[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed końcem popołudnia przyszło ich całkiem sporo, ale oprócz jednej, były to zwykłe potwierdzenia odbioru.Natomiast w tej jedynej odpowiedzi, w której napisano coś więcej, przeczytał: „Dobry Boże, człowieku, czy to znaczy, że potwór, którego nam pokazałeś, jest tylko dzieckiem?".Potem nikt już nie nalegał, by zabić ezwala, czy to dla przyczyn prawnych, czy też wojskowych.Minął tydzień.Rano tego dnia Jamieson otrzymał wiadomość ze służb komputerowych: „W związku z pana prośbą z 10 bm.informujmy, że dysponujemy pewnymi informacjami dotyczącymi nazw ras, z którymi nie udało się nawiązać kontaktu".Jamieson zadzwonił do Kaleba Carsona i umówił się z nim na obiad.Potem mieli iść do działu komputerowego.Carson był wysokim, chudym mężczyzną o zapadniętych policzkach.Bardzo przypominał swojego dziadka, sławnego odkrywcę.Wydawało się, że cały czas powściąga podniecenie, zupełnie jakby znał jakieś tajemnice, a ze smutnego doświadczenia wiedział, że nie może się nimi z nikim podzielić.Siedząc w „Mesie", słynnej restauracji zarezerwowanej dla elity urzędniczej, Jamieson wyjaśnił Carsonowi, po co chciał się z nim spotkać:- Mam zamiar polecieć z ezwalem na jedną z niezbadanych planet.Chcę przynajmniej raz spróbować, czy uda mi się go wykorzystać do nawiązania kontaktu.Polem przekażę go tobie.Kaleb Carson wykrzyknął entuzjastycznie:- Och, bardzo panu dziękuję.Daje mi pan możliwość otworzenia planet na współpracę z naszą cywilizacją galaktyczną.Nigdy jeszcze nie miałem tak odpowiedzialnego zadania.Jamieson pokiwał głową, ale milczał.Pamiętał własne uczucia, lata temu, gdy on sam został awansowany na stanowisko, m którym ponosił pełną odpowiedzialność za swoje działania wobec innych planet.Trochę go zasmuciło, że osiągnął już wiek, kiedy może nadawać innym ludziom taką władzę.Władzę rekwirowania statków kosmicznych.podpisywania traktatów obowiązujących całą Ziemię.władzę.Pamiętał, jakie wrażenie wywierali na nim ludzie, którzy mu ją nadali.Wydawali mu się tacy starzy.Czy on też się już tak zestarzał? Do tej pory nie przywiązywał wagi do upływu czasu.Zaczęli dyskutować o szczegółach misji i o tym, jaką swobodę należy zostawić ezwalowi dla jego własnego dobra, ale i dla dobra ogólnego.Skończyli obiad, jeszcze raz spojrzeli na okręt, wznoszący się wysoko nad przezroczystymi ścianami restauracji, i wyszli.- Myśli pan, że oni naprawdę chcą lecieć tym okrętem na rodzinną planetę raili? - spytał Carson.Po minie Jamiesona poznał, że powiedział coś niewłaściwego.Westchnął.- No dobrze, zajdźmy na najbliższy posterunek straży i upewnijmy się, że nie jestem roiłem.Jamieson zgodził się i dodał poważnie:- A gdy już tam będziemy, sprawdzimy również mnie.Podali się dokładnemu badaniu i wkrótce zostali uznani za wolnych od podejrzeń, chociaż -jak pomyślał Jamieson - tylko w tej chwili.Na planecie rojącej się od szpiegów rulli, którzy w każdej chwili mogli przybrać ludzką postać, taki sprawdzian dawał pewność tylko na bardzo krotko.Jedno niezręczne zdanie, jeden niewłaściwy gest, i znów należało poddać się testowi.Właściwie wystarczyło dotknąć podejrzaną osobę, by przekonać się, kim jest naprawdę.Ale ponieważ tylko niewielu ludzi potrafiło wyjść cało ze spotkania z milami, zalecano natychmiast informować straż o każdym podejrzeniu.Propozycja Carsona, że pójdzie się zbadać, stanowiła prawie pewny dowód jego człowieczeństwa; jednak sprawdzian był konieczny.Gdy szli już do działu komputerowego, Carson odezwał się żywo:- Skoro przynajmniej w tej chwili mogę mówić swobodnie, chciałbym zapytać, na jakiej podstawie komputer wybiera „obce" rasy?- Przede wszystkim kieruje się ich prawdziwą i czystą ,”obcością"- odparł Jamieson bez wahania.-Oprócz tego bierze pod uwagę cechy szczególne, które mogłyby być użyteczne w wojnie z milami.Chciałbym wypróbować zdolności telepatyczne ezwala w warunkach ekstremalnych.Do tej pory ponieśliśmy tylko jedną porażkę.Powiedział Carsonowi, że ezwale nie potrafią czytać w umysłach rulli.- Ponieważ jednak istnieje możliwość, że pochodzą oni z innej galaktyki, jestem prawie pewny, iż ezwan w naszej galaktyce zdoła się porozumieć ze wszystkimi formami inteligentnego życia.I rzeczywiście, nie było dowodów przeciw takiej hipotezie.Człowiek poznał miliony danych dotyczących życia i wiedział, jak ono funkcjonuje.Tyle że nikt nie zdołał wyjaśnić, czym życie jest naprawdę i dlaczego pozostaje tajemnicą.Tajemnicą coraz bardziej niezrozumiałą w miarę, jak ogrom wszechświata objawiał się ludziom lecącym na statkach coraz dalej, a pragnącym polecieć w niezmierzone i na pozór nieskończone głębiny kontinuum.Mierząc się z takim wszechświatem, ludzie mogli najwyżej wysuwać przypuszczenia bazujące na już zdobytej wiedzy.Jednak Jamiesonowi zdawało się, że dowiedział się o życiu rzeczy, które świadczyły o prawdziwości jego hipotezy.- Myślał pan o jakiejś szczególnej rasie? - spytał Carson.-Nie.Wprowadziłem tylko informację o moich wymaganiach do komputera i jemu pozostawiam decyzję.Przez resztę drogi milczeli.Gdy weszli do budynku, technik zaprowadził ich do małej salki i wkrótce potem rozległ się klekot teleksu.Jamieson przeczytał pierwsze zdanie i aż zagwizdał ze zdumienia.- Sam powinienem był o tym pomyśleć - powiedział.- Plojanie, oczywiście.Kto inny tak dokładnie odpowiadałby moim potrzebom?- Plojanie! - wykrzyknął Carson, unosząc brwi.- Czy to nie jest tylko mit? Przecież nawet nie wiemy na pewno, że ta rasa w ogóle istnieje.Jamieson był w doskonałym humorze.- Rzeczywiście, nie wiemy.Ale teraz jest najlepsza chwila, by to sprawdzić.Ogarnęło go niezwykłe podniecenie.Nie pomyślał o Plojanach.To dopiero będzie wyzwanie dla ezwala, a także dla niego samego.Uzyska okazję udowodnienia swojej hipotezy o pokrewieństwie ras zrodzonych przez tę samą galaktykę.Specjalnie zaprojektowana szalupa opuściła śluzę krążownika i zaczęła skosem obniżać lot, by wylądować na planecie o nazwie Ploja.Jamieson pozostawił silniki na biegu i tylko w miarę potrzeby hamował.Gdy szalupa weszła w górne, gęste warstwy atmosfery, uważnie obserwował wskaźniki temperatury i szybkości, hamując coraz bardziej.Z radością zobaczył, że nagrzewa się jedynie zewnętrzny kadłub.Dzięki automatycznym przyrządom elektrycznym i elektronicznym szalupa zniżała się równomiernie.Na wysokości sześćdziesięciu kilometrów nad powierzchnią planety, schodząc teraz z szybkością tysiąca pięciuset metrów na minutę, Jamieson zwolnił do niecałych pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.Właśnie wyrównywał lot w poziomie, gdy zapalił się wskaźnik ciśnienia w śluzie.Śluza otworzyła się i zamknęła.Jamieson niespokojnie czekał, co się dalej stanie.Nagle zauważył na pulpicie sterowniczym, że napływa jakaś energia.Szalupa natychmiast zaczęła się kołysać na wszystkie strony, jakby została pozbawiona steru, a szybkość schodzenia znacznie się zwiększyła.Jamieson rzucił się do sterów, ale szalupa nie odzyskiwała stabilności, a on nie mógł nic na to poradzić.Wszystkie elektroniczne instrumenty odmówiły posłuszeństwa.Zdenerwowany, choć jeszcze bez paniki, wcisnął się w fotel i czekał.Przewidział, że może się tak stać, a teraz, skoro jego przewidywania się spełniły, nie pozostało mu nic innego, jak pozwolić temu czemuś, co opanowało szalupę, działać po swojemu.„To" uzyskało, co chciało, gdy szalupa znalazła się na wysokości sześciu i pół kilometra nad zieloną powierzchnią planety [ Pobierz całość w formacie PDF ]