[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Simon Cormack popatrzył ze zdziwieniem na wysokiego mężczyznę w nie dopiętym deszczowcu, który stał przy drzwiach i w lewej dłoni trzymał szczypczyki do przypinania bielizny.- Cześć, Simon.Jak się masz, chłopcze? - zwrócił się Quinn do syna prezydenta.Głos jak z domu.- Kim pan jest? - zdziwił się Simon cicho.- Ja?.Negocjatorem.Martwiliśmy się o ciebie.Jak się czujesz?- No.dobrze.Rozległy się trzy stuknięcia.Młody człowiek wciągnął pośpiesznie kaptur.W otwartych drzwiach stanął Zack.Zamaskowany.Uzbrojony.- Więc żyje.A teraz diamenty.- Oczywiście - zgodził się Quinn.- Skoro dotrzymałeś umowy, ja dotrzymam mojej.Włożył ołówek między szczęki szczypczyków i pozwolił, żeby zawisły na przewodach przytroczonych do paska.Zdjął deszczowiec, zerwał z piersi drewniane pudełko.Wyjąwszy z niego czarne aksamitne zawiniątko z klejnotami, przytrzymał je na wyciągniętej dłoni.Zack sięgnął po nie i przekazał facetowi, który stał z tyłu w korytarzu.Pistolet Zacka był przez cały czas wycelowany w Quinna.- Bombę też wezmę - oznajmił.- Nie utorujesz sobie nią wyjścia.Quinn ułożył przewody i szczypczyki na wolnym miejscu w pudełku, wyciągnął druciki z brązowej substancji.Na ich końcach nie było detonatorów.Oderwawszy kawałek brunatnej masy, Quinn wsadził go sobie do ust.- Właściwie nigdy nie przepadałem za marcepanem - stwierdził.- Za słodki jak na mój gust.Zack spojrzał na zestaw przedmiotów domowego użytku w pudełku, które trzymał w wolnej ręce.- Marcepan?- Najlepszy na Marylebone High Street.- Powinienem cię do cholery rozwalić, Quinn.- Mógłbyś, ale nie sądzę, żebyś na to poszedł.Nie ma potrzeby, Zack.Zawsze mówię, że profesjonaliści zabijają tylko, kiedy muszą.Sprawdź sobie spokojnie diamenty, potem się ulotnij, a mnie i dzieciakowi pozwól tu pozostać, dopóki nie zawiadomisz policji.Zack zamknął i zaryglował drzwi.- Słuchaj, ty jankesie.Muszę przyznać, żeś facet z jajami - powiedział przez judasza, zanim go zatrzasnął.Quinn podszedł do łóżka, ściągnął chłopcu kaptur i usiadł obok.- Czas wprowadzić cię w sprawy - powiedział.- Jeśli wszystko pójdzie, jak należy, za kilka godzin będziemy wolni, w drodze do domu.Aha, masz pozdrowienia od mamy i taty.Zmierzwił splątane włosy chłopca.Oczy Simona Cormacka zaszły łzami i rozpłakał się żałośnie.Próbował ocierać oczy rękawem kraciastej koszuli, ale niewiele to pomogło.Quinn objął ramieniem chude ramiona, mając w pamięci pewien dzień z odległej przeszłości: było to w dżungli nad Mekongiem, pierwszy raz w życiu brał udział w akcji, wszyscy poza nim zginęli - ulga, która potem nastąpiła, spowodowała, że nie mógł powstrzymać się od płaczu.Simon się w końcu jednak opanował i zasypał go pytaniami o dom.Quinn mógł mu się teraz lepiej przyjrzeć.Zarośnięty, wąsaty, brudny, ale poza tym w niezłej formie.Karmili go i byli na tyle przyzwoici, że dali mu świeże ubranie - koszulę, dżinsy oraz szeroki skórzany pas z kutą mosiężną klamrą do ich podtrzymania - asortyment ze sklepu ze sprzętem kempingowym, ale w sam raz na listopadowe chłody.Na górze jakby się kłócono.Quinnowi zdawało się, że słyszy podniesione głosy, nad którymi góruje głos Zacka.W zmieszanych dźwiękach trudno było odróżnić słowa, ale ton nie pozostawiał wątpliwości, że Zack jest wściekły.Quinn zmarszczył brwi; nie sprawdził diamentów - i tak nie odróżniłby prawdziwych od podrobionych - teraz mógł tylko prosić Boga, żeby się nie okazało, iż jakiś głupek zmieszał klejnoty z imitacjami.Ale nie to było powodem kłótni.Po kilku minutach zresztą wszystko ucichło.W sypialni na piętrze - bo porywacze starali się za dnia nie przebywać w pokojach na dole - przy stole pokrytym prześcieradłem zasiadł ich współtowarzysz z Afryki Południowej, ekspert od diamentów.Rozpruty aksamitny woreczek leżał pusty na łóżku, czterej faceci zaś wlepiali wzrok w stosik nie oszlifowanych kamieni.Afrykanin zaczął go dzielić szpatułką na mniejsze, te na jeszcze mniejsze, aż uzyskał dwadzieścia pięć niewielkich kopczyków.Gestem polecił Zackowi, by wybrał jeden z nich.Zack się zawahał, po czym wskazał środkowy, zawierający w przybliżeniu tysiąc z dwudziestu pięciu tysięcy diamentów na tym stole [ Pobierz całość w formacie PDF ]