RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.1547 r.Było jeszcze kilka krótkich kore­spondencji krytycznych na temat: nieporządków w kasie zapomogowo-pożyczkowej, dezorganizacji w pracy ochotniczej straży pożarnej, upra­wiania gier hazardowych w wiwarium.Poza tym kilka karykatur.Jedna przedstawiała Chomę Brutusa, rozchełstanego, z fioletowym nosem.Druga wykpiwała łaźnię - nagi zsiniały mężczyzna zamarzał na sopel pod lodowatym tuszem.- Nudy na pudy! - powiedziałem.- A może obejdzie się bez wierszy?- Niestety - westchnęła Stella.- Rozkładałam już artykuły i tak, i siak, ale dziury zostają.- Niech Sańka tam coś wymaluje.Jakieś kłosy, bukieciki brat­ków.Co, Sania?- Jazda do roboty - powiedział Drozd.- Ja muszę malować nagłówek.- Wielkie rzeczy - mruknąłem.- Raptem trzy wyrazy.- Na tle gwiaździstego nieba - dodał sugestywnie.- I rakietę.I paręnaście innych nagłówków.A jeszcze nie jadłem obiadu.Śnia­dania też.- To idź zjedz.- Nie mam za co - powiedział ze złością.- Kupiłem magneto­fon.W komisie.Zamiast tracić czas na głupstwa, moglibyście mi zrobić ze dwie kanapki.Z masłem i z dżemem.Albo lepiej wycza­rujcie dychę.Wyjąłem rubla i pokazałem mu z daleka.- Jak skończysz nagłówek, to dostaniesz.- Na zawsze? - zapytał żywo.- Nie.Do oddania.- To przecież na jedno wychodzi.Ale teraz uważaj, mogę za chwilę umrzeć.Już mam drgawki.Stygną mi ręce i nogi.- Kłamie jak najęty - powiedziała Stella.- Chodź, Saszka, usią­dziemy przy tamtym stoliku i raz dwa machniemy wiersze.Usiedliśmy, rozkładając przed sobą karykatury.Wpatrywaliśmy się w nie czekając, aż spłynie na nas natchnienie.Wreszcie Stella przemówiła:- Takich jak Brutus strzeż się, kolego, on zwędzi twoje, powie, że jego.- Zwędzi? - zapytałem.- A czy on coś zwędził?- Nie.Chuliganił tylko i bił się.Ja tylko tak - dla rymu.Znów zaczęliśmy wysilać koncept.Nic innego nam nie przycho­dziło do głowy.- Rozpatrzmy to logicznie - powiedziałem.- Jest Choma Bru­tus.Spił się jak bela.Wszczynał bijatykę.Co jeszcze robił?- Zaczepiał dziewczęta.Wytłukł szybę.- Dobrze.Co jeszcze?- Mówił różne świństwa.- To dziwne - odezwał się Sania Drozd.- Pracowałem z tym Brutusem w kabinie operatorskiej.Chłop jak każdy inny.Normalny.- No i co? - spytałem.- I nic.- Masz jakiś rym do Brutusa? - spytałem Stellę.Zadeklamowała z ekspresją:- Weźże dobry kij, żeby tęgo bił, łupu-cupu wal Brutusa, aż w Brutusie jęknie dusza.- Odpada - powiedział Drozd.- Propaganda kar cielesnych.- Może coś o tym świntuszeniu? - zaproponowałem.- Choma Brutus tak świntuszył, że powiędły ludziom uszy.- Od waszych rymów więdną uszy - mruknął Drozd.- Zrobiłeś nagłówek? - zapytałem.- Nie-e - odpowiedział z kokieteryjnym wdziękiem.- To pilnuj swego nosa.- Towarzysze, Choma Brutus splamił honor instytutu - powie­działa Stella.- Bardzo dobrze.Damy to na zakończenie.Zapisz.To będzie morał, świeży i oryginalny.- Co w tym oryginalnego? - spytał prostoduszny Drozd.Udałem, że nie słyszę.- Teraz musimy opisać, jak on rozrabiał, na przykład: tak nisko upadł, że schlał się w trupa, wrzeszczał i tupał.- Fe - skrzywiła się Stella.Wsparłem głowę na rękach i znów zacząłem wpatrywać się w ka­rykaturę.Drozd, półleżąc na stole, wodził pędzlem po papierze.Zadek miał wypięty, nogi w obcisłych dżinsach tworzyły półkole.Ude­rzyłem się w czoło.- Kolankami w tył! - wykrzyknąłem.- Piosenka.- Siedział mały pasikonik kolankami w tył - zanuciła Stella.- Tak, tak - potwierdził Drozd, nie odwracając głowy.- I ja to znam.Wszyscy goście poszli sobie kolankami w tył.- Czekaj, czekaj - mówiłem w natchnieniu.- Wszczynał bur­dę, w rezultacie znalazł się w komisariacie - kolankami w tył.- Nie najgorzej - powiedziała Stella.- Rozumiesz? Jeszcze parę wersów i żeby w każdym powtarzał się refren “kolankami w tył".Na ulicy chuliganił.Za pannami się uganiał.Wiesz, coś w tym sensie.- Z wszystkiego sobie drwi, diabła by nawet spił, cudze wyła­mał drzwi, kolankami w tył.- Bomba! - powiedziałem.- Zapisz to.A rzeczywiście wyła­mał?- No pewnie, że tak.- Świetnie! No, jeszcze jedną strofę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl