[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie bądź głupia! Tylko ja będę oskarżonym w tej sprawie.Idziemy!— Ale to było w obronie własnej — łkała Tracy.— To straszne, ale da się usprawiedliwić.— Nie wiadomo, jak to zinterpretuje wymiar sprawiedliwości — powiedział Kim.— Ty wdarłaś się na cudzy teren, a ja zatrudniłem się pod fałszywym pretekstem.Chodź już! Nie chcę się teraz spierać!— Czy nie powinniśmy tu zostać, aż przyjedzie policja? — zapytała Tracy.— Wykluczone — odparł Kim.— Nie zamierzam siedzieć w więzieniu i czekać, aż wszystko się wyjaśni.No, chodź już, Tracy, zanim ktoś tu przyjdzie.Tracy wątpiła w zasadność ucieczki, ale widziała też zdecydowanie Kima.Pozwoliła się wyprowadzić z męskiej ubikacji.Kim rozejrzał się po holu zdziwiony, że strzały nie ściągnęły żadnego ze sprzątaczy.— Jak się dostałaś do środka? — wyszeptał Kim.— Przez okno w archiwum.To samo, które ty wybiłeś.— Dobrze — odparł Kim.Ujął Tracy za rękę i razem pobiegli do archiwum.W chwili gdy do niego wchodzili, usłyszeli zbliżające się głosy.Kim gestem pokazał Tracy, aby była cicho, i bez szmeru zamknął i zablokował drzwi.W ciemności doszli do stołu bibliotecznego, z którego Kim zabrał teczkę z obciążającym raportem.Potem zbliżyli się do okna.Przez ścianę usłyszeli poruszenie w męskiej ubikacji, po czym dały się słyszeć biegnące w głąb korytarza kroki.Kim wyszedł przez okno pierwszy.Pomógł Tracy i pobiegli do samochodu.— Ja poprowadzę — rzucił Kim.Wskoczył za kierownicę, Tracy usiadła z tyłu.Zapuścił silnik i szybko wyjechał z parkingu.Przez jakiś czas jechali w milczeniu.— Kto mógł przypuszczać, że to się tak skończy.— odezwała się wreszcie Tracy.— Jak myślisz, co powinniśmy teraz zrobić?— Może jednak miałaś rację — zastanowił się Kim.— Może powinniśmy byli wezwać policję i ponieść konsekwencje naszych czynów.Przypuszczam, że jeszcze nie jest na to za późno, chociaż sądzę, że wpierw powinniśmy skontaktować się z Justinem Devereau.— Zmieniłam zdanie — stwierdziła Tracy.— Myślę, że twój pierwszy odruch był słuszny.Z pewnością poszedłbyś do więzienia, ja zresztą pewnie też, a proces zacząłby się dopiero po roku.A wtedy kto wie, co by się stało? Po sprawie O.J.Simpsona straciłam wszelkie zaufanie do amerykańskich sądów.Nie mamy miliona dolarów, żeby przepuścić je na Johnny’ego Cochrane’a albo Barry’ego Schecka.— Co zatem proponujesz? — spytał Kim.Zerknął przez moment we wsteczne lusterko.Tracy ciągle go zaskakiwała.— To, o czym mówiliśmy wczoraj — odpowiedziała.— Wyjedźmy za granicę i wyjaśnijmy naszą sytuację z daleka.Gdzieś, gdzie żywność nie jest zatruta, gdzie również będziemy mogli dalej walczyć z tym problemem.— Mówisz poważnie?— Jak najbardziej.Kim potrząsnął głową.Co prawda wspominali o tym pomyśle i mieli nawet przy sobie paszporty, ale w istocie Kim nie traktował tego poważnie.Według niego był to desperacki plan, coś, co rozważa się jako ostateczność.Rzecz jasna, musiał przyznać, że to zabójstwo skomplikowało im życie.— Oczywiście, że powinniśmy zadzwonić do Justina — dodała Tracy.— On będzie miał jakąś dobrą radę.Zawsze ją ma.Może będzie wiedział, dokąd powinniśmy wyjechać.Prawdopodobnie będą podstawy prawne do ekstradycji i tym podobne.— Wiesz, co mi się najbardziej podoba w tym pomyśle z wyjazdem? — odezwał się Kim po paru minutach milczenia.Podniósł wzrok, żeby spojrzeć w oczy Tracy, które widział w lusterku.— Co takiego? — zapytała Tracy.— To, że sugerujesz, abyśmy zrobili to razem.— No, ma się rozumieć.— Wiesz — dodał.— Może nie powinniśmy się byli rozwodzić.— Muszę przyznać, że i mnie to przyszło do głowy — wyznała Tracy.— Może z tej tragedii wyniknie jeszcze coś dobrego — powiedział Kim.— Wiem, że gdybyśmy pobrali się ponownie, nie zwróciłoby nam to Becky, ale byłoby miło, gdybyśmy mieli drugie dziecko.— Naprawdę byś chciała? — spytał Kim.— Chciałabym spróbować.Znowu zaległa cisza, a byli małżonkowie zmagali się z kłębiącymi się w nich uczuciami.— Jak sądzisz, ile mamy czasu, zanim władze nas dopadną? — zapytała Tracy.— Trudno powiedzieć — odparł Kim.— Jeżeli zastanawiasz się, ile zostało nam czasu na decyzję, co dalej, to powiem ci, że niewiele.Myślę, że musimy coś postanowić w ciągu dwudziestu czterech, czterdziestu ośmiu godzin.— To wystarczająco dużo czasu, aby pochować jutro Becky — powiedziała Tracy ze ściśniętym gardłem.Na wzmiankę o bliskim pogrzebie córki Kim poczuł napływające do oczu łzy.Mimo że usilnie starał się o tym nie myśleć, nie mógł dłużej zaprzeczać straszliwej prawdzie, że jego ukochane dziecko umarło.— O Boże! — załkała Tracy.— Kiedy zamykam oczy, ciągle widzę twarz tego zastrzelonego mężczyzny.Nigdy nie zdołam go zapomnieć.Będzie mnie prześladować przez resztę życia.Kim otarł łzy z policzka i westchnął nerwowo, starając się nad sobą zapanować.— Musisz skupić się na tym, co powiedziałaś w ubikacji.To była obrona własna.Gdybyś nie pociągnęła za spust, on bez wątpienia zabiłby ciebie.A potem mnie.Uratowałaś mi życie.Tracy zamknęła oczy.Było już po dwudziestej trzeciej, kiedy zajechali pod dom Tracy i zatrzymali się za samochodem Kima.Obydwoje byli kompletnie wyczerpani: fizycznie, umysłowo i emocjonalnie.— Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj na noc — odezwała się Tracy.— Miałem nadzieję, że zaproszenie jest wciąż aktualne — przyznał Kim.Wysiedli z samochodu.Idąc obok siebie, ruszyli ścieżką w stronę domu.— Myślisz, że powinniśmy jeszcze dziś zadzwonić do Justina? — zapytała Tracy.— Zaczekajmy z tym do rana — odrzekł Kim.— Jestem tak podekscytowany, że nie wiem, czy zmrużę dziś oko, ale powinienem spróbować.W tej chwili marzę tylko o długim, gorącym prysznicu.— Rozumiem cię doskonale — skinęła głową Tracy.Wspięli się na ganek.Tracy wyjęła klucz i otworzyła drzwi.Weszła do środka, ustąpiła drogi Kimowi i zamknęła je znowu na klucz.Dopiero wtedy znalazła po omacku kontakt.— O rany, ale tu jasno — stwierdził Kim, mrużąc oczy przed światłem.Tracy przygasiła lampy pokrętłem na kontakcie.— Jestem skonany — wyznał Kim [ Pobierz całość w formacie PDF ]