[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A gdy on do nas przyjechał, to po raz pierwszy uśmiechała się do mnie i gdzieś z daleka posyłała od ust pocałunki.A dziś we dwoje przyszli z ojcem i wołali: ,,Pilnuj go, strzeż!” A potem Jadwinia nogi moje objęła i prosiła: ?Mamo, czego on smutny, ty wiesz.A jak on smutny, to mi w grobie jeszcze ciężej i dusza spokoju nie ma.Mamo, nie dajcie zmarnieć memu sierocie…” Przebudziłam się i jeszcze słyszałam: ,,Matusiu, mój sierota smutny!” Strach mnie zdjął.Chciałabym go zobaczyć zdrowego.Czegóż mu smucić się…— Niechby przyjechał — szepnęła Jadzia — ale pewnie do ślubu Jasia nie zobaczymy go.Pracuje!— Ach ten Jaś! — wykrzyknęła staruszka, odzyskując werwę na wspomnienie swej obecnej zmory, ale nie gderała dalej, tylko się zwróciła do panienki: — Zatem jutro, Jadzieczko, kończ z Głębockim.Niech go moje oczy nie widzą.Nie uwierzysz, jak on mi niemiły.Zdaje mi się zawsze, że on nam przyniesie jakieś nieszczęście.Jadzia wzdrygnęła się całym ciałem.I ona lękała się okropnie.Między jej marzeniem stał on jak czarne widmo.Dlatego może zwlekała zerwanie — bała się jego zemsty i wybuchu, ale nie dla siebie…Nazajutrz przyjechał.Dzień był posępny, na dworze szalała marcowa śnieżna zawierucha.Zostali sami w salonie.Jego bure dzikie oczy objęły z ponurą namiętnością szczupłą postać dzieweczki.Takim wejrzeniem mierzy tygrys pogromcę.Jadzia istotnie przez ostatnie tygodnie zmieniła się bardzo.Zeszczuplała, zbladła; w oczach zamiast dawnego chłodu leżała smętna zaduma, na dumne usta wybiegał niekiedy łagodny uśmiech.Urok jej spotężniał jeszcze — ozłociło go uczucie.Poszła pierwsza śmiało na ogień.— Panie Adamie — zaczęła — mam pana prosić o coś.— Co pani rozkaże?— Niech pan nie zachowa do mnie urazy i daruje to, co powiem.Głębocki cofnął się o krok, zzieleniał, usta mu drżały.— Nie potrzebuje pani prosić ani przepraszać.Chce pani, bym zwrócił słowo i pierścionek…Niesłychaną siłą woli hamował się.Nawet pani Tekla nic by mu nie miała do zarzucenia.Imponował swą olbrzymią potęgą charakteru.Powoli zdjął z palca pierścionek, położył na stole.— To ja dziękuję pani za szczerość.Spodziewałem się tego od dawna.Trzeba było uprzedzić.Większy honor zrywać samemu.Byłem podły, kochałem.Ha, trudno! Gdzie mnie mierzyć się o dziewczynę z tym pruskim szpiegiem! Na co innego może mu sprostam! Czekajmy!— Zapomnijmy lepiej — odparła Jadzia.— Ja nie zapominam!— To zemścij się pan na mnie.Przecież ja zawiniłam.Po cóż ma cierpieć niewinny za to, że ja pana nie kocham tyle, by zostać żoną? Gdzież sprawiedliwość, panie Głębocki?— Sprawiedliwość tam, gdzie ból! — zamruczał.— Jam panu zadała ból.Gotowam znosić pana zemstę.— Ja też i na pani się zemszczę.A teraz żegnam.Załatwiliśmy interes.Zostały rachunki, które podsumujemy później.Życzę pani pomyślności.Wstał, skłonił się przed nią.Podała mu pierścionek, potem rękę.Podniósł oczy, zawahał się, nareszcie wziął rączkę w obie dłonie i podniósł do ust.Jakby jęk wydzierał mu się z gardła.— Pani niewinna, ja wiem — mówił niewyraźnie — ale ja panią tak strasznie kochałem.Nikogo innego, nigdy, nigdy! Zęby lepiej wziął moje życie, nie bolałoby, nie, darowałbym, ale to gorzej śmierci, gorzej.Tego nie daruję! Jemu koniec, albo mnie! Nie daruję, nie mogę.Zęby mu się zacisnęły na tym wyrazie.Więcej nie mógł wymówić.Jak pijany, zataczając się, przeszedł pokój i zniknął.Jadzia osunęła się na fotel, wyczerpana ostatecznie.Ukryła twarz w rękach i zapłakała.Tak ją zastała pani Tekla, która czatowała w wielkiej trwodze na przebieg awantury.Co chwila gotowa była biec z pomocą.Gdy bryczka wytoczyła się za bramę, odetchnęła biedna.Wsunęła głowę przez drzwi.— A co? — spytała.— Już skończone! Chwała Bogu! Co to? Płaczesz? No i proszę ja kogo! Mieć taki szkaradny gust! Płakać po tym brzydalu! Wstydź się, Jadziu! Czy ty oczu nie masz? Fe!W tej chwili przeciwległe drzwi rozwarły się cicho.W szparze ukazała się twarz Jasia.— Nie ma furiata? — zagadnął.— Nie zadusił cię? No to i dobrze.— Aha, dobrze! — rzekła frasobliwie pani Tekla.— Tyś rad ze wszystkiego.A Jadzia płacze po nim.Jan wszedł i zaśmiał się.— Po nim! Et, dziewczynie za mąż pora, więc spazmuje.Słuchaj, Jadziu, powiem ci nowinę.Stefan Żdżarski chce się o ciebie starać.— Niech mi dadzą święty spokój! — zamruczała.— A czemuż? Niech się stara — pochwyciła pani Tekla —ale może i nie, nie, nie.Powiedz, że nie! Nie lubię końskich handlarzy!— Babunia nikogo nie lubi oprócz Wentzla — żartował Jan.— Ale, ale! Był dziś u mnie rządca ze Strugi z okropnym lamentem.— Może jakieś nieszczęście z Waciem! — krzyknęła staruszka zapominając wobec tego o Głębockim, Żdżarskim i całym świecie.— Istotnie, olbrzymie! Wentzel przysłał wystawowe egzemplarze koni i bydła, a do obsługi tej arystokracji masztalerza Anglika i dwóch Szwajcarów pasterzy.W Strudze wynikła z tego wieża Babel.Nikt się nie może porozumieć.Nasze Mazury oszczekują, jak wilków, przybyszy.Anglik każe sobie rządcy buty czyścić, dopomina się rodowitego burgunda i krwawych befsztyków.Szwajcarzy chcą kaloryfery po oborach i świeżej lucerny na karm.Rumaki potrzebują do życia jęczmiennej kaszy i pasztetów.Słowem, rewolucja! Biedny rządca przyjechał po ratunek do babki [ Pobierz całość w formacie PDF ]