RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śmiech, który brzmi ciepło.Jestem tak zziębnięty, że nawet mój słynny sycylijski uśmiech by teraz nie wyszedł.Zabieram się do łopaty.Mija jakieś pięć minut, przyłazi znowu.Stoi, gapi się, zabija łapy w rękawicach, przytupuje.Już ja mu pokażę, cham jeden: wbijam łopatę głęboko, nabieram z czubkiem i za każdym, razem robię solidny zamach, żeby wszystko lądowało na platformie.Nie ma tak dobrze, żeby Al Columbato był gorszy od byle francowatej przybłędy, górnik zafajdany.Lezie do mnie.— Bój się Boga, barani łbie! Połowa węgla leci pod pudło! Leź no tam teraz, wygarnij wszystko i rzucaj na górę.Nie będziesz mi tu siać po całej okolicy.Piąty dzień w wojsku i już wiem, kogo bym chciał zakatrupić.Schylam się pod ciężarówkę i wygarniam węgiel.Nawet pół łopaty się nie uzbierało.Wracam do szuflowania.Przerzucam raz, drugi, za trzecim on łapie mnie za ramię i sięga po szpadel.Nie puszczam.— Zabieraj, kurwa, te swoje brudne łapska, przybłędo zafajdany.Moja łopata.Wszyscy przestali szuflować.Lumbowski wytrzeszcza gały: teraz już nie ma jak się wycofać.Nie będzie mnie gnój zasrany obmacywał, co to to nie, belki nie belki.Weiss przestał się spuszczać z ołówka.Cały zesztywniał za okularami.Prawie że wstrzymał oddech: czeka na opis brutalnej sceny.Jak to zrobić, żeby się zesrał z emocji.A co mi tam, już po wojnie.Zamknąć mnie nie zamkną.I tak już niedługo idę do cywila.Z Purpurowym Sercem i tak dalej, mam więcej punktów, niż potrzeba.Lumbowski robi krok w moją stronę i wysuwa naprzód swoją parszywą gębę.— Cóżeście takiego mówili, szeregowy?— Przecież słyszałeś, dupo wołowa.Trzymaj brudne łapska z dala od mojej łopaty.Mam robotę do zrobienia.Zabieram się do szuflowania.— Taak? Taak? No to żeście się nieźle urządzili.Dawać mi ten szpadel.Wyłączam was ze służby w tej chwili i stawiam do raportu!Sięga po łopatę.Odstępuję o jakieś dwa kroki, na krawędź hałdy, i jak się nie zamachnę z biodra! Miłe uczucie, jak Boga jedynego kocham! Trafiam go w samo ryło, jak strzelił, na odlew!!!Weiss dyszy ciężko; może będzie miał orgazm.Lumbowski wywija kozła i ląduje plecami na hałdzie.Zaczyna się gramolić na nogi, pada z powrotem.Gęba mu się cała zatarła, jakby ktoś na nią naciągnął jedwabną pończochę.Z początku jest blady jak ściana, potem puszcza mu się krew.Czarnuchy, jeden z drugim, wyskakują z szoferki.Krew sika na całego.Lumbowski zaczyna wypluwać zęby.Czarnuch trzyma mu głowę, żeby się nie zakrztusił.Farbę daje ciemną, gęstą, ani jeden ząb mu nie został na przodzie.Ten drugi czarnuch trzyma spluwę obiema łapami, celuje prosto we mnie.Cały się trzęsie, paluch na spuście.Odbezpieczony czy nie — tego nie wiem.Patrzy na mnie przez spluwę wybałuszonymi gałami.— No to żeś się urządził.Teraz wojsko ciebie zakatrupi, kurwa jego mać.Próbuję go zahipnotyzować.Co innego mogę zrobić? Może mnie położyć na miejscu.— Zabieraj broń, czarnuchu.Ciebie jeszcze nie zatłukę, jeszcze nie teraz!Zimno mi się robi od środka.Czarnuch opuszcza lufę, ale spluwę dalej trzyma w łapie.Kapral siada.Jeszcze sam nie bardzo wie, co się stało.Weiss pochylił się do przodu, gały wyłażą mu na wierzch.Gębę rozdziawił, ale jeszcze się nie ślini.— No i tyle, panie majorze.Po tym zdarzeniu dostałem zakaz opuszczania koszar, a za trzy dni stanąłem przed sądem wojskowym w trybie doraźnym.Otrzymałem naganę z wpisaniem do akt służby i przewieziono mnie statkiem do Benning, do piechoty.Czyli że, panie majorze, niezbyt szczęśliwie zaczęła mi się kariera wojskowa.I w ten to sposób generał Columbato został po pięciu dniach służby wojskowej skazany przez sąd wojenny i zdegradowany do stopnia szeregowca.Farsa, jakiej świat nie widział.Do końca pobytu w Cumberland mam zakaz opuszczania kwatery; znaczy, żadnych służb, żadnego stania na baczność na mrozie.Odbierają mi też połowę żołdu za pierwsze sześć miesięcy.Ale się nachapali: pięćdziesiąt cztery dolary miesięcznie podzielić przez dwa.Po ogłoszeniu wyroku kapitan, który prowadzi sprawę, widzi, że coś za mało się przejąłem.Siłą powstrzymuję się od śmiechu.Kapitan pochyla się w moją stronę.— Polecam wam ponadto odwiedzić kaprala Lumbowskiego w szpitalu.— To niemożliwe, panie kapitanie.Kapitan wstaje, pochyla się jeszcze bardziej, z oczu bije mu niewzruszona władczość.— A to dlaczego? Otrzymaliście bezpośredni rozkaz!— Mam zakaz opuszczania kwatery, panie kapitanie.Udaje mi się zachować kamienną twarz, kapitan jest wściekły.Może będą mnie sądzić jeszcze raz, za obrazę oficera? Idę do góry, nie ma co.Kapitan trzyma mnie na oku, a jednocześnie otwiera szufladę biurka.Pisze coś na blankiecie.Podaje mi kartkę.Biorę, ale nie patrzę, co na niej jest.— To wam pozwoli dostać się do szpitala, szeregowy.— Dziękuję, panie kapitanie.Ryzykuję: salutuję mu ostro, z fantazją, on oddaje honory.Okręcam się na obcasie i wychodzę.Przechodzę przez pokój adiutanta, po schodach na dół, przecinam alejkę między barakami i wracam na kwaterę.Zwalam się na pryczę, będę taki sam jak reszta tej cholernej cywilbandy.Z sąsiedniej pryczy pożyczam komiks, Kapitana Marvela.Tamta prycza jest zasłana komiksami.W pięć dni i jakieś sto komiksów później dostaję przydział do Benning.Tego całego kaprala już w ogóle więcej nie widziałem.Skończyłem, ale Weiss chce jeszcze.Przez chwilę siedzimy w milczeniu.— Czy to już cała historia, sierżancie?— Tak jest, panie majorze.— I nie czujecie, aby mogło się to kiedykolwiek powtórzyć?— Nie, panie majorze.Dostałem dobrą nauczkę.— Czy kiedykolwiek uderzyliście pacjenta lub użyliście wobec niego siły?No, nareszcie zadał kluczowe pytanie!— Nie, panie majorze.Byliśmy przyjaciółmi.Weiss jeszcze kilka razy przejeżdża się po ołówku.— Czy potrafisz sobie wytłumaczyć, Alfonso, dlaczego padasz ofiarą impulsów agresji, wrogości? Czy w dzieciństwie bywałeś często bity przez ojca? Czy czujesz się głęboko pokrzywdzony?Kawał skurwysyna! Nabrał mnie na tę tłustą gębę, na te uśmieszki, na te okularki.On wie.I ja zaczynam się domyślać.Jakieś głupoty chodzą mi po głowie — na przykład Zyzio-marynarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl