RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To właśnie on, a nie nieistniejący Ahmad Przebiegły zajął Zanzibar.Zrobił to dopiero w 1828 roku, zaś władcą, który był zmuszony do podpisania traktatu był ówczesny Mwenyi Mkuu o nazwi­sku Hasan ibn Ahmad Alawi i.- Klein pokręcił głową.- To zupełnie inne postacie.Żadnych sztyletów, zabójstw, daty się nie zgadzają.Wszystko to.- Zmarli lubią robić sobie żarty - uśmiechnął się Jijib­hoi smutno.- Dlaczego miałaby zmyślać jakąś historię i rozgłaszać ją jako sensacyjne, nowe odkrycie? Sybille była najskrupulatniejszym naukowcem, jakiego kiedykolwiek znałem! Nigdy by.- To była Sybille, którą znałeś, drogi przyjacielu.Staram się, żebyś zrozumiał, że to już jest inna osoba, nowa osoba w jej ciele.- Osoba, która kłamałaby na temat historii?- Osoba, która żartuje.- Tak, która żartuje - mruknął Klein.Zapamiętaj, że dla zmarłych cały wszechświat jest jak z plastiku.Nic rzeczywistego.Nic nie ma większego zna­czenia.-.która żartuje sobie z głupiego, nudnego, namolnego byłego męża, pojawiającego się w jej Zimnym Mieście, nie­zdarnie ucharakteryzowanego na zmarłego, która wymyśla nie tylko anegdotę, ale i warunki gry.O Boże, Boże.Jaka ona jest okrutna, a ja jaki byłem głupi! To był jej sposób powiedzenia mi, że wiedziała o moim oszustwie.Oszustwo za oszustwo!- Co teraz zrobisz?- Nie wiem - powiedział Klein.*Wbrew radom Jijibhoia i wbrew rozsądkowi, Klein zdobył więcej pastylek od Dolorosy i zdecydował się wrócić do Zimnego Miasta Zioń.Tam stanie przed Sybille i zdema­skuje fikcyjnego Ahmada i zmyślonego Abdullaha.Skończ­my tę grę - powie.Powiedz mi, Sybille, to, co muszę wie­dzieć i odejdę, ale mów tylko prawdę.Przez całą drogę do Utah ćwiczył i cyzelował swoje przemówienie.Okazało się to jednak niepotrzebne, ponieważ tym razem brama Zimne­go Miasta Zioń dla niego się nie otwarła.Skanery zbadały jego podrobiony dokument z Albany i obojętny głos stwier­dził przez głośnik:- Pańska przepustka jest nieważna.Na tym sprawa powinna się była zakończyć.Mógł wrócić do Los Angeles i zbudować sobie nowe życie.Przez cały semestr zimowy był na urlopie naukowym, ale zbliżał się semestr letni i czekała go praca.Wrócił do Los Angeles, ale tylko po to, by spakować nieco większą walizkę, znaleźć paszport i wyruszyć na lotnisko.W piękny majowy wieczór samolot brytyjskich linii lotniczych zabrał go trasą nad bie­gunem północnym do Londynu.Tam starczyło mu czasu tylko na wypicie kawy i zjedzenie kanapki w barze na lotnisku i następnym samolotem ruszył na południowy wschód ku Afryce.W półśnie obserwował przesuwającą się w dole ziemię.Morze Śródziemne pojawiło się i zniknęło z zaskakującą szybkością.Pojawił się brązowy dywan Pu­styni Libijskiej, a później potężny Nil, który z wysokości dziesięciu mil wydawał się cienką strużką.Nagle w dole po prawej stronie pojawiła się spowita w śnieg i mgły Kiliman­dżaro jak podwójny bąbel i zdawało mu się, że po lewej stronie dostrzega daleki blask Oceanu Indyjskiego.Po chwi­li wielki samolot zaczął się zniżać i już wkrótce wyszedł z samolotu i stanął w rażącym blasku słońca Dares-Salaam.*To zbyt szybko.Zbyt szybko.Nie był jeszcze gotów je­chać na Zanzibar.Może odpocznie dzień czy dwa.Wybrał przypadkowo hotel Agip znęcony egzotyczną nazwą i we­zwał taksówkę.Hotel był nowoczesny i czysty, zbudowany w stylu lat sześćdziesiątych i znacznie tańszy niż Kiliman­dżaro, gdzie zatrzymał się poprzednim razem.Położony był w przyjemnej, zadrzewionej dzielnicy w pobliżu oceanu.Po­spacerował nieco po okolicy, stwierdził, że był całkowicie wyczerpany i wrócił do hotelu na drzemkę.Spał aż pięć godzin.Obudził się półprzytomny, wziął prysznic i prze­brał się do kolacji.Hotelowa restauracja pełna była potęż­nych mężczyzn o czerwonych twarzach i jasnych włosach, bez marynarek i w białych, rozpiętych pod szyją koszu­lach.Przypominali mu Kenta Zachariasa.Byli jednak ży­wi.Z podsłuchanych rozmów i z akcentu wywnioskował, że byli brytyjskimi technikami budującymi zaporę i elektrow­nię, czy może tylko elektrownię, gdzieś niedaleko Dar.Trud­no było zrozumieć, co mówią.Pili dużo dżinu i głośno roz­prawiali.Było również sporo japońskich businessmanów po­ważnie wyglądających w swoich granatowych garniturach i wąskich krawatach.Przy sąsiednim stole siedziało pięciu kędzierzawych, smagłych mężczyzn mówiących po hebrajsku - na pewno Izraelczycy.Klein zamówił ostrygi, stek i karafkę czerwonego wina.Jedzenie było nieoczekiwanie dobre, jednak nie zjadł wszystkiego.W Tanzanii był już późny wieczór, ale dla niego była dziesiąta rano.Jego ciało jeszcze nie zdążyło się przystosować.Poszedł do łóżka i za­stanawiał się nad tym, że Sybille jest oddalona o kilka minut lotu na Zanzibarze.Zapadł w sen i zdawało mu się, że spał wiele godzin, ale gdy się obudził, wciąż jeszcze nie nadszedł świt.Ranek strawił na zwiedzaniu miasta.Trafił do starej dziel­nicy, upalnej i zakurzonej, gdzie wzdłuż nieutwardzonych ulic ciągnęły się rzędy blaszanych bud.W południe wrócił do hotelu, wziął prysznic i zjadł lunch.W restauracji byli ci sami goście.Brytyjczycy, Japończycy, Izraelczycy, cho­ciaż ich twarze wydawały się inne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl