[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W oczach miał strach i obłąkanie.Przypadła do niego i chociaż śmiertelnie strwożona, jęła go uspokajać najsłodszymi zaklę-ciami.Spojrzał na nią z bezbrzeżną wzgardą i odtrącił. Zen! jęknęła cofając się przed tym dzikim, obłąkańczym spojrzeniem.Ale na szczęście uspokoił się prawie natychmiast i siadł przy niej. Co się panu stało? nie mogła powstrzymać pytania. Jakiś koszmar mnie napadł.Coś, czego nie można opowiedzieć. Czy jak wtedy u nas? Nie, nie.Jestem okropnie zdenerwowany! obejrzał się trwożliwie i zaczął mówićprędko, jakby chcąc się zagłuszyć.Chciał być swobodny, silił się nawet na serdeczność, alejej obaw nie rozproszył ni zbudził umierającą nadzieję, bo jego słowa były lodowate, przy-padkowe i krążyły na oślep niby ptaki błądzące w ciemnościach.Była to dziwna rozmowa,oboje bowiem z największym wysiłkiem kryli przed sobą tragiczne rozdarcie dusz i lęk o sie-bie.Betsy trzęsła się niby ptaszka śmiertelnie wystraszona i w głosie jej polśniewały łzy istłumiane co mgnienie szlochy rozpaczy.Stłumiła jednak własny ból i troskała się już tylkojego dziwnym stanem. Bo powinien pan na jakiś czas wyjechać! radziła jak siostra. Wyjadę, wypocznę i powrócę z nowymi siłami odpowiadał potakująco.Uśmiechnęła się bladym uśmiechem żałości żegnającej go na zawsze.Krótki spazm tar-gnął jej sercem, a w mózgu zahuczało złowrogie: Nigdy, nigdy cię już nie zobaczę.Przerwał im rozmowę Malajczyk wzywając do Joego.Leżał bezwładnie na łóżku, doktor czynił koło niego jakieś specjalne zabiegi, po którychotworzył oczy, nie poznając jednak nikogo.Na próżno przemawiali do niego, nie odpowie-dział nikomu i uśmiechając się do siebie, patrzył przez wszystkich gdzieś daleko, daleko.Uradzono, że doktor będzie przy nim czuwać wraz z pielęgniarką i rano, zależnie od jegostanu, zawiezie go do szpitala lub do Bartelet Court.Betsy odjeżdżała tak zrozpaczona, iż przy rozstaniu po kilka razy błagała Zenona, żeby gonie opuszczał i czuwał nad nim. Nie odstąpię go do rana upewniał szczerze i prawie natychmiast zapomniał o przyrze-czeniu, gdyż zaraz po ich odjezdzie poszedł do Daisy pomimo dość spóznionej godziny, alecofnął się od samych drzwi. Nie! nie! uderzał jakby pięścią, zamknąwszy się w mieszkaniu.Zaczął przeglądać pa-piery nagromadzone na biurku i utknął oczami w nocie od Cooka: ,,Pociąg odchodzi o dzie-siątej.Dover.Kaliban.Czytał po wiele razy i, nie mogąc pojąć, co znaczą te słowa, ubrał się machinalnie i zupeł-nie odruchowo kazał się zawiezć do Ady.Już miał dzwonić, gdy posłyszawszy przez drzwiśmiech Wandzi wstrząsnął się gwałtownie i uciekł pośpiesznie na ulicę.Był już jak piłka to-cząca się w mgle i podrzucana niewidzialnymi rękami.Czuł, że musi gdzieś iść, i szedł zapierwszym odruchem, i cofał się, również nie wiedząc dlaczego.Zaglądał do różnych klubów,witał się ze znajomymi, ale wszędzie jakby tylko kogoś szukał i nie znajdując, zaraz odcho-dził.Wreszcie wstąpił do jakiegoś music-hallu.Przedstawienie było rozpoczęte; muzykawrzeszczała całą siłą rozstrojonych instrumentów i na scenie kołysały się baletowe stada,klowni bili się po twarzach, ktoś skakał spod kopuły do wody, dzielącej salę od widowni, apubliczność wybuchała śmiechem i brawami.Przypatrywał się z niezmiernym zajęciem, niemogąc tylko dociec, gdzie się to wszystko odbywa: w nim czy gdzieś na zewnątrz jego oczu?Ale nim zdołał stwierdzić, powstał i zaczął się gwałtownie przeciskać do wyjścia nie zważa-jąc na klątwy tratowanych.Usłyszał bowiem jakiś kategoryczny nakaz, żeby wyszedł z teatru.109Stał jakiś czas na trotuarze rozglądając się niespokojnie, zaglądał nawet do bram i sklepów, aw końcu nie wiedząc już, co począć ze sobą, kazał się śpiesznie zawiezć do domu.Mr Smith wyszedł naprzeciw niego i odezwał się dziwnie ponuro: Myślałem, że się już pana nie doczekam. To pan mnie wołał, nieprawdaż? Nie wołałem, ale bardzo pragnąłem, aby pan przyszedł jak najprędzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]