[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.We frontowych drzwiach pod starą,zardzewiałą klamką lśnił nowy zamek. Może spróbujemy przez okno, jak Mark. zaczął niepewnie Jimmy. Nie odparł Ben. Wejdziemy przez drzwi.Wyłamiemy je, jeśli będzietrzeba. Nie sądzę, żeby to było konieczne powiedział Callahan głosem, którynawet jemu samemu wydał się obcy i niezwykły.Kiedy wysiedli z samochodu, niezastanawiając się stanął na czele małej grupki i poprowadził ją naprzód z zapałem,o którym sądził, że już nigdy nie będzie mu dane go odczuwać.Dom wydawałsię nachylać nad nimi, wydychając zło przez każde, nawet najmniejsze pęknię-cie w łuszczącej się warstwie farby.Mimo to Callahan nie zawahał się ani przezmoment.Minął czas rozważań, nadszedł czas działania.Ostatnie kilka krokówpokonał jakby gnany niemożliwą do przezwyciężenia siłą. W imię Boga Wszechmogącego! zawołał donośnym, ochrypłym gło-sem, na którego dzwięk pozostała trójka skupiła się ciaśniej wokół niego. Roz-kazuję, aby złe moce opuściły ten dom! Odejdz, siło nieczysta! I właściwie niezdając sobie sprawy z tego, co robi, uderzył w drzwi krzyżem ściskanym w dłoni.Błysnęło jaskrawe światło, powietrze zapachniało ozonem (pózniej wszyscyzgodzili się, że było tak w istocie) i rozległ się przerazliwy trzask, kojarzący sięz krzykiem starych desek.%7łarówka wisząca nad wejściem na wykrzywionym pa-łąku nagle eksplodowała, a znajdujące się po lewej stronie duże okno rozpadłow drobny mak, zasypując trawnik szklanymi odłamkami.Jimmy krzyknął gło-śno; zamek zgnieciony jakby pod prasą leżał u ich stóp na podłodze ganku.Marknachylił się, żeby go podnieść, lecz odskoczył raptownie z bolesnym syknięciem. Gorący stwierdził, dmuchając na palce.Callahan odsunął się od drzwi, drżąc na całym ciele i spojrzał na trzymanyw dłoni krzyż. Jest to bez wątpienia najbardziej zdumiewająca rzecz, jaka przydarzyła misię w życiu stwierdził.Uniósł wzrok w górę, jakby spodziewając się dojrzećtam oblicze Boga, lecz ujrzał jedynie przesuwające się obojętnie chmury.Ben pchnął drzwi, które otworzyły się bez żadnego problemu, ale zaczekał, ażojciec Callahan wejdzie pierwszy do środka.Kiedy wszyscy znalezli się w hallu,ksiądz spojrzał pytająco na Marka. W piwnicy powiedział chłopiec. Schody są w kuchni.Straker leży nagórze, ale. zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Cośjest inaczej, niż było.Nie wiem co, ale jestem tego pewien.Najpierw skierowali się na piętro.Choć tym razem Ben nie szedł sam, zbliża-jąc się do drzwi na końcu krótkiego korytarza poczuł, jak włosy jeżą mu się podwpływem starego, dobrze znanego strachu.Oto teraz, niemal dokładnie w miesiącpo powrocie do miasteczka, będzie miał okazję po raz drugi w życiu zajrzeć do te-go pokoju.Kiedy Callahan otworzył drzwi, spojrzał od razu w górę.i krzyknął305przerazliwie, zanim zdołał nad sobą zapanować.Jednak tym razem na linie zwieszającej się z belki nie wisiał Hubert Marstenani jego duch.Był to Straker, z rozciętym szeroko gardłem, powieszony głową do dołu ni-czym świnia w rzezni.Wpatrywał się w nich niewidzącym, szklanym spojrzeniemwytrzeszczonych oczu.W jego ciele nie pozostała ani kropla krwi.12 Dobry Boże wyszeptał ojciec Callahan. Dobry Boże.Powoli weszli do środka: Callahan i Cody nieco z przodu, Ben i Mark za nimi,przytuleni ciasno do siebie.Ktoś najpierw związał stopy Strakera, a następnie podciągnął go w górę.Be-nowi przemknęła niewyrazna myśl, że ten ktoś musiał dysponować wręcz niesa-mowitą siłą; dłonie mężczyzny wisiały bezwładnie kilka centymetrów nad podło-gą.Jimmy dotknął czoła, a następnie ręki Strakera. Nie żyje od co najmniej osiemnastu godzin stwierdził i otrząsnął sięjak po wyjściu z zimnej wody. Boże, ależ to okropne! Nie rozumiem, kto i poco. To zrobił Barlow powiedział Mark, wpatrując się w ciało nieruchomymioczami. Straker nie spisał się zbyt dobrze uzupełnił Jimmy. Obawiam się, żenie zasłużył sobie na wieczne życie.Ale dlaczego w taki sposób, głową do dołu? Robili to już za Aleksandra Macedońskiego odezwał się Callahan.Wieszali ciało wroga lub zdrajcy głową na dół, żeby spoglądał w stronę piekła,a nie nieba.W ten sposób ukrzyżowano świętego Pawła, łamiąc mu najpierw nogi. Ciągłe nas zwodzi wychrypiał Ben. Zna tysiące sposobów.Chodzmy.Ruszyli za nim korytarzem, w dół po schodach, do kuchni.Kiedy się tam zna-lezli, na czoło ponownie wysunął się ojciec Callahan.Przez chwilę spoglądali nasiebie w milczeniu, a potem wzrok Bena spoczął na drzwiach do piwnicy, po-dobnie jak dwadzieścia pięć lat wcześniej na innych drzwiach, piętro wyżej, zaktórymi czekała odpowiedz na nie sformułowane pytanie.13Kiedy ksiądz otworzył drzwi, Mark poczuł ten sam, zgniły odór, lecz jegouwagi nie umknęła pewna różnica: zapach był nieco słabszy i nie wywoływałtakiego dreszczu przerażenia.306Callahan zaczął schodzić pierwszy.Mark musiał zebrać w sobie wszystkiesiły, żeby zagłębić się w ślad za nim w wypełnioną śmiercią ciemność.Jimmy włączył latarkę wydobytą z torby; wąski strumień światła omiótł pod-łogę, przebiegł po ścianie, zatrzymał się na podłużnej skrzyni, a potem padł nastół. Patrzcie wyszeptał Cody.Leżała tam czysta, świeża koperta. To jakiś podstęp powiedział Callahan.- Lepiej jej nie dotykać. Nie odezwał się głośno Mark, doświadczając jednocześnie uczucia ulgii rozczarowania. Jego tutaj nie ma.Uciekł.Zostawił nam list, na pewno pełenobrzydliwych rzeczy.Ben podszedł do stołu, wziął kopertę, obrócił ją dwukrotnie w dłoni w bla-sku latarki widać było wyraznie, jak drżą mu palce i wreszcie rozerwał jąjednym ruchem.W środku znajdowała się pojedyncza kartka papieru.Stłoczyli się wokół niej,a gdy Jimmy skierował na nią światło latarki, okazało się, że jest pokryta eleganc-kim, drobnym pismem.Czytali ją razem, Mark nieco wolniej od pozostałych.4 pazdziernikaMoi szanowni, młodzi Przyjaciele!Jak to miło z Waszej strony, że zechcieliście do mnie zajrzeć!Nigdy nie mam nic przeciwko towarzystwu; w moim długim, czę-stokroć samotnym życiu stanowiło ono zawsze bardzo miłe urozma-icenie.Gdybyście zjawili się wieczorem, miałbym przyjemność powi-tać Was osobiście, ponieważ jednak podejrzewałem, że przybędziecieza dnia, uznałem za Stosowne oddalić się na jakiś czas.Pozostawiłem Wam mały dowód mych przyjaznych uczuć: ktośbardzo bliski i drogi dla jednego z Was znajduje się teraz w miejscu,w którym i ja spędzałem moje dni aż do chwili, gdy uznałem, że in-ne lokum może się dla mnie okazać znacznie bardziej korzystne.Onajest cudowna, Panie Mears, nadzwyczaj s m a k o w i t a, jeśli wolnomi będzie użyć tego wyrażenia.Już jej nie potrzebuję, więc zostawi-łem ją wam, byście mogli (jak to się u Was mówi?), aha, rozgrzaćsię przed główną czekającą nas atrakcją albo, jeśli wolicie, rozbu-dzić Wasze apetyty.Przekonajmy się, w jaki sposób poradzicie sobiez przystawką, mając myśli zaprzątnięte już najważniejszym daniem.Szanowny Paniczu Petrie, pozbawiłeś mnie najwierniejszego i naj-potężniejszego sługi, jakiego kiedykolwiek posiadałem, zmuszającmnie pośrednio do tego, bym wziął udział w jego unicestwieniu.W tym307przypadku wpadłem w pułapkę swego własnego apetytu.Nie wątpię,że osiągnąłeś to podstępem, lecz mimo to z góry cieszę się na spo-tkanie z Tobą.Najpierw jednak, jak mi się wydaje, zajmę się Twymirodzicami.Jeszcze dziś wieczór.a może jutro [ Pobierz całość w formacie PDF ]