RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrozumiałeś? - I najspokojniej w świecie zaczął pakować rzeczy Bigmaca, już z przypiętymi karteczkami, do worka.- Hej, to moje.- Sierżancie, proszę go zamknąć.- Nie możecie mnie zamknąć za jakiś stary wrak.- Ale możemy za szpiegostwo - przerwał mu kapi­tan Harris.- I zamkniemy.- Po czym wyszedł z po­koju.- Szpieg? - zdumiał się Bigmac.- Ja?- Jesteś jednym z tych.no, z Hitlerjugend? - spy­tał towarzyskim tonem sierżant.- Widziałem was w kronice z tymi pochodniami.Zupełnie jak zboczeni harcerze.Nieprzyjemna ta organizacja.- Dla nikogo nie szpiegowałem! - wrzasnął Big­mac.- Ja nie wiem, jak się szpieguje! Ja nawet nie lubię Niemców! Mojego brata wyrzucili z Monachium za rozwalenie głowy ich kibicowi, mimo że to tamten pierwszy rozebrał ławkę i zaczął się bić w środku meczu.Ten niepodważalny dowód antyniemieckich prze­konań jakoś dziwnie nie wywarł na sierżancie naj­mniejszego wrażenia.- Możesz zostać rozstrzelany - dodał sierżant.- Wiesz, za zdradę.Drzwi wciąż były otwarte, a na korytarzu jedynie ktoś rozmawiał przez telefon, i to gdzieś dalej.Bigmac atletą z pewnością nie był.Gdyby organi­zowano Olimpiadę Zwolnień Lekarskich, bez trudu zakwalifikowałby się do reprezentacji narodowej Wiel­kiej Brytanii.W konkurencjach takich jak: Przegry­zanie Liny na Czczo, Rzut Kotem czy Sprint Astma­tyków miałby spore szansę.A w Trójskoku do Leka­rza byłby faworytem.Tym razem jednak musiał zadziałać instynkt sa­mozachowawczy - wparł buty w podłogę i wystarto­wał z krzesła niczym rakieta.Bez trudu przeskoczył biurko i minął sierżanta.Strach dodał mu skrzydeł i koordynacji, o którą sam siebie nigdy by nie podejrzewał.Wylądował niejako w biegu, pochylił głowę i runął do szarży.Głowy często używał, toteż była wyjątkowo twarda.Przekonał się o tym żołnierz stojący przy drzwiach, gdy trafiła go nieco nad klamrą od pasa.Bigmac usłyszał jedynie zduszony jęk i łomot i wy­padł na korytarz.Znowu coś łupnęło i rozległ się dźwięk, jaki wydaje wyłącznie telefon spadający z pewnej wysokości na podłogę.Ktoś krzyknął:- Stać, bo strzelam!Ale Bigmac nie reagował na prowokację, mając nadzieję, że para prawie nowych doc martensów mo­del 1990, kupionych prawie legalnie przez brata od kierowcy ciężarówki, który miał ich pełną pakę, oka­że się lepsza do uników i biegu od policyjnych bucio­rów.Ten, co krzyczał, że będzie strzelać, strzelił.Coś dźwięknęło przed Bigmakiem, ale skręcił, prze­mknął pod rozpostartymi ramionami innego policjanta i wypadł na podwórko, gdzie kolejny policjant stał obok czegoś, co wyglądało na jurajski rower, wykona­ne bowiem było ani chybi z zespawanych rynien.Bigmac w dwóch skokach dopadł pradziadka rowe­rów, wskoczył na siodełko i łapiąc kierownicę, wparł stopy w pedały.- Ej, co ty wyprą.Głos policjanta ścichł gdzieś z tyłu.Rower z piskiem opon skręcił w ulicę biegnącą za posterunkiem.Była brukowana kocimi łbami, rower miał porządne, skórzane siodełko, a Bigmac miał na­prawdę cienkie spodnie.- Nic dziwnego, że wszyscy tu są w depresji! - jęk­nął Bigmac, próbując jazdy na stojąco.- Szpieg! Szpieg! Szpieg!- Zamknij się wreszcie! Miałeś uciekać do Londy­nu!- Ale nie teraz - odszczeknął się dzieciak, podcią­gając portki.- Lepsze jest łapanie szpiegów tutaj.Byli z powrotem w centrum miasta, a chłopak z po­dziwu godnym uporem ciągnął się za Wobblerem, pokazując go każdemu przechodniowi i reklamując jako szpiega.Na szczęście nikt nie miał zamiaru go aresztować, choć sporo osób dziwnie na niego spoglą­dało.- Mój brat Roń jest policjantem! - oznajmił dum­nie chłopak.- Przyjedzie z Londynu i cię zastrzeli, szpiegu.- Poszedł! Sio!- A figę!Po przeciwnej strome ulicy, od której odbijała Paradise Street, stał niewielki kościółek, a raczej kapli­ca nonkonformistów.Przynajmniej tak twierdził Yo-less.Kaplica była zdecydowanie zamknięta, a para świerków rosnących przy drzwiach sprawiała wraże­nie, jakby z chęcią wzięły prysznic, by pozbyć się po­piołu z igliwia.Cała trójka przysiadła na stopniach, spoglądając na ulicę, na której jakaś kobiecina pracowicie szoro­wała stopnie i próg swego domu.- Ta kaplica została trafiona? - spytała Kirsty.- Chciałaś powiedzieć: „zostanie”.Chyba nie.- Szkoda.- Ciągle stoi w 1996 - wtrącił się Yo-less - tylko jest wykorzystywana do zadań społecznych.Wiecie: zajęcia z aerobiku i takie tam.Wiem, bo co środę cho­dzę na kurs tańca Morrisa.Będę chodził, znaczy się.- Ty?! - zdziwiła się Kirsty.- Ty się uczysz tańców Morrisa? Z chusteczkami, dzwoneczkami i resztą? Ty?- Ja, a bo co? - spytał chłodno Yo-less.- Coś ci się nie podoba?- Cóż.no.no, naturalnie że nie.tylko.no.jest to trochę.trochę nietypowe zainteresowanie, jak na kogoś.o twoim.twoim, no.Yo-less popławił się chwilę w jej dukaniu.- Wzroście? - podpowiedział takim tonem, że Kir­sty odjęło mowę.- Tak - warknęła po chwili.Po sąsiedzku wyszła następna kobieta i zabrała się do szorowania własnego progu.- I co będziemy robić? - Kirsty wróciła do bezpiecz­niejszego tematu.- Właśnie myślę - odparł Yo-less.Gdzieś w oddali rozdzwonił się dzwon.Najwyraź­niej mu się to podobało, bo dzwonił długo i namięt­nie.- Ja też myślę - dodał Johnny.- I właśnie mi wy­szło, że od dawna nie widzieliśmy Bigmaca.- To dobrze, jakoś mi go nie brak - skwitowała to Kirsty.- Chodzi mi o to, że on może mieć kłopoty - wyja­śnił cierpliwie Johnny.- Co znaczy: „może”? - zdziwił się Yo-less.- On ma kłopoty.- Wobblera też nie widzieliśmy - dodał Johnny.- Pewnie gdzieś się schował.Kolejna kobieta, tym razem po przeciwnej stronie ulicy, przystąpiła do współzawodnictwa w szorowa­niu.Kirsty wyprostowała się.- Dlaczego się zachowujemy jak niedojdy? - spy­tała.- Powinniśmy coś wymyślić! To nie jest aż takie trudne: możemy.możemy.- Zadzwonić do wuja Adolfa i powiedzieć mu, żeby się dzisiaj nie wygłupiał z nalotami - parsknął Yo-less pogardliwie.- Co prawda nie pamiętam akurat jego numeru, ale berlińska informacja telefoniczna powinna znać go na pamięć.Johnny zniechęcony wpatrywał się w wózek - nie spodziewał się, że podróże w czasie są takie trudne.Myślał o wszystkich tych zmarnowanych lekcjach, na których człowiekowi głupstwa opowiadają, zamiast powiedzieć, dajmy na to, co zrobić, jak ktoś na pół szalony zostawi ci wózek pełen czasu.Szkoła nigdy nie uczyła niczego przydatnego w życiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl