[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dan zbliżył się do ogrodzenia i rzucił.Jego potężnie umięśnione ramię - wynik nieustannych ćwiczeń - posłało bombę wysoko ponad ogrodzeniem.Po obu stronach pola płonęła sucha trawa.- Karl dostał! - wrzeszczał ktoś.Trzej pozostali chłopcy popędzili do swoich skuterów.Jeden z nich powalił Karla na ziemię i tarzał go w trawie.Dań siedział nieruchomo w swym wózku, patrzył w ogień i słuchał dzwonka alarmowego, głośniejszego nawet niż krzyk poparzonego chłopca.* * *- Ktoś przyszedł cię wydostać, popierdoleńcu - obwieścił zastępca szeryfa i z hukiem otworzył drzwi aresztu.Dan, siedzący na kamiennej pryczy, uniósł butnie wzrok, lecz wyraz jego twarzy zmienił się natychmiast, kiedy tylko dostrzegł, kim jest jego zbawca.- To ty?! Po kiego?!- Spodziewaliśmy się Leishy? - rzucił Erik Bevington-Watrous.- To źle się spodziewaliśmy.Tym razem masz mnie.- Znudziło jej się wyciąganie mnie z mamra?- Nawet jeśli tak nie jest, to powinno tak być - odparował Erik.Dan przyglądał mu się uważnie, próbując dostosować się do tej oziębłej pogardy, jaką okazywał mu Erik.Miał na sobie czarne bawełniane spodnie, bluzę z marszczonego materiału i czarny płaszcz - odzienie konserwatywne, lecz zarazem modne.Miał argentyńskie buty ze skóry, elegancko przystrzyżone włosy i lśniącą zdrowiem cerę.Wyglądał jak przystojny młody Wół, przyzwyczajony do rządzenia, podczas gdy on sam - wiedział o tym doskonale - wyglądał jak Amator Życia, który stoczył się tak nisko, że niewiele ma z tego życia uciechy.W końcu przecież nim był.Wykraczając poza własne pole widzenia, co ostatnio stało się jego ulubionym sposobem oglądania rzeczywistości, ujrzał Erika i siebie jako gładki, chłodny, jajowaty kształt unoszący się wokół zniekształconej i poszarpanej, postrzępionej piramidy.Ale w końcu, kto właściwie go tak zniekształcił? Kto sprawił, że jest kaleką? Czyja pieprzona wspaniałomyślność pokazała mu dobitnie, jak sam był bezwartościowy przy wszystkich tych popierdolonych Wołach?- A jeśli nie mam ochoty stąd wychodzić?- No to sobie tu gnij - odparł Erik.- Mnie osobiście to nie rusza.- Dlaczego niby miałoby cię ruszać? Ciebie w tym twoim prezesowskim garniturku, z tą całą twoją bezsenną wyższością i z wszystkimi pieniędzmi twojej ciotuni?Erika nie ruszały także jego szyderstwa.- Teraz to moje pieniądze.Zarabiam na siebie.W przeciwieństwie do ciebie, Arlen.- Niektórym z nas przychodzi to trochę trudniej.- Och tak, więc powinniśmy się nad tobą użalić.Biedny Dan.Biedny, śmierdzący i kaleki drobny kryminalista Dan - rzucił Erik tak beznamiętnym i dorosłym tonem, że Dan aż zamrugał ze zdumienia.Erik był zaledwie dwa lata starszy od niego, a przecież nawet Leisha nie potrafiła wtłoczyć w głos tyle obojętności.Gdyby potrafiła, czy któryś z nich znajdowałby się teraz w tej celi?Ta myśl przepełzła mu przez głowę jak włochaty robak, pozostawiając śliski ślad, który błyszczał nawet w ciemnościach.- Strażnik! - zawołał Erik.- Wychodzimy.Nikt nie odpowiedział.Nikt nie wspomniał nawet o zarzutach, adwokatach, pieniądzach na kaucję - o całym tym systemie prawnym, który miał funkcjonować w oparciu o zasadę równości wobec prawa wszystkich cholernych zasrańców w tym kraju.Dan dowlókł się na łokciach do swojego fotela, który postawiono tuż przy kratach.Nikt mu nie pomógł na nim usiąść.Pojechał za Erikiem - dlaczego by nie? A cóż to ma do cholery za znaczenie, czy się jest w więzieniu czy na wolności, czy się gnije na tym zadupiu czy gdziekolwiek indziej?- Gdybyś naprawdę tak uważał, zostałbyś tutaj - rzucił przez ramię Erik, nawet nie zwalniając, a Dan kolejny raz odczuł to samo: byli po prostu bystrzejsi.Wiedzieli.Cholerni Bezsenni.Czekał na nich samochód.Dan skierował swój wózek w inną stronę, ale zanim zdążył ruszyć, Erik błyskawicznie założył mu blokadę Y na tablicę rozdzielczą przy oparciu fotela.- Ej, ty!- Zamknij się.Dan wymierzył cios, ale Erik był szybszy - trzasnął go w podbródek, nie na tyle silnie, żeby złamać szczękę, lecz wystarczająco, by do samych skroni posłać falę przeszywającego bólu.Kiedy ból nieco ustąpił, Dan był już skuty kajdankami.Klął, przywołując na pamięć każde najgorsze świństwo, jakie usłyszał w ciągu osiemnastu miesięcy włóczęgi.Erik nie zwracał na to najmniejszej uwagi.Dźwignął Dana z wózka i wrzucił go na tylne siedzenie samochodu, gdzie czekał już ochroniarz.Ten usadowił Dana pieczołowicie na siedzeniu, spojrzał mu głęboko w oczy i powiedział tylko:- Ani mi się waż.Erik wśliznął się za kierownicę.To była nowa moda wśród Wołów - woleli prowadzić sami.Dan zignorował ochroniarza i uniósł nad głową skute kajdankami ramiona, żeby trzasnąć Erika w kark.Ochroniarz błyskawicznie chwycił go za wzniesione ramiona i zrobił z nimi coś takiego, że Dan zasłabł, oślepiony bólem.Zaczął łkać.Zabrali go do jakiegoś motelu dla Amatorów Życia, gdzie za kredyty z opieki społecznej wynajmowało się pokoje na imprezy z prochami lub seksem.Erik z ochroniarzem rozebrali go do naga i wrzucili do wielkiej, czteroosobowej wanny.Dan zanurzył się z głową.Opił się wody, zanim zdołał się wynurzyć.Żaden mu nie pomógł.Erik wlał do wanny pół butelki genomodyfikowanych wyżeraczy brudu.Ochroniarz rozebrał się także, wlazł do wanny i zabrał się do szorowania.Potem były pasy na łóżku.Związany, bezsilny bez swego wózka, Dan leżał przeklinając własne łzy, podczas gdy Erik zawisł nad nim groźnie, a ochroniarz poszedł się przejść.- Nie mam pojęcia, dlaczego ona tak się tobą przejmuje, Arlen.Zaoferowano ci każdą możliwość i wiele troski, a ty za każdym razem nawaliłeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]