RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dłuŜszej chwili nieznajomy niepewnie podszedł do Shana.-JeŜeli jesteś ranny - odezwał się Shan - moŜemy się tobązająć.MęŜczyzna uśmiechnął się rozbawiony.Przyjrzał się Shanowioraz Lokeshowi z tym samym co poprzednio zaciekawieniem iprzekrzywieniem głowy, po czym znów skierował wzrok na jaka,który wciąŜ obserwował ich ze szczytu wzgórza.-Z takim zwierzakiem u siebie, w Oklahomie, stałbym siębogaczem - oświadczył po tybetańsku, z błyskiem w niebieskichoczach.-Nie rozumiem, co robiłeś - powiedział Shan.MęŜczyzna ponownie się uśmiechnął i przesunął wzrokiem potwarzach Nymy, Lokesha i Lhandra, kaŜdemu kiwając głową, aoni ze zdumieniem odwzajemniali jego spojrzenie.-Wiesz, chodzi o tę całą przemijalność - odparł nieznajo-my, wyciągając do nich rękę.- Shane Winslow - powtarzał, uj-mując kolejno ich dłonie.Nakrywał je przy tym lewą ręką, niepotrząsając, ale ściskając lekko, gdy się przedstawiali, i powta-rzał ich imiona.127-Dlaczego jeździłeś na tym zwierzęciu? - spróbował jesz-cze raz Shan.Winslow przeciągnął dłonią po włosach.-Mówiłem ci - powiedział i odwrócił się do Lokesha.- Tocoś w rodzaju waszego rytuału chód - oświadczył rzeczowo.-Tyle tylko, Ŝe kowboje robią to, jeŜdŜąc na byku.Shan przyglądał mu się zdziwiony.Chód, „odcięcie”, byłojednym z rytuałów, o których często rozmawiał z Gendunem.Poddawano mu zwykle mnichów na zaawansowanym etapienauki.Mnich zasiadał na wiele godzin samotnie w miejscu pod-niebnego pochówku, często nocą, by doświadczyć lęku o Ŝycie isię z nim uporać, odcinając się od swego ja.Dla większości byłato straszliwa próba, z której niektórzy wracali, bełkocząc.-Kowboje? - zapytała powoli Nyma.Winslow uŜył amery-kańskiego słowa, dla którego nie było tybetańskiego odpo-wiednika.- Co to są kowboje?-Zasadniczo to ludzie, którzy jeŜdŜą konno po wzgórzach,szukając krów i śpiewając - wyjaśnił Winslow, znów uśmiech-nięty.Nyma pokiwała głową, z początku wolno, potem energiczniej,jakby teraz wiedziała juŜ doskonale, kto to kowboj.Shan uświa-domił sobie, Ŝe Amerykaninowi udało się przedstawić to zajęciejak pielgrzymkę.Między Lokeshem i Lhandrem pojawiła się mała dziewczyn-ka, która wyciągnęła do Amerykanina niebieską wstąŜeczkę.Winslow kucnął przed nią, kładąc jej dłoń na ramieniu.-To tylko jak jej potrzebował - powiedział łagodnie.Roz-piął guzik od kieszonki koszuli i wyjął fotografię, wydrukowanąna grubym papierze, formatu połowy pocztówki.Podał małejzdjęcie oburącz, w podarunku, a ona wzięła je, szeroko otwiera-jąc oczy.Wykrzyknęła radośnie i odwróciła się, niezdolna opa-nować wzruszenia.Stojący najbliŜej skupili się wokół dziew-czynki, powtarzając jej okrzyk.Byli równie podekscytowani jakwtedy, gdy Amerykanin uwolnił jaka.Fotografia, zauwaŜył Shan, przedstawiała dalajlamę.W prze-szłości Tybetańczycy trafiali do więzienia za samo posiadanieczegoś takiego.WciąŜ było to oficjalnie zakazane i władze128rutynowo konfiskowały takie zdjęcia.W kampaniach represyj-nych, które okresowo przewalały się przez kraj, były one trakto-wane jako dowód niewiarygodności politycznej.Ale Tybetań-czycy bardzo je cenili i Shan widywał je często na przenośnychołtarzykach w namiotach dropków.Przyglądał się dziwnemu Amerykaninowi, gdy ten wziął naręce dziewczynkę, która z podnieceniem wołała teraz matkę.JuŜwcześniej spotykał takich cudzoziemców, męŜczyzn i kobiety,którzy włóczyli się po Tybecie w poszukiwaniu przygód luboświecenia.Lokesh nazywał ich tułaczami, co sugerowało, Ŝewszyscy oni są mniej lub bardziej zagubieni.Shan zawsze trzy-mał się od nich z daleka, gdyŜ rzadko miewali odpowiednie do-kumenty podróŜne i zawsze przyciągali uwagę Urzędu Bezpie-czeństwa lub patroli wojskowych.Takiemu cudzoziemcowi nie-wiele groziło - jeśli został schwytany, po prostu go deportowano.Ale ludzie przyłapani w jego towarzystwie zostaliby aresztowanii poddani przesłuchaniom, gdyŜ rozmowa z obcokrajowcem byładowodem niebezpiecznych skłonności.Dziewczynka wskazała szczelinę prowadzącą ku drodze, jakgdyby uznała, Ŝe tam właśnie poszła jej matka, i wyśliznęła się zramion Winslowa.Amerykanin uśmiechnął się, odprowadzając jąwzrokiem.-Nie jesteś z tej wioski - zwrócił się do Lhandra swobod-nym tonem i z szerokim uśmiechem znów spojrzał na jaka, którywciąŜ stał na szczycie wzgórza.W tej samej chwili Shan spo-strzegł coś na stoku przeciwległego wzniesienia: jeźdźca na si-wym koniu.-Przyszliśmy z karawaną - odparł Lhandro.Jeździec wyglądał jak Dremu, uświadomił sobie Shan.Golokzdawał się machać do nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl