RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostał miejsce w dziesiątym rzędzie tylko przez jej złoś­liwość, bo mimo że koncert miał się zacząć lada chwila, na sali nie było nikogo poza paroma starcami: jedni z nich byli łysi, drudzy brodaci, trzeci łysi i brodaci równocześnie, przy czym wszyscy robili wrażenie sąsiadów lub też rodziny; były jeszcze dwie panie około czterdziestki w zniszczonych paltach i z ociekającymi parasolkami i trochę młodych: przeważnie pary gwałtownie dyskutujące wśród poszturchi­wań, hałasu gryzionych karmelków i skrzypienia okropnych wiedeńskich krzeseł.Razem - ze dwadzieścia osób.Pach­niało deszczem, duża sala była lodowata i wilgotna, spoza kurtyny dochodziły odgłosy rozmowy.Jakiś staruch zapalił fajkę, Oliveira pospiesznie wyciągnął gauloise'y.Nie czuł się zbyt dobrze, miał przemoczone buty, mierził go zapach stęchlizny i mokrych ubrań.Na zewnątrz zabrzmiał jąkający się dzwonek, a któryś z młodych zaklaskał gwałtownie.Podstarzała bileterka, z czepkiem na bakier i makijażem, w którym z pewnością sypiała, zaciągnęła kotarę na drzwiach.Dopiero wtedy Oliveira przypomniał sobie, że przy wejściu dostał program.Była to niewyraźnie powielona kartka, na której, przy pewnym wysiłku można było od­czytać, że pani Berthe Trépat, złoty medal, będzie grała Trois mouvements interrompus Rose Bop (pierwsze wykonanie), Pa­wanę ku czci generala Leclerca Alix-Alixa (pierwsze wykonanie) i Synthesis Delibes-Saint-Saëns Delibea, Saint-Saënsa i Berthe Trépat.„Ale program - pomyślał Oliveira - niech to szlag”.Nie wiadomo kiedy zza fortepianu pojawił się starszy pan o obwisłym podwójnym podbródku i białych włosach.Był czarno ubrany i różową ręką pieścił łańcuszek zwisający z fantazyjnej kamizelki, która wydała się Oliveirze wręcz brudna.Młoda osoba w liliowym płaszczu od deszczu i oku­larach w złoconej oprawie parę razy sucho klasnęła w dłonie.Wydając z siebie głos do złudzenia przypominający papugę, stary z podbródkiem wygłosił słowo wstępne, dzięki które­mu publiczność dowiedziała się, że Rose Bop jest dawną uczennicą pani Trépat, że Pawana pióra pana Alix-Alixa skomponowana została przez nader dystyngowanego wojsko­wego wysokiej rangi, ukrywającego się pod tym skromnym pseudonimem, i że oba te utwory wykorzystywały w pełni najnowocześniejsze reguły zapisu muzycznego.Co do syntezy Delibes-Saint-Saëns, to - tu stary wzniósł oczy w niebo - w ramach nowoczesnej muzyki stanowiła ona głębokie novum, określane przez autorkę, panią Trépat, jako coś w rodzaju Proroczego Synkretyzmu, która to charakterystyka była słuszna, ponieważ obaj geniusze (Delibes i Saint- Saëns) dążyli do osmozy, interfuzji i interfonu, stale paraliżowanych przerostem Zachodniego Indywidualizmu, który w ogóle uniemożliwiałby im wyższą Kreację Syntetyczną, gdyby nie genialna intuicja pani Trépat.Rzeczywiście bowiem dopiero jej wrażliwość wychwyciła zbieżności, których nie zauważył ogół słuchaczy, które ją natomiast skłoniły do podjęcia szlachetnej, acz trudnej misji stworzenia pomostu pomiędzy tymi dwoma wielkimi synami Francji.Tu nadchodzi moment, aby zasygna­lizować, że pani Berthe Trépat, niezależnie od swojej działalno­ści profesora muzyki, oddaje się również i kompozycji, z którą srebrne jej gody będziemy mieli okazję obchodzić niezadługo.Mówca nie ośmiela się - w krótkim przemówieniu, poprze­dzającym koncert tak niecierpliwie (czego nie omieszkał docenić) oczekiwany przez publiczność - rozwinąć tematu, jak bardzo potrzebna byłaby analiza osiągnięć muzycznych pani Trépat.W każdym razie - a to mając na celu niejako wręczenie klucza tym, którzy po raz pierwszy zetkną się z twórczością pani Rose Bob oraz pani Trépat - pragnąłby określić estetykę ich twórczości przez podkreślenie jej anty­strukturalnej budowy, charakteryzującej się autonomicznymi komórkami dźwiękowymi.Komórki te, owoc czystego na­tchnienia, połączone są tylko za pomocą ogólnego ducha utworu, zupełnie natomiast wolne od wszelkich wzorów dodekafonicznych czy też atonalnych (ostatnie dwa słowa podkreślił z emfazą).Tak więc na przykład Trois mouvements interrompus Rose Bob, ukochanej uczennicy pani Trépat, są efektem wrażenia, jakie w umyśle artystki wywołało trzaśniecie drzwi, zaś 32 akordy tworzące pierwsze mouvement są reperkusją owego huku przeniesioną na plan estetyczny.Mówca sądzi, że nie będzie niedyskrecją, jeśli wyjawi swoim wykształconym słuchaczom, że technika kompozycyjna Syntezy bazuje na prymitywnych, równocześnie jednak ezoterycznych siłach twórczych.Nigdy nie zapomni zaszczytu, jakiego dostąpił asystując przy powstawaniu jednej z faz owej Syntezy, mianowicie śledząc wraz z panią Trépat ruchy trzymanej ponad partyturami dwóch mistrzów różdżki, której drgnięcia potwierdziły wręcz zdumiewającą intuicję artystki w wyizolo­waniu pewnych nadających się do Syntezy części utworów.I jakkolwiek wiele jeszcze można by dodać do tego, co tu zostało powiedziane, mówca uważa, że nadszedł czas, aby się wycofać, nie omieszkawszy uprzednio powitać w osobie pani Berthe Trépat jednej z latarń morskich - przewodniczek duchowych Francji i patetycznego przykładu zapoznanego geniusza.Podbródek zatrząsł się gwałtownie i stary, krztusząc się z emocji i kaszlu, znikł za zasłonami.Czterdzieści rąk zaklaska­ło sucho, kilka zapałek straciło główki, Oliveira wyciągnął się wygodnie na krześle i poczuł się lepiej.Staruszek potrącony przez auto pewnie też poczuł się lepiej na szpitalnym łóżku, już ogarnięty przez następującą zazwyczaj po szoku senność, ten szczęśliwy moment bezkrólewia, w czasie którego rezyg­nacja z władania sobą przemienia łóżko w łódź, w bezpłatne wakacje, w zerwanie z normalnym życiem.„Może nawet i odwiedzę go któregoś dnia - powiedział do siebie Oliveira.- Chociaż pewno tylko zniszczę mu jego samotną wyspę śladem stopy na piasku.Ale szlachetniejesz, bracie.”.Oklaski zmusiły go do otwarcia oczu i obejrzenia pracochłonnego ukłonu, którym pani Trépat dziękowała zebranym.Zanim jeszcze zobaczył jej twarz, poraziły go jej pantofle tak męskie, że żadna spódnica nie była w stanie tego ukryć, kwadratowe i niemalże bez obcasów, niepotrzebnie opatrzone damskimi klamerkami.Nad nimi wyrastały kształ­ty sztywne i obfite zarazem: gruba pani wpakowana w bez­litosny gorset.Chociaż nie, właściwie nie była gruba, zaled­wie można było nazwać ją rozrośniętą.Najwidoczniej cier­piała na ischias czy lumbago, coś, co zmuszało ją do obraca­nia się całym ciałem równocześnie, więc najpierw przodem do sali, pracowicie się kłaniając, później profilem, wciskając się pomiędzy taboret a fortepian i składając geometrycznie, aż do chwili przybrania postawy siedzącej.Z tej pozycji raz jeszcze gwałtownie przekręciła głowę w ukłonie, jakkolwiek nikt już nie klaskał.„Murowanie ktoś z góry pociąga sznurki” - pomyślał Oliveira.Lubił zarówno marionetki, jak wszelkie automaty i oczekiwał cudu od Proroczego Synkretyzmu.Berthe Trépat raz jeszcze zwróciła oczy ku publiczności, wszystkie grzechy księżyca wydawały się sku­piać na jej okrągłej i jakby umączonej twarzy, podobne krwawej wiśni usta rozszerzyły się przybierając formę egips­kiej łodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl