RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie w ten sposób, nigdy nie w ten sposób! Pobudzał umysł, starając się wyrwać go z letargicznego uchwytu pewnej śmierci: „Musi być jakieś wyjście.Pomyśl! Do cholery, rusz głową!”Cysterna wciąż się kołysała.Nie opadła jeszcze na dno.Jak długo to już trwa? Jakieś dwadzieścia sekund.Przecież dawno już powinna być na dnie.Chyba, że.Bruce czuł, jak nadzieja dodaje mu nowych sił.Cysterna! Na Boga, to musi być to! Wielki, niemal pusty zbiornik za kabiną! Zbiornik o pojemności pięciu tysięcy galonów, w którym znajdowało się tylko czterysta galonów benzyny- jego wyporność musi wynosić prawie osiemnaście ton! Powinien pływać.Jakby na potwierdzenie tej nadziei poczuł, jak ciśnienie opada! Kabina podnosiła się.Bruce wpatrywał się przez szybę w zieloną wodę.Srebrne chmury bąbelków już nie wędrowały ku górze.Wydawało się, że unoszą się obok kabiny.Początkowy impet, z jakim pojazd zanurzył się tak głęboko, minął i teraz wóz wypływał na powierzchnię w takim samym tempie jak bąbelki powietrza.Ciemnozielona woda stawała się coraz jaśniejsza i nagle Bruce roześmiał się.Był to histeryczny, pozbawiający tchu śmiech, który zaszokował jego samego.Natych­miast się opanował.Cysterna wynurzyła się na powierzchnię.Woda spływała po przedniej szybie, przez którą Bruce zobaczył zamglony i zniekształ­cony obraz.Nacisnął klamkę; tym razem drzwi otworzyły się natychmiast.Do kabiny wlała się strumieniem woda, utrudniając mu wyjście na zewnątrz.Rozejrzał się szybko i ocenił sytuację.Cysterna unosiła się na wodzie sześć metrów pod mostem, karabiny na południowym brzegu umilkły, a na północnym nie było widać śladu Balubasów.„Musieli się schować z powrotem w dżungli”- pomyślał.Wskoczył do rzeki i zaczaj płynąć ku południowemu brzegowi.Z trudem wychwytywał wysokie głosy dopingujących go żandarmów.Kiedy przepłynął kilka metrów zorientował się, że jest w kłopotach.Ciążenie butów i przemoczonego munduru było ogromne.Za­trzymał się i unosząc się w pozycji pionowej, zerwał z głowy hełm, pozwalając mu zatonąć.Następnie spróbował zrzucić panterkę.Przywarła do ramion i klatki piersiowej tak, że zanim się jej pozbył, cztery razy zniknął pod powierzchnią.Krztusząc się wodą, czuł, jak bardzo zmęczone i ciężkie są jego nogi.Południowy brzeg był za daleko.Nigdy tam nie dopłynie.Kaszląc, zmienił cel i popłynął pod prąd w kierunku mostu.Czuł, jak z każdym uderzeniem ramion idzie coraz bardziej pod wodę.Nadludzkim wysiłkiem zmuszał ręce, aby unosiły się i opadały.Coś plusnęło w wodzie tuż obok niego.Nie zwrócił na to uwagi- nagle stał się obojętny; pierwsze stadium tonięcia.Źle wziął oddech i napił się jeszcze więcej wody, co sprawiło, że znów zaczął się krztusić.Położył się na wodzie, ciężko oddychając i kaszląc boleśnie.Znów coś plusnęło- tym razem Bruce uniósł głowę.Zobaczył przepływającą obok strzałę.W tym momencie zaczęło ich spadać coraz więcej.Balubasi ukryci w nadbrzeżnym buszu nad plażą strzelali do niego.Wokół jego głowy spadał do wody deszcz strzał.Bruce znów zaczął płynąć, szaleńczo walcząc z prą­dem.Płynął tak długo, aż nie był już w stanie unieść ramion nad powierzchnię, a ciężkie buty uniemożliwiały pracę nóg, ściągając je w dół.Jeszcze raz uniósł głowę.Most był blisko- brakowało mu jeszcze jakieś dziesięć metrów- ale było mu obojętne czy to dziesięć metrów, czy dziesięć kilometrów.I tak nie był w stanie ich pokonać.Strzały, które rozpryskiwały wodę wokół niego, przestały go już przerażać.Trochę go tylko drażniły.„Dlaczego, u diabła, nie mogą zostawić mnie w spokoju? Ja już wypadłem z tej gry, nie chcę jej.Chcę tylko się rozluźnić, jestem tak zmęczony, tak strasznie zmęczony.” Przestał się ruszać i poczuł, jak zimna woda zakrywa mu usta i nos.- Trzymaj się, szefie.Już skaczę!Krzyk przeniknął przez mgłę otaczającą mózg tonącego Bruce'a.Kapitan poruszył gwałtownie nogami i jego głowa znów pojawiła się na powierzchni.Spojrzał na most.Zobaczył nagie ciało: wielki, podskakujący z każdym krokiem brzuch i olbrzymie, kołyszące się wesoło genitalia należące do pędzącego niczym atakujący hipo­potam sierżanta Ruffararo.Ruffy dobiegi do miejsca, w którym most się zawalił, i zaczaj schodzić w dół po barierce.Wokół niego fruwały strzały, sycząc niby wściekłe owady.Jedna odbiła się nawet od jego pleców, na szczęście nie raniąc go.Ruffy wzdrygnął się i odbił się od barierki.Rozstawiając szeroko nogi i ręce, trzasnął w wodę z głośnym pluśnięciem.- Gdzie, u diabła, pan jest, szefie?Bruce wyjęczal coś niewyraźnie i Ruffy prując ramionami wodę, podpłynął do niego niezgrabnym stylem.- Znów się pan zabawia niebezpiecznie- wydyszał.- I po­myśleć, że są faceci, którzy nigdy się niczego nie nauczą!- dodał, chwytając go za włosy.Szamocząc się Bruce poczuł, jak Ruffy chwycił go mocno za szyję, pokonując opór wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl