jeśli chodzio ścisłość, kiedy ona miała zaledwie lat dziesięć.Teraz, kwadrans pod siódmej (czasu górskiego), kiedy Dick Hallorann mówiłQueemsowi o białym przyjacielu swojej byłej żony, Wendy natknęła się na Dan-ny ego w połowie schodów między holem a pierwszym piętrem.Chłopiec siedziałtam i, przerzucając czerwoną gumową piłeczkę z ręki do ręki, śpiewał cicho, nie-melodyjnie piosenkę z tego albumu.Wchodzę na pierwsze piętro, drugie, trzecie,Na piąte, szóste, ile jeszcze chcecie.Dalej nie mam już sił, ale rock ten fajny był, człowiek żył.Podeszła bliżej, usiadła na stopniu i zobaczyła opuchniętą dolną wargę syna,dwa razy grubszą niż normalnie, a na jego brodzie ślady zaschłej krwi.Choć serceze strachu podskoczyło jej w piersi, zdołała się odezwać obojętnym tonem. Co się stało? zapytała, pewna, że i tak wie.Jack go uderzył.No cóż,oczywiście.Taka jest kolej rzeczy, prawda? Koła postępu; prędzej czy pózniejzawracają do punktu wyjścia. Wołałem Tony ego odrzekł Danny. W sali balowej.Chyba spadłemz fotela.To już nie boli.Tylko ta warga.jakby była za duża. Naprawdę tak było? Patrzyła na niego z niepokojem. Tata tego nie zrobił.Dzisiaj nie.287Wendy doznała niesamowitego uczucia.Piłeczka wędrowała z jednej rękichłopca do drugiej.Odczytał jej myśli.Syn odgadł jej myśli. Co.co ci powiedział Tony? Mniejsza z tym. Twarz miał spokojną, głos mrożąco obojętny. Danny. Zcisnęła go za ramię silniej, niż zamierzała.Nie skrzywił sięjednak, nie próbował uwolnić.(Och, marnujemy tego chłopca.Nie tylko Jack, ja też, może nawet nie my sa-mi, ale ojciec Jacka, moja matka, czy oni są tutaj? Pewnie, dlaczego by nie? Roisię tu przecież od duchów, więc czemu nie miałoby być o dwa więcej? Boże wiel-ki, on przypomina jedną z tych walizek, które pokazują w telewizji, rozjeżdża-nych, upuszczanych z samolotów, zgniatanych w fabrycznych zgniatarkach.Albozegarek Timex.Cokolwiek się stanie, tykać nie przestanie.Och, Danny, straszniemi przykro.) Mniejsza z tym powtórzył.Piłeczka przelatywała z ręki do ręki. Tonynie może już przychodzić.Oni mu nie pozwolą.Załatwili go. Kto nie pozwoli? Ci ludzie w hotelu. Patrzył na nią wzrokiem bynajmniej nieobojętnym,lecz przenikliwym i zalęknionym. I.i te rzeczy w hotelu.Najróżniejsze.W hotelu się od nich roi. Widzisz. Nie chcę widzieć odparł cicho i znów skierował oczy na gumową piłecz-kę przelatującą łukiem z ręki do ręki. Ale czasami pózną nocą słyszę.Są jakwiatr, zawodzą wszystkie razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]