RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubierz się, zjemy razem śniadanie.Przetarłem oczy i zadałem sobie pytanie, który z dwóch światów jest mniej pewny: ten, który opuściłem wraz z przebudzeniem, czy ten, w którym się ocknąłem? Czy jeszcze kiedykolwiek wróci ten czas, kiedy rano wstawałem z łóżka i wiedziałem z cudowną aż do znudzenia pewnością, co przyniesie każda kolejna godzina rozpoczynającego się dnia?Do śniadania zasiedliśmy na tarasie.W tym uprzywilejowanym miejscu, odosobnionym, dającym rozległy i daleki widok, można się było czuć odizolowanym od świata, ale wyczuwalne w mieście podekscytowanie docierało i tutaj.Z ulicy pod nami dolatywały urywki rozmów przechodniów spekulujących na temat wielkości i jakości spodziewanych posiłków, wróżących zagładę flocie Cezara i pławiących się w marzeniach o straszliwej zemście na oblegających.Ktoś zadął w róg, a herold ogłosił, że wszystkim niewolnikom nakazuje się pozostanie w domach, sprawni obywatele zaś z rozkazu Wielkiej Rady mają się niezwłocznie stawić w porcie.Z pobliskich świątyń płynęły pochwalne hymny ku czci dziwacznego xoanon Artemidy i jej brata Aresa.U stóp nadmorskiego odcinka murów obronnych płynęła ludzka rzeka; mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy sunęli do baszt, wspinali się krętymi schodami i wysypywali się na koronę muru.– Czy tak to wyglądało w dniu, kiedy massylska flota wypłynęła z portu, by się zmierzyć z okrętami Cezara? – spytałem.Hieronimus podążył wzrokiem za moim spojrzeniem i odrzekł:– Tak samo.Wszyscy, którzy nie mieli przydzielonych funkcji bojowych, zebrali się na murze, by patrzeć na bitwę.Jedni stali jak posągi i wpatrywali się w morze, inni zbijali się w małe grupki albo nerwowo chodzili tam i z powrotem, a wszystkich łączyły nadzieja i okropny strach, że wszystko może pójść jak najgorzej.co się też stało.– Na usta wypełzł mu słaby ironiczny uśmieszek.– Widzisz? Niektórzy przytaszczyli koce, parasole, a nawet składane krzesła.Przyszli gotowi czekać na murze przez cały dzień.Ostatnim razem ci sami gapie przynieśli też koszyki z jedzeniem.Patrzenie, jak ludzie się nawzajem zabijają, to wyczerpujące zajęcie i można przy nim zgłodnieć.Dziś jednak nie widzę, aby ktokolwiek miał ze sobą żywność.Pewnie racje są za małe.Jeszcze trochę chleba, Gordianusie? Skosztuj tych nadziewanych daktyli.Na ścianie Skały Ofiarnej lśniły pierwsze promienie wschodzącego słońca.Mimo iż jej szczyt zapewniłby najlepszy widok na port i przyległy akwen, gapie skrzętnie ją omijali.– Wiesz co, Dawusie? Naszła mnie nagła ochota przyjrzeć się z bliska Skale Ofiarnej – oznajmiłem.– Stąd mamy niezły widok.– Nie najgorszy, to prawda.Ale to mi nie wystarcza.– Apollonides powiedział, że nikt nie ma na nią wstępu – rzekł Dawus, nagle nachmurzony.– To święte miejsce, zakazane, przynajmniej dopóki Ofiarowany jeszcze.– Urwał i odwrócił wzrok od Hieronimusa.– A my posłusznie trzymaliśmy się od niej z daleka.– Skinąłem głową.– Do dzisiaj.Każdego innego dnia natychmiast zwrócilibyśmy na siebie uwagę, gdybyśmy spróbowali myszkować w jej pobliżu.Kazano by nam się wynosić, a może i aresztowano by nas.Dzisiaj jednak, kiedy władze mają inne problemy na głowie, a na dodatek pełno wszędzie ludzi, niewykluczone, że uda nam się to wykorzystać.– Włożyłem do ust kolejnego daktyla, rozkoszując się jego smakiem.– Najedz się porządnie, Dawusie.Chyba nieprędko znów coś wrzucimy na ząb.byłoby nietaktem brać ze sobą jedzenie między głodnych.Na ulicach nikt nie zwracał na mnie uwagi, Dawus jednak przyciągał zdziwione spojrzenia.Ponieważ niewolnikom zakazano wychodzić z domów, a wszyscy obywatele zdolni do noszenia broni zostali wezwani na nabrzeża portu, poza paroma żołnierzami rozstawionymi tu i ówdzie dla pilnowania porządku w okolicy nie widzieliśmy wśród zmierzających na mury kobiet, dzieci i starców ani jednego młodego mężczyzny.Ze swymi szerokimi barami i niepoślednim wzrostem mój zięć wyróżniał się w tłumie.Nikt jednak nam nie przeszkodził we wmieszaniu się między ludzi wchodzących do najbliższej baszty, aby schodami dostać się na górę.Była to właśnie ta baszta, w której po upadku kobiety ze Skały Ofiarnej zniknął ów żołnierz w jasnoniebieskiej pelerynie.Tymi schodami uciekał z miejsca zbrodni, jeśli rzeczywiście była to zbrodnia.Dziś szliśmy jego śladami w przeciwnym kierunku i każdy stopień przybliżał nas do skały.W połowie drogi przystanąłem dla złapania oddechu, pozwalając innym nas omijać.– Nie widać gdzieś naszych wczorajszych „cieni”? – spytałem, spoglądając w dół, w czeluść baszty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl