RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za każdym razem, gdy wracał do Ladyburga, lubił rzucić pierwsze spojrzenie na plantację.Tego ranka był tak szczęśliwy i zadowolony z życia, jak dawno mu się to nie zdarzyło.Poprzedniego wieczoru, po naradzie z państwem Goldberg, Ruth ustaliła datę ślubu na marzec następnego roku.Do tego czasu Sean miał ukończyć ścinanie pierwszej partii akacji i będą mogli wybrać się w podróż poślubną do Cape.Wreszcie osiągnąłem wszystko, czego może pragnąć mężczyzna, pomyślał.Uśmiechnął się do siebie i w tej samej chwili zobaczył dym.Wyprostował się i odrzucił cygaro.Pociąg wdrapywał się na skarpę, zwalniając bieg w miarę, jak zbliżał się do szczytu.W końcu osiągnął krawędź wzgórza i przed Seanem roztoczył się widok na całą dolinę Ladyburga.Zobaczył nieregularną plamę wśród drzew i niewielkie, szare obłoczki unoszone przez wiatr nad wzgórzami.Otworzył drzwiczki barierki i wyskoczył z pociągu.Pośliznął się i potoczył w dół żwirowego nasypu.Czuł, jak zdziera skórę na kolanach i dłoniach, poderwał się jednak na nogi i pobiegł.Wzdłuż drogi w miejscu, gdzie udało się zatrzymać pożar, czekali ludzie.Jedni siedzieli na ziemi, inni spali wyczerpani pracą.Wszyscy byli pokryci warstwą popiołu i sadzy.Oczy mężczyzn były czerwone od dymu, a mięśnie napięte z wysiłku.Jednak nikt nie opuścił czarnej pustyni, znad której wciąż unosił się dym, gdyż wiatr mógł jeszcze rozniecić nowy pożar.Ken Broster podniósł głowę i usiadł szybko.- Sean! - powiedział.Leżący pokotem ludzie zaczęli się poruszać i niemrawo podnosić z ziemi.Patrzyli, jak Sean idzie ku nim na miękkich nogach po pięciomilowym biegu.Sean zatrzymał się kilka kroków od nich starając się unormować oddech, który dławił jego gardło.- Jak? Jak to się stało?- Nie wiemy, Sean.- Ken Broster współczująco opuścił oczy na ziemię.Nie powinno się przyglądać cierpiącemu mężczyźnie.Sean oparł się o wóz.Nie mógł się zmusić, żeby spojrzeć ponownie na olbrzymi obszar spalonej ziemi i wystające z niej szkielety drzew, które wyglądały niczym powykręcane palce wyrastające z rąk dotkniętych reumatyzmem.- Zginął jeden z twoich ludzi - poinformował go cichym głosem Ken.- Jeden z Zulusów.- Zawahał się przez chwilę i dodał zdecydowanym głosem: - Są ranni.Ludzie są ciężko poparzeni.Sean nic nie odpowiedział.Wydawało się, że nie rozumie, co się do niego mówi.- Twój kuzyn i twój syn, Dirkie.- Sean nadal patrzył na niego tępym wzrokiem.- Także Mbejane.- Tym razem Sean skurczył się lekko.- Posłałem ich do domu.Jest tam już doktor.Sean nadal nic nie mógł powiedzieć, ale przetarł dłonią usta i oczy.- Z Mikiem i Dirkiem nie jest tak źle, tylko poparzyli skórę, ale nogi Mbejane wyglądają bardzo brzydko.- Ken Broster mówił coraz szybciej.- Dirk został uwięziony pomiędzy płomieniami.Mike i Mbejane pobiegli mu na ratunek.otoczeni.na ziemi.podnieśli go.chcieli pomóc.nie udało się.zupełnie spalony.nogi popalone do kości.Dla Seana słowa wciąż nie miały sensu.Oparł się ciężko o wóz.Czuł w sobie brak jakiejkolwiek energii.Nie było w nim żadnej woli.To za dużo.Zostaw to.Zostaw.- Sean, dobrze się czujesz? - Poczuł rękę Brostera na ramieniu.Wyprostował się i rozejrzał wokoło.- Muszę iść do nich.Pożycz mi konia.- Idź do domu, Sean.Zostaniemy tu i przypilnujemy plantacji.Nie musisz się martwić.Zrobimy wszystko, żeby nie powstał nowy pożar.- Dziękuję, Ken.- Spojrzał na otaczające go twarze i kryjące się w oczach współczucie.- Dziękuję wam wszystkim - powiedział.Sean wjechał wolno na podwórko stajni.Przed domem stało wiele wozów i służących, murzyńskich kobiet i dzieci.Ludzie go rozpoznali i zapadła martwa cisza.Przy ścianie stajni leżały nosze, wokół których stała grupka kobiet.Sean podszedł do nich.- Witam cię, Mbejane.- Nkosi.- Mbejane miał spalone brwi i rzęsy, co nadawało jego twarzy wyraz zdziwienia.Dłonie i stopy miał obwiązane białymi bandażami, spod których żółtymi plamami przesiąkały maście.Sean przykucnął obok noszy.Nie mógł wydobyć z siebie głosu.Dotknął niepewnie ramienia przyjaciela.- Bardzo boli? - spytał wreszcie.- Nie, Nkosi.Nie jest tak źle.Moje żony przyszły mnie zabrać.Wrócę, jak tylko będę mógł.Porozmawiali przez chwilę i Mbejane powiedział mu o Dirku i o tym, jak Michael pobiegł mu pomóc.Wreszcie mruknął cicho:- Ta kobieta jest żoną mężczyzny, który zginął.Sean zauważył ją dopiero teraz.Siedziała samotnie na kocu na zatłoczonym podwórku oparta o ścianę.Obok niej stało dziecko; pochylone do przodu i nagie trzymało w rękach pełną, czarną pierś matki i ssało mleko.Kobieta siedziała z podwiniętymi nogami, z ramionami osłoniętymi brunatnożółtą skórą, która z przodu była rozchylona, żeby dać dostęp dziecku.Sean podszedł do niej.Dziecko spojrzało na niego dużymi, ciemnymi oczami, ale nie puściło piersi i po kącikach ust pociekło mu mleko.- To był prawdziwy mężczyzna - przywitał kobietę Sean.Pochyliła poważnie głowę.- Tak, to był mężczyzna! - zgodziła się z nim.- Dokąd pójdziesz? - spytał Sean.- Do wioski ojca.- Wysokie nakrycie głowy z czerwonej gliny pochyliło się dumnie, podkreślając jej odpowiedź.- Wybierz dwadzieścia sztuk bydła z mojego stada i weź ze sobą.- Ngi Yabonga.Bądź pochwalony, Nkosi.- Idź w pokoju.- Zostań w pokoju.- Wstała, posadziła dziecko na biodrze i odeszła wolno nie oglądając się za siebie.- Pójdę już, Nkosi.- Odezwał się Mbejane z noszy.Jego skóra poszarzała z bólu.- Kiedy wrócę, znowu zasadzimy akacje.To był tylko mały pożar.- To był tylko mały pożar.- Sean skinął głową.- Idź w pokoju, przyjacielu.Wypij dużo piwa i nabierz ciała.Przyjadę cię odwiedzić.Mbejane zachichotał cicho i dał znak żonom, żeby zajęły miejsce przy noszach.Młode i zahartowane pracą w polu kobiety podniosły go, położyły na miękkich skórach i wyniosły z podwórka.Kiedy minęły bramę, zaczęły śpiewać idąc w podwójnym szeregu przy noszach, smukłe i dostojne.Ich nagie ciała błyszczały w słońcu, pośladki kołysały się pod krótkimi opaskami biodrowymi, a ich wysokie i dumne głosy śpiewały starą pieśń witającą wojownika wracającego do domu z pola bitwy.Na ganku Lion Kop zebrało się wielu sąsiadów z żonami, którzy przyszli wyrazić swoje współczucie i zaofiarować pomoc.Ada czekała już na niego w domu.- Dirk? - spytał Sean.- Wszystko w porządku.Teraz śpi.Dałam mu laudanum.- Michael?- Czeka na ciebie.Nie chciał lekarstwa.Położyłam go w twoim pokoju.Idąc do swojego gabinetu Sean zatrzymał się przy pokoju Dirka i zajrzał do środka.Dirk leżał na plecach z zabandażowanymi rękami złożonymi na piersi.Twarz miał opuchniętą i poznaczoną czerwonymi pręgami po uderzeniach gałęziami akacji.Na krześle obok łóżka siedziała Mary.Spojrzała na Seana i zrobiła ruch, jakby chciała wstać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl