[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kwestią najwyższej wagi było to, żeby udał się do Grim Batol sam - żadnych bezużytecznych towarzyszy, żadnego ryzyka drugiej katastrofy.Żadnych trupów.A żeby jeszcze pogorszyć sytuację, właśnie odkrył, że lord Duncan Senturus jakoś przekonał niemożliwego do przekonania Falstada, żeby zabrał również i jego.- To szaleństwo! - stwierdził Rhonin, nie po raz pierwszy zresztą.- Nie potrzebuję nikogo innego!Jednak nawet teraz, kiedy jeźdźcy gryfów przygotowywali się do podróży na drugą stronę morza, nikt go nie słuchał.Rhonin podejrzewał nawet, że jeśli będzie dalej protestował, może zostać jedyną osobą, która nie poleci, obojętnie jak nonsensowne by to nie było.Sposób, w jaki ostatnio patrzył na niego Falstad.Duncan spotkał się ze swoimi ludźmi i przekazał Rolandowi dowodzenie i rozkazy.Brodaty rycerz wręczył swemu młodszemu zastępcy coś przypominającego medalion.Rhonin nie zwróciłby na to większej uwagi - rycerze Srebrnej Dłoni mieli przecież tysiące rytuałów na różne mało znaczące okazje - gdyby Vereesa, która stanęła obok niego, nie wyszeptała - Duncan przekazał Rolandowi pieczęć władzy.Jeśli coś stanie się starszemu paladynowi, Roland na stałe zajmie jego miejsce w hierarchii.Rycerze Srebrnej Dłoni nie ryzykują.Odwrócił się, by ją o coś zapytać, jednak już odeszła.Od czasu, gdy jej zagroził, zachowywała się bardziej formalnie.Rhonin nie chciał znaleźć się w sytuacji, w której musiałby zmuszać łowczynię do powrotu, jednak nie chciał również, by z powodu jego misji coś się jej przydarzyło.Nie chciał nawet, żeby coś strasznego przytrafiło się Duncanowi Senturusowi, choć paladyn miał prawdopodobnie większą szansę na przeżycie w Khaz Modan niż sam Rhonin.- Czas lecieć - wykrzyknął Falstad.- Słońce już wzeszło i nawet starcy wstali i zaczęli wypełniać swe codzienne obowiązki! Czy w końcu jesteśmy gotowi?- Już się przygotowałem - odrzekł Duncan z powagą.- Ja również - szybko odpowiedział zdenerwowany czarodziej.Rhonin nie chciał, żeby ktokolwiek uznał, że jest przyczyną jakiegoś opóźnienia.Gdyby było tak, jak on tego chciał, mag i jeden z jeźdźców wylecieliby poprzedniego wieczora, lecz Falstad utrzymywał, że zwierzęta potrzebowały całonocnego odpoczynku po trudach dnia.a co Falstad powiedział, dla krasnoludów było prawem.- W takim razie wsiadajmy! - Jowialny krasnolud uśmiechnął się do Vereesy i wyciągnął do niej rękę.- Moja elfia panienko?Uśmiechając się, stanęła obok niego przy gryfie.Rhonin z trudem utrzymywał na twarzy wyraz obojętności.Wolałby raczej, żeby leciała z którymś z dwóch pozostałych krasnoludów niż z Falstadem, ale gdyby wyraził to na głos, wyszedłby na głupca.Poza tym co go obchodziło, z kim leci elfka.- Pośpiesz się, czarodzieju! - ponaglił go Molok.- Wolałbym mieć tę podróż za sobą!Duncan, odziany tym razem w lżejszą zbroję, wsiadł na gryfa za jednym z pozostałych jeźdźców.Ponieważ był wojownikiem jak i one, krasnoludy szanowały go, nawet jeśli nie lubiły.Wiedziały, że rycerze zakonni doskonale walczą i prawdopodobnie dlatego Senturusowi było łatwiej przekonać jeźdźców, że powinni go zabrać.- Trzymaj się mocno! - nakazał Molok Rhoninowi.- Albo skończysz jako pokarm dla ryb!Po tych słowach krasnolud popędził gryfa do przodu.i w powietrze.Czarodziej trzymał się najmocniej, jak potrafił, a nieznane dotąd uczucie serca w gardle nie pozwalało mu wierzyć w bezpieczeństwo takiej podróży.Rhonin nigdy wcześniej nie jeździł na gryfie, a gdy wielkie skrzydła zwierzęcia uderzały miarowo do góry i do dołu, do góry i do dołu, szybko stwierdził, że nigdy więcej tego nie zrobi, o ile w ogóle przeżyje.Z każdym uderzeniem skrzydeł pół-ptaka, pół-lwa, żołądek czarodzieja podskakiwał wraz z nimi.Gdyby istniał jakiś inny sposób podróży, Rhonin z radością by go wybrał.Musiał jednak przyznać, że stworzenia latały wyjątkowo szybko.Po kilku minutach przestali widzieć nie tylko Hasic, ale i wybrzeże.Z pewnością nawet smoki nie mogłyby ich dogonić, choć były tylko niewiele wolniejsze.Rhonin przypomniał sobie, jak trzy mniejsze stwory krążyły wokół głowy czerwonego lewiatana.Był to niebezpieczny wyczyn nawet dla gryfów, i niewiele innych zwierząt byłoby w stanie tego dokonać.Pod nimi morze poruszało się gwałtownie, fale unosiły się niebezpiecznie wysoko, a potem opadały bardzo, bardzo nisko.Niesione wiatrem drobinki wody kąsały twarz Rhonina, zmuszając czarodzieja do zaciągnięcia kaptura, żeby choć trochę się przed nimi ochronić.Molokowi najwyraźniej nie przeszkadzały rozszalałe żywioły; wręcz przeciwnie, zdawał się nimi cieszyć.- Jak.jak dużo czasu minie, zanim dotrzemy do Khaz Modan?Krasnolud wzruszył ramionami.- Kilkanaście godzin, człowieku! Więcej ci nie powiem!Rhonin zatrzymał dla siebie swoje mroczne myśli.Skulił się i postanowił ignorować niewygody podróży na tyle, na ile było to możliwe.Świadomość, że pod nim znajdowało się tak dużo wody, denerwowała go bardziej, niż się spodziewał.Między Hasic a Khaz Modan jedynie zniszczone wyspiarskie królestwo Tol Barad przerywało monotonię morza, a Falstad już zapowiedział, że nie będą tam lądować.Wyspa została zdobyta przez Hordę na początku wojny, a jej krwawe zwycięstwo przetrwały tylko chwasty i owady.Tol Barad wydawało się na odległość promieniować śmiercią, więc nawet czarodziej nie kłócił się z decyzją krasnoluda.Byli coraz dalej od brzegu.Rhonin od czasu do czasu odważył się spojrzeć na swoich towarzyszy.Duncan oczywiście wydawał się obojętny na furię żywiołów, siedział wyprostowany, nie zwracając zupełnie uwagi na wodę rozpryskującą się na jego twarzy.Po Vereesie przynajmniej było widać, że nie podoba się jej ten wariacki sposób podróżowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]