[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dźwięki to przecież tylko dźwięki.Cienie to tylko cienie.Może się bać, jeśli chce, może słuchać, co mówi zdradziecki głos w jej głowie, ale w lesie nie ma (niczego, niczego złego) po prostu nie ma niczego.Oczywiście żyją tu z pewnością jakieś zwierzęta, pewnie nawet w tej sekundzie rozgrywa się gdzieś gra w “zabij lub zostań zabity”, ale w lesie nie ma zlej rze.Jest.I rzeczywiście była.W tej chwili, nie myśląc o niczym i - nieświadomie -wstrzymując oddech, Trisha uprzytomniła sobie nagle z całą, największą pewnością, że w lesie żyje to złe.Coś złego.Nie przemawiał do niej w tej chwili żaden głos, tylko coś w niej, może jakiś zmysł stłumiony, uśpiony w świecie domów, telefonów i elektryczności, a ożywający w dziewiczym lesie, przebudził się nagle.Nie widział i nie myślał, lecz czuł, i czuł, że w lesie jest coś.- Hej! - krzyknęła wprost w oświetlone blaskiem księżyca, czarnoszare drzewa.- Hej, jest tam kto?W motelu w Castle Rock, w pokoju, w którym zamieszkał z nią na jej prośbę, Larry McFarland siedział w piżamie na brzegu podwójnego łóżka, przytulając do siebie żonę.Choć miała ona na sobie jedynie cienką bawełnianą koszulkę nocną, a pod nią prawie na pewno nic, i choć on od przeszło roku utrzymywał stosunki seksualne wyłącznie ze swoją lewą ręką, Larry McFarland nie odczuwał pożądania, a w każdym razie nie odczuwał go w tej chwili.Quilla drżała tak, że wydawało mu się, iż ma pod swoimi dłońmi nagie mięśnie jej pleców.- To nic takiego - powiedział.- Miałaś zły sen.Obudziłaś się z koszmaru, stąd to uczucie.- Nie! - Quilla kręciła głową tak gwałtownie, że poczuł muśnięcie jej włosów na policzku.- Nie, czuję to, jest w niebezpieczeństwie, grozi jej coś strasznego.-I rozpłakała się.Trisha nie płakała, jeszcze nie, w tej chwili była zbyt przestraszona, by płakać.Coś ją obserwowało.Coś.- Hej! - krzyknęła.Odpowiedziała jej cisza, lecz to coś było tam i teraz się poruszało, z lewa na prawo.Kiedy oczy dziewczynki powędrowały po ścianie lasu, kierowane wyłącznie światłem księżyca, usłyszała trzask gałązki dobiegający z miejsca, na które patrzyła.Usłyszała też cichy oddech.ale czy rzeczywiście był to cichy oddech? a może tylko szum wiatru?“Przecież wiesz, że nie” - szepnął chłodny głos i rzeczywiście, wiedziała, że nie.- Nie zrób mi krzywdy - powiedziała Trisha i dopiero w tym momencie rozpłakała się.- Czymkolwiek jesteś, proszę, nie skrzywdź mnie.Ja cię nie skrzywdzę, ale bardzo proszę, nie skrzywdź mnie.Jestem tylko małą dziewczynką.Nogi ugięły się pod nią i Trisha nie tyle usiadła, ile zapadła się w sobie.Płacząc i drżąc na całym ciele ze strachu, wkopała się pod zwalone drzewo niczym małe, bezbronne zwierzątko, którym rzeczywiście się stała.Nadal błagała to coś, by jej nie skrzywdziło, choć teraz już nieświadomie.Zasłoniła się plecakiem niczym tarczą.Szloch wstrząsał jej drobnym ciałkiem, a kiedy bliżej złamała się z trzaskiem kolejna gałąź, krzyknęła.To coś nie wyszło jeszcze na polankę, ale lada chwila mogło się tam pojawić.Dosłownie lada chwila.Czy to coś siedziało na drzewie? Poruszało się wśród splątanych gałęzi? Miało skrzydła, jak nietoperz?Wyjrzała szczeliną między plecakiem a pniem zwalonego drzewa.Na tle oświetlonego zimnym blaskiem księżyca nieba widziała tylko splątane gałęzie drzew.Nie było wśród nich żadnego stworzenia, a przynajmniej ona żadnego stworzenia nie widziała, ale w lesie zapadła nagle absolutna cisza.Nie zaćwierkał ptak, nawet świerszcze nie ośmieliły się cykać.To coś, czymkolwiek było, znajdowało się bardzo blisko i właśnie podejmowało decyzję.Miało albo rozerwać ją na strzępy, albo pójść dalej swoją drogą.Nie było ani żartem, ani sennym koszmarem, lecz samą śmiercią stojącą, czającą się lub być może ukrytą wśród gałęzi drzew tuż na granicy polanki, i decydowało, czy zabić ją teraz.czy może pozwolić jej jeszcze dojrzeć.Trisha leżała, wstrzymując oddech, rozpaczliwie wtulona w plecak.Minęła wieczność, nim usłyszała trzask kolejnej łamanej gałązki, tym razem nieco dalej.Cokolwiek ją przeraziło, najwyraźniej podjęło decyzję.Zamknęła oczy.Łzy płynęły jej spod pokrytych błotem powiek, żłobiły rowki w pokrytych błotem policzkach.Kąciki ust drżały, w tej chwili Trisha nawet wolałaby być martwa.Lepiej nie żyć niż znosić taki strach, lepiej nie żyć niż zabłądzić w lesie.Trzasnęła kolejna gałązka, jeszcze dalej.Liście dygotały w powiewie, który nie był powiewem wiatru, lecz to zdarzyło się jeszcze dalej.Coś odchodziło, ale teraz wiedziała, że jest tu, w lesie, i że wróci, a na nią czekała noc niczym tysiąc kilometrów pustej autostrady.Już nigdy nie zasnę.Nigdy.Kiedy nie mogła spać, mama mówiła, że powinna coś sobie wyobrazić.“Wyobraź sobie coś miłego - powtarzała.-To najlepsze, co możesz zrobić, jeśli sen nie chce do ciebie przyjść, Trisha”.Czy powinna wyobrazić sobie, że została uratowana? Nie, to tylko pogorszyłoby sprawę, jak wyobrażanie sobie wielkiej szklanki wody, kiedy człowiekowi chce się pić.A jej przecież chciało się pić, bardzo chciało się pić, z czego zdała sobie sprawę dopiero teraz.Wyschła na trzaskę.“Pragnienie jest zapewne tym, co pozostaje po chwili najstraszniejszego strachu, jaki przeżyło się w życiu” - pomyślała Trisha, z pewnym wysiłkiem odwróciła plecak i rozpięła sprzączki klapy.Byłoby jej łatwiej, gdyby siedziała, ale za skarby świata, ba, za skarby wszechświata nie wyszłaby tej nocy spod zwalonego drzewa.“Chyba - powiedział chłodny głos - że to coś wróci i wyciągnie cię stamtąd siłą”.Chwyciła butelkę wody, wypiła kilka wielkich łyków, zamknęła ją i odłożyła na miejsce.Przez chwilę tęsknie wpatrywała się w zamkniętą kieszeń, w której spoczywał walkman.Bardzo chciała choć przez chwilę posłuchać radia, ale musiała przecież oszczędzać baterie.Zapięła więc plecak, nim tęsknota za ludzkim głosem stała się nie do zniesienia, a potem znów objęła go ramionami.Nie chciało jej się już pić, więc co mogła sobie wyobrazić? Wyobraziła sobie, że tu, na leśnej polanie, jest z nią Tom Gordon, że stoi przy strumieniu w kostiumie tak białym, że aż świeci w mroku.Tom nie mógł jej strzec tak naprawdę, bo przecież go sobie tylko wyobraziła, ale mogła udawać, że tak jest.Bo i czemu nie? Jej wyobraźnia należy przecież do niej, prawda?- Co to było to coś w lesie?- Nie wiem - odparł Tom.Mówił tak, jakby go to wcale nie interesowało.Oczywiście mógł sobie pozwolić na to, żeby mówić tak, jakby go to wcale nie interesowało, prawda? Prawdziwy Tom Gordon był teraz trzysta kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Bostonie, i pewnie spał smacznie za zamkniętymi drzwiami.- Jak ty to robisz? - spytała, senna, tak senna, że nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że mówi głośno.- Znasz jakiś sekret?- Sekret?- Sekret, jak uratować wynik meczu - wyjaśniła [ Pobierz całość w formacie PDF ]