RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy otwarły się drzwi od strony korytarza, przed monito­rami pozwalającymi kontrolować wnętrze obiektu zobaczyli dwóch strażników w cywilnych ubraniach.Wejście detekty­wów bynajmniej ich nie zdziwiło, gdyż wcześniej obserwowali policjantów na ekranach.Uznali, że funkcjonariusze chcą uzy­skać od nich jakieś informacje.- Możemy w czymś panom pomóc? - zapytał jeden z nich, zwracając się ku nim na obrotowym krześle.Mężczyzna, który kazał mówić do siebie Lombardi, wszedł do środka.Jego partner sunął za nim jak cień.- Szukamy gabinetu dyrektora - powiedział i wsunął nie­dbale ręce do kieszeni spodni.- Pomyślałem, że może będzie gdzieś tutaj.- Skręciliście w złą stronę - odparł strażnik.- Kiedy wyj­dziecie z tego pokoju, skręćcie w prawo i.Lombardi wyciągnął dłoń z kieszeni.Trzymał w niej brelo­czek z kluczami.Nim strażnicy zorientowali się, co się dzieje, błyskawicznie zdjął z niego kwadratową przykrywkę i pocią­gnął za łańcuszek, uruchamiając mechanizm spustowy broni palnej, która miała tylko trzy cale długości i była załadowana dwoma nabojami kalibru.32.Kula wystrzelona z niewielkiego pistoletu zabiłaby i z odległo­ści dwudziestu jardów, zabójca zaś był znacznie bliżej celu.Po­cisk trafił strażnika w środek czoła i spowodował natychmiasto­wy zgon.Nieszczęśnik bezwładnie padł na ścianę monitorów.Lombardi natychmiast zwrócił się w stronę drugiego straż­nika, który - blady i zszokowany - zaczai wsuwać rękę pod marynarkę, żeby wyciągnąć broń.Zabójca jednak raz jeszcze pociągnął szybko za łańcuszek i pocisk trafił mężczyznę w twarz, która w jednej chwili zamieniła się w krwawą mia­zgę.Ciało potoczyło się do tyłu, a na białą ścianę za plecami martwego już strażnika bryznęła fontanna krwi, tkanek i frag­mentów kości.Morderca popatrzył na partnera, po czym wskazał na mar­twych strażników.- Prawie miałem rację.Spodziewałem się tutaj tylko jedne­go - powiedział.Stojący przy drzwiach mężczyzna pokiwał głową.- Bierzmy ich pistolety i do dzieła - rzucił Lombardi.Usłyszawszy o wpół do dziesiątej dzwonek telefonu, Kirsten pomyślała, że dzwoni siostra, bo pewnie rano, w pośpiechu, zapomniała zabrać czegoś do pracy.Dzieci, jak zwykłe nad ra­nem, grymasiły i Anna, która podwoziła je jeszcze do szkoły, nie miała wiele czasu dla siebie.Pierwsze godziny dnia w tym domu były nerwowe, a przygotowaniom do wyjazdu towarzy­szył zawsze ogromny pośpiech i chaos.- Halo - powiedziała, podniósłszy słuchawkę.Usłyszała obcy męski głos:- Chciałbym rozmawiać z Kirsten Chu.Zawahała się, a jej serce zaczęło gwałtownie bić.Spodziewa­ła się telefonu z policji i dlatego właśnie nie zaproponowała Annie, że odprowadzi Miri i Briana do szkoły.Policja.Tak, to z pewnością był telefon z policji.Anna i Lin.no i oczywiście Max byli jedynymi osobami, które znały miejsce jej pobytu.Tymcza­sem mężczyzna, który się do niej odezwał, był zupełnie obcy.- Kto mówi? - zapytała ostrożnie.Celowo się nie przedsta­wiła.- Nazywam się Peter Nimec i.Nie wysłuchała do końca tego zdania, tak gwałtowne było olśnienie, które na nią spadło.Jej serce zaczęło bić jeszcze gwałtowniej.Głęboko wciągnęła powietrze, bo przez chwilę zrobiło jej się ciemno przed oczami.- Dobry Boże, to właśnie to nazwisko - wyszeptała.Słowa wymknęły się jej z ust bez udziału świadomości.- Pan jest przyjacielem Maxa, prawda? Tym, do którego miałam za­dzwonić.Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.- Tak, to ja.Jestem.- Co z nim? - przerwała mu.Początkowe olśnienie zastąpił niepokój o kochanka.Jeżeli z Maxem wszystko w porządku, to dlaczego sam do niej nie zadzwonił?- Kirsten, powinniśmy się spotkać.Muszę porozmawiać z tobą osobiście i dowiedzieć się, co się przydarzyło Maxowi.Warn obojgu.- To znaczy, że pan nie wie?- Nie, Kirsten.Nie wiem.Od dawna nikt nie miał od niego żadnej wiadomości.Kobieta mocniej zacisnęła dłoń na słuchawce.Jej ręka na­gle zaczęła drżeć.Drżało całe jej ramię.- Więc.jak zdobył pan mój numer telefonu?- Później ci to wyjaśnię, obiecuję.Na razie najważniejsze jest, żebyśmy się jak najszybciej spotkali.Przyjadę do ciebie.Kirsten, najlepiej będzie, jeśli zamkniesz się w domu siostry i aż do mojego przybycia nie będziesz wychodzić.Westchnęła ciężko.Dlaczego miałaby ufać temu mężczyźnie? Czy dlatego, że właśnie jego imię wymówił Max w chwili zagrożenia? Czy cho­dziło mu właśnie o tego człowieka? O ten głos? Tak naprawdę nie wiedziała nawet, czy Max jest człowiekiem, za którego się podawał.Nie, to nieprawda.Max jej nie okłamywał.Może nie powie­dział jej wszystkiego.Może zdradził tylko tyle, ile powinna wiedzieć.A ona przecież, jak powiedziała kilka dni temu An­nie, kochała go.Kochała go już wcześniej, zanim jeszcze zaryzykował życie, żeby ją uratować.Czym w końcu jest miłość? Czym zawsze była? Bezgranicz­ną wiarą.- Dobrze - powiedziała.- Będę na pana czekać.Dyrektor Oddziału Kryptograficznego - tabliczka na drzwiach jego gabinetu mówiła, że nazywa się Charles Turner - potrzą­snął głową nad dokumentami sądowymi, które przedłożyli mu dwaj mężczyźni.- Muszę panom powiedzieć, że sprawa jest raczej nietypo­wa - rzucił, zerkając na detektywów, którzy stanęli przed jego biurkiem.- Niemożliwe, proszę pana.Sam uważnie sprawdziłem na­kaz, żeby się upewnić, czy wszystkie przecinki są na miejscu.- Nie, niech mnie pan źle nie zrozumie.Papiery są w ideal­nym porządku.Zazwyczaj jednak informację, że funkcjona­riusze przyjadą po kody, otrzymuję z pewnym wyprzedzeniem.Kody gromadzi się na dyskach kompaktowych, a te są prze­chowywane w naszych skarbcach i, sami panowie rozumieją, żeby się do nich dostać, trzeba przejść skomplikowane proce­dury.Nie można tego zrobić w ciągu kilku minut.Aby panom pomóc, musiałbym teraz wszystko rzucić i zająć się tylko wami.Detektywie Lombardi.- Naprawdę bardzo nam przykro, że sprawiamy panu kło­pot.Prawdę mówiąc, obaj po raz pierwszy zetknęliśmy się z taką sprawą - powiedział Lombardi.Turner ciężko westchnął i podniósł się zza biurka.Wyglądał na niezbyt zadowolonego i cokolwiek zdenerwowanego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl