[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Naprawdę mam taką nadzieję.Zgodziłem się na więcej, niż pan przypusz-cza, i bardzo się tego boję. Ja również powiedział łagodnie Matt.3Jednak wracając do kościoła, nie czuł wcale strachu, tylko radosne uniesienie.Po raz pierwszy od wielu lat był całkowicie trzezwy i nie miał najmniejszej ochotyna drinka.Znalazłszy się na plebanii podniósł słuchawkę i wykręcił numer pensjonatuEvy Miller. Halo? Pani Miller? Czy mógłbym mówić z Benem Mearsem? Nie ma go?W takim razie zadzwonię jutro.Do widzenia.Odłożył słuchawkę i podszedł do okna.Czy Ben Mears popijał teraz piwo w jakimś przydrożnym barze, czy teżwszystko, co mówił stary nauczyciel, było prawdą?Jeśli tak.Jeśli tak.Nie mógł usiedzieć w domu.Wyszedł tylnymi drzwiami i wdychając chłodnepazdziernikowe powietrze wpatrzył się w gęstniejącą ciemność.A może to wcalenie Freud? Może miało to jakiś związek z wynalezieniem elektrycznego światła,które zlikwidowało mroczne, cieniste zakątki w duszach ludzi w znacznie bardziejefektywny sposób niż drewniane kołki wbijane w serca wampirów?Zło żyło nadal, ale teraz towarzyszył mu niemal zawsze blask fluorescen-cyjnych lamp na parkingu lub milionów stuwatowych żarówek wiszących podsufitem.W tym rzeczowym, chłodnym świetle generałowie planowali strategicz-ne ataki jądrowe i nikt nie mógł nad tym zapanować, podobnie jak nad pędzącymiw dół zbocza bez żadnych hamulców sankami.Ja tylko wykonywałem rozkazy.Tak, to prawda.Wszyscy jesteśmy żołnierzami, postępującymi zgodnie z otrzy-manymi instrukcjami.Ale skąd one pochodziły? Zaprowadz mnie do swojego do-wódcy.Gdzie jest jego biuro? Ja tylko wykonywałem rozkazy.Zostałem wybranyprzez ludzi.A kto i c h wybrał?Coś zatrzepotało nad jego głową i Callahan spojrzał nerwowo w górę, wyrwa-ny ze swoich pogmatwanych rozmyślań.Ptak? Nietoperz? Nieważne, odleciał.Nasłuchiwał, chcąc wychwycić jakieś odgłosy miasteczka, lecz do jego uszudocierało tylko jęczenie telefonicznych drutów.282Tej nocy, gdy kudzu wypełznie na twoje pole, będziesz spał jak zabity.Kto tonapisał? Dickey?%7ładnych dzwięków.%7ładnego światła, oprócz blasku latarni stojącej przed ko-ściołem, pod którą nigdy nie pojawił się Fred Astaire, i żółtych migających lampna skrzyżowaniu Brock Street i Jointer Avenue.Nie zapłakało nawet jedno dziec-ko.Tej nocy, gdy kudzu wypełznie na twoje pole, będziesz.Uniesienie zniknęło bez śladu i Callahan poczuł bezlitosne, zapierające dechw piersi uderzenie przerażenia.Nie miało ono żadnego związku z jego życiem,honorem czy obawą przed ujawnieniem nałogu.Był to strach, jakiego nie do-świadczył jeszcze nigdy w życiu, nawet podczas trudnych lat dorastania.Bał się o swoją nieśmiertelną duszę.CZZ TRZECIAWymarłe miastoI doszedł mnie głos z bezdennej otchłani:Chodz do nas, dziecino, i śpij razem z nami.Stara piosenka rockandrollowaPrzez skrzących łuną okien dwojeWidzi dziś pielgrzym z obcych stron,Jak fantastycznie duchów rojePląsają pod zgrzytliwy ton,Podczas gdy w bramie dziką zgrają,Miast wdzięcznych Ech,Tłoczą się widma, które znająNie uśmiech lecz tylko śmiech.Edgar Allan Poe: Nawiedzony gródwedług Stanisława WyrzykowskiegoPowiadam wam, to miasto jest zupełnie puste.Bob DylanROZDZIAA CZTERNASTYMiasteczko (IV)1Z Almanachu farmera:Zachód słońca w niedzielę, 5 pazdziernika 1975 r.o 19.02, wschód słońcaw poniedziałek, 6 pazdziernika o 6.49.Długość nocy w Jerusalem, trzynaście dnipo jesiennym przesileniu, wynosiła jedenaście godzin i czterdzieści siedem minut.Księżyc w nowiu.Przysłowie na poniedziałek brzmiało następująco: Gdy słońcewschodzi, kończą się nocne żniwa.Z biuletynu stacji meteorologicznej w Portland:Najwyższą temperaturę tej nocy zarejestrowano o 19.05 (62 stopnie Fahrenhe-ita), najniższą o 4.06 (47 stopni).Zachmurzenie umiarkowane, bez opadów.Wiatrz północnego zachodu o prędkości od pięciu do dziesięciu mil na godzinę.Z książki zgłoszeń policji okręgu Cumberland:Nic.2Rankiem 6 pazdziernika nikt nie ogłosił, że miasteczko Salem jest martwe,bo nikt o tym nie wiedział.Podobnie jak świeże zwłoki zachowywało jeszczewszelkie pozory życia.Ruthie Crockett, która, blada i dręczona nudnościami, spędziła cały weekendw łóżku, rano w poniedziałek zniknęła bez śladu, lecz nikt nie zwrócił na to uwa-gi.Jej matka leżała na posadzce w piwnicy za półkami z domowymi przetworami,nakryta zwojem malarskiego płótna, Larry Crockett zaś, obudziwszy się tego dniawyjątkowo pózno, pomyślał, że jego córka po prostu wyszła już do szkoły.Po-stanowił, iż nie pójdzie do biura.Czuł się słaby, wymięty i miał zawroty głowy.Pewnie grypa albo coś w tym rodzaju.Zwiatło raziło boleśnie oczy.Wstał z łóżkai zaciągnął zasłony, o mało nie krzyknąwszy z bólu, gdy promienie słońca padłybezpośrednio na jego odsłonięte ramię.Któregoś dnia, jak się już lepiej poczuje,po prostu wymieni to okno.Musiało być coś nie w porządku z szybami, a gdyby286doszło do pożaru, to te smutne fiuty z firmy ubezpieczeniowej powiedziałyby, żeto był samozapłon i nie wypłaciłyby ani centa.Tak, zrobi to, kiedy minie ta cho-roba.Pomyślał, czy nie byłoby dobrze napić się filiżanki kawy, lecz natychmiastchwyciły go nudności.Przez chwilę zastanowił się przelotnie, gdzie też może byćjego żona, lecz niemal natychmiast przestał tym sobie zaprzątać głowę.Wróciłdo łóżka, podrapał się ostrożnie po dziwnym zacięciu tuż pod szczęką, naciągnąłprześcieradło aż na blady policzek i natychmiast zasnął.Tymczasem jego córka spała wraz z Dudem Rogersem w emaliowanej ciem-ności panującej we wnętrzu ogromnej zamrażarki wywiezionej na wysypisko pogrążona w mrocznym świecie swej nowej egzystencji przyjęła z zadowoleniemjego zaloty wśród pnących się ku niebu stert śmieci.Zniknęła także prowadząca miejską bibliotekę Loretta Starcher, ale w jej sta-ropanieńskim życiu nie było nikogo, kto mógłby to zauważyć.Obecnie znajdo-wała się na drugim zakurzonym i zaniedbanym piętrze swej biblioteki.Było onozawsze zamknięte (jedyny klucz do drzwi nosiła osobiście na szyi), chyba że zna-lazł się klient, który potrafił ją przekonać, iż dysponuje wystarczającą inteligencją,a przede wszystkim siłą moralną, żeby otrzymać specjalne zezwolenie.Teraz spoczywała tam ona sama, niczym pierwsze wydanie zupełnie nowegorodzaju książki, równie lśniąca i czysta jak wtedy, gdy dopiero co wyszła spodprasy drukarskiej.Spowijająca ją folia, jeśli można użyć takiej przenośni, nigdynie została rozerwana.Również zniknięcie Virgila Rathbuna nie zwróciło niczyjej uwagi.FranklinBoddin obudził się o dziewiątej, zobaczył, że wyro Virgila jest puste, ale nic spe-cjalnego na ten temat nie pomyślał i spróbował wstać z łóżka, żeby poszukaćjakiegoś piwa, lecz natychmiast z powrotem opadł na posłanie, czując watę w no-gach i potworny mętlik w głowie.Boże, zdążył jeszcze pomyśleć przed zaśnięciem, co myśmy wczoraj pili?Benzynę?A pod podłogą ich chałupy w chłodzie dwudziestoletnich liści i wśród nie-przeliczonego mnóstwa zardzewiałych puszek po piwie, wepchniętych tam przezdziury w deskach, leżał Virgil, czekając nadejścia nocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]