[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachwyciła się bez granic.- Patrzcie, to przecież bursztyn! Jaki wielki.!- A, to z tego rozerwanego naszyjnika! - wykrzyknęła Tereska.- Na to właśnie wlazłem - oznajmił Januszek.- Takie było okrągłe i lekkie, że chciałem zobaczyć, co to jest.- Biedny człowiek, razem z pieniędzmi schował swój jedyny skarb.- A może przeciwnie, skąpiec, nie dość, że pieniądze zakopał, to jeszcze zabrał żonie biżuterię.Wszelkie wątpliwości znikły ostatecznie, w wilgotnym piasku leżał najprawdziwszy, bardzo stary skarb, wyciągnięty z wody razem z rakami.Przedtem znajdował się obok pierwszej żaby Tereski, pod przeciwległym, wyższym brzegiem, podmywanym przez wodę od niezliczonych lat.Wpadł do niej zapewne razem z obsuwającą się ziemią i został wygarnięty szczątkami wiklinowego kosza.- Boże drogi, a garnek? - przeraziła się nagle Okrętka.- Garnek był też zabytkowy! A myśmy go stłukli, barbarzyńcy.!- Uspokój się, on już był stłuczony - pocieszył ją Zygmunt.- A co najmniej musiał być pęknięty, przecież jedną taką sztukę Januszek znalazł w wodzie.Luzem!- Wcale nie musiał, mogło tylko wylecieć to coś, czym go zatkali.Pozbierajmy chociaż skorupy!- Dobra, skorupy możemy pozbierać, ale wiecie co? Ta rzeczka wolno płynie, tego może być tam więcej.Proponuję, żeby poszukać.- Igły w stogu siana - mruknął Januszek.- Wam się zdaje, że to łatwo.- No pewnie, że poszukamy! - przerwała z zapałem Tereska.- Możliwe, że jest więcej, nie wolno tego tak zostawić! To są nasze zabytki!Januszek poczuł gwałtownie rosnący niepokój.Zrozumiał wyraźnie, że nadeszła chwila podjęcia męskiej decyzji.Nie może dłużej ukrywać tajemnicy, nie może narażać na niechybną zgubę czterech osób, w tym siebie, i tak dziw bierze, że dotychczas jeszcze żyją.- Czekajcie no! - powiedział z determinacją.- Nie rozpędzajcie się tak.Chyba wam teraz powiem.Trzy beztroskie, uszczęśliwione skarbem, nieświadome zagrożenia osoby spojrzały na niego z podejrzliwym zainteresowaniem.Januszek podniósł się, rozejrzał, po czym znów przykląkł, bo bliżej ziemi wydawało mu się jakoś bezpieczniej.Wyglądał tak, że nie można go było zlekceważyć.- Chyba wam powiem, co się tu dzieje.Ale pod jednym warunkiem.Ja to wiem już od wczoraj.Tereska i Zygmunt spojrzeli na siebie i równocześnie pokiwali głowami.Dobrze zgadli, że z Januszkiem jest coś nie w porządku.Okrętka powoli uklękła w trawie.- A mówiłam.- wyszeptała z bolesnym jękiem.- Co się.- zaczął Zygmunt, ale znająca swego brata Tereska przerwała mu gestem.Lepiej wiedziała, w jakiej kolejności należy z nim wyjaśniać sprawy i załatwiać interesy.- Pod jakim warunkiem? - spytała rzeczowo.Januszek przysiadł na piętach.- Pod warunkiem, że nie zaczniecie zaraz pchać się na ślepo do domu.Przysięgniecie, że zostaniemy tu do jutra i nałapiemy więcej raków, żeby nie wiem co!- Kto mówi o pchaniu się do domu? - zdumiał się Zygmunt.- Jasne, że zostajemy do jutra.Po co ci w ogóle takie głupie warunki?- Już ja was znam.Wystraszycie się.I jeszcze będziecie ględzić jakieś głupoty o rozsądku.- Nic z tych rzeczy, zostajemy, nawet wystraszeni do nieprzytomności - zapewniła stanowczo Tereska.- Szczególnie teraz, nie dość, że raki, ale jeszcze i skarb.- Zamknij się wreszcie z tym skarbem i przestań tyle gadać! - rozzłościł się Januszek.- Trąbisz na cztery strony świata! To jest niebezpieczna okolica, widziałem i słyszałem, i wiem!- Dobra - rzekł ugodowo Zygmunt, zniżając głos - zgadzamy się na wszystkie warunki, przysięgamy, że zostajemy, nikt nic nie gada, a teraz mów! Co wiesz?Januszek znów rozejrzał się niespokojnie dookoła, gestami skupił wszystkich blisko siebie i konspiracyjnym szeptem udzielił informacji.- Tu grasują zbrodniarze - zakomunikował złowieszczo.- Prawdziwi mordercy.Zamordowali kogoś i wykopali mu grób, a potem zasypali.W moich oczach, tam, z tamtej strony pagórka, i to nie jednego, więcej było tych: ofiar, bo wszędzie rozwłóczone szkielety.Czerwona oberża.Wczoraj też próbowali jednego zamordować, pewnie tego co przyjechał samochodem, ale nie wiem jak im wyszło, bo nie patrzyłem do końca.Teraz rozumiem, po co im to wszystko, chodziło o ten skarb.Lepiej nie wygłupiajmy się z szukaniem jawnie, bo i nas też pomordują.Przez chwilę panowało milczenie.- Zwariowałeś? - spytała Tereska z najgłębszym niesmakiem.Januszek oburzył się śmiertelnie.- Sama zwariowałaś, wcale nie zwariowałem, widziałem to na własne oczy! I słyszałem, co mówili! Co ty myślisz, że ja mam jakieś manie prześladowcze?!- No nie.Manii nie masz.No dobrze, co widziałeś? I co mówili? Konkretnie!- Widziałem, jak kopali.To znaczy nie, jak zasypywali.Piszczele.Uklepywali porządnie i mówili, jeden do drugiego, żeby dobrze wyrównać, bo nie daj Boże, jak kto znajdzie ten grób.!- Powiedzieli, grób?- Grób.Jak byk.- Zaraz - powiedział z namysłem Zygmunt.- Czekaj.Piszczele, mówisz, to już stare.Przedawnione.Nic świeżego nie było?- Nie wiem, nie widziałem początku.Świeże musieli już zasypać.I jeszcze mówili, że jakiegoś trzeba usunąć, bo doniesie.Możliwe, że go właśnie w nocy usuwali.Jeden się czaił na drugiego i skradał się za nim do lasu, to też widziałem.Januszek umilkł na moment i na wspomnienie nocnej sceny wzdrygnął się z lekką zgrozą.- I szkielety widziałem - kontynuował.- Możecie sobie obejrzeć, leżą tam, w krzakach.A ten samochód przyjechał i co? I cześć pracy.Nie odjechał.Milczenie zapanowało na znacznie dłuższą chwilę.- Nie podoba mi się to - rzekł nagle Zygmunt.- Faktycznie, co z tym samochodem? Słyszał kto później warkot?Trzy osoby pokręciły głowami.- Mogliśmy spać - zauważyła krytycznie Tereska.- Nie chcę twierdzić, że w tym kraju nikt nigdy nikogo nie zabił i że takie rzeczy się w ogóle nie zdarzają, ale.Ale jeżeli załatwili tego jakiegoś donosiciela, powinni byli usunąć i samochód [ Pobierz całość w formacie PDF ]