[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymieniłem jakiś adres, oczywiście fikcyjny. Dom powiedziałem ma z pół tuzina wyjść.Przez piwnice i przyległe ulice.Jeżeli zjawi się tam policja, Helena może łatwo uciec.Nie ucieknie natomiast, jeżeli sampójdę do niej. Albo ja oświadczył Georg. Pomyśli, że pan mnie zabił.Ma przy sobie truciznę. Głupie gadanie!Czekałem. I co chciałbyś za to? zapytał Georg. %7łeby pan pozwolił mi uciec.Przez chwilę uśmiechał się.Wyglądał jak bestia, kiedy szczerzy kły.Domyśliłem sięod razu, że nigdy mnie nie wypuści ze swych łapsk. Dobrze powiedział. Pojedziesz ze mną.Tylko bez kawałów.Będziesz z niąmówił w mojej obecności.Skinąłem głową. Wynoś się! Wstał. Umyj się tam pod kranem. Zabieram go z sobą powiedział do jednego z drabów, znajdujących się w są-siednim pokoju ozdobionym rogami jelenia.Tamten zasalutował i otworzył drzwi sa-mochodu Georga. Tu, obok mnie burknął Georg. Czy znasz drogę? Stąd nie.Dopiero od Cannebiere.Była wietrzna, chłodna noc.Miałem nadzieję, że kiedy auto zwolni nieco biegu lubzatrzyma się, uda mi się wyskoczyć.Ale Georg zamknął drzwi z mojej strony.Wołanieo pomoc również na nic by się nie zdało nikt nie pośpieszyłby na ratunek wołają-cemu z samochodu niemieckiego, a poza tym, zanim przez zamknięte okno limuzynyzdążyłbym krzyknąć, Georg zbiłby mnie do nieprzytomności. Chłopie burknął Georg spodziewam się, żeś powiedział prawdę, w przeciw-nym wypadku każę obedrzeć cię ze skóry i wytarzać w pieprzu.Skuliłem się, jak mogłem najbardziej na moim siedzeniu, a w momencie gdy samo-chód nagle przyhamował przed jakąś nie oświetloną furmanką, umyślnie zachwiałemsię i poleciałem do przodu. Nie udawaj mi tylko, że mdlejesz, ty łotrze! warknął Georg. Słabo mi powiedziałem i powoli wyprostowałem się. Cholerny zdechlak!Szew przy mankiecie spodni miałem już rozpruty.Przy następnym zahamowaniunamacałem żyletkę; przy trzecim, w chwili, gdy uderzyłem głową o szybę, udało mi się180ją ukryć w ręce.Schwarz podniósł wzrok.Cienka warstewka potu zraszała mu czoło. On by mnie nie wypuścił powiedział. Jak pan sądzi? Oczywiście, że nie. Na którymś zakręcie wrzasnąłem przerazliwie: Uwaga! Na lewo!Mój niespodziany krzyk podziałał na Georga szybciej, niż zdążył pomyśleć.Jegogłowa automatycznie wahnęła się w lewo, przyhamował, ujął mocniej za kierowni-cę.Rzuciłem się na niego.Ostrze, tkwiące w korku, było niewielkie, lecz ugodziłem gow szyję i pociągnąłem wzdłuż krtani.Puścił kierownicę i złapał się za gardło.Potemzwalił się na lewą stronę przy drzwiach, a trącona ramieniem klamka otwarła się.Samochód zarzucił i wtoczył się w gąszcz jakichś zarośli.Drzwi uchyliły się i Georg wy-padł na zewnątrz.Mocno krwawił i rzęził.Wysunąłem się za nim.Nasłuchiwałem.Otoczyła mnie szumiąca cisza, w której war-kot motoru wydawał się rykiem.Wyłączyłem go i cisza upodobniła się do huczącegowiatru.To pulsowała krew w moich uszach.Obejrzałem się na Georga i zacząłem szu-kać mego ostrza w korkowej oprawie.Błyszczało na stopniu samochodu.Wziąłem jei czekałem.Nie byłem jeszcze pewny, czy Georg nie zerwie się nagle; po chwili zoba-czyłem, jak drgnął kilka razy i ucichł.Ostrze odrzuciłem, potem podniosłem je jednaki wetknąłem w ziemię.Zgasiłem światła i znów nasłuchiwałem.Panowała cisza.Dotądnad niczym się nie zastanawiałem; teraz musiałem działać szybko.W tej sytuacji każdasekunda może okazać się decydująca.Rozebrałem Georga i spakowałem wszystkie jego rzeczy razem.Potem zaciągną-łem ciało w zarośla.Upłynie szmat czasu, zanim go znajdą, a potem znów, zanim gozidentyfikują.Może mi się poszczęści i uznają go za ofiarę o nie ustalonym nazwisku.Obejrzałem wóz.Był w porządku.Wyprowadziłem go z powrotem na drogę.Zebrało misię na wymioty.W samochodzie znalazłem kieszonkową latarkę.Krew widniała na sie-dzeniu i na drzwiach.Jedno i drugie było okryte skórą i dało się łatwo wytrzeć.Użyłemdo tego koszuli nieboszczyka, zmoczywszy ją uprzednio w wodzie z rowu.Spłukałemrównież stopień wozu.Wciąż na nowo zapalałem światło i czyściłem wóz, aż naresz-cie był czysty [ Pobierz całość w formacie PDF ]