[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstał, nabrał głęboko powietrza i spróbował wzbić się w górę.Wykonał jakiś dziwacz-ny podskok, lądując ciężko na kolanach.Pozbierał się, wyciągnął dłonie i począł wodzićpalcami po niewidzialnej powierzchni bariery.Uginała się leciutko, pozwalając zagłębićw sobie palec na niecały centymetr.Potem stawała się twarda jak stal.Drago westchnął.Machając rozpaczliwie jednym skrzydłem, spróbował podjąć wspinaczkę po gładkiej,magicznej ścianie.Było jeszcze trudniej, niż się obawiał.Już po paru metrach poczułrwący ból w dłoniach, serce waliło mu jak szalone, pot zalewał oczy.W pewnej chwilinie znalazł oparcia dla nóg, palce też zaczęły się ślizgać i Gamerin runął w dół.Trzasnąło ziemię z taką siłą, aż zadzwoniło mu w uszach.Przez chwilę siedział oszołomiony,wreszcie wstał, zacisnął zęby i ponownie zaczął się wspinać.Las szumiał, zajęty swoimi sprawami, nie zwracając uwagi na drobną, szczupłą po-stać, niezmordowanie pokonującą niewidzialną ścianę.245* * * Ssss szepnął Tafti.Zamarli. Jak tam z przodu? Czysto. Słyszeliście coś?Przecząco potrząsnęli głowami. Idziemy rozkazał Tafti.Czuł niejasny niepokój, jakieś przeczucie katastrofy, którego nie umiał zwalczyć.Wszystko przebiegało zgodnie z planem, lecz wciąż miał wrażenie, że coś przeoczył.Za stary jestem na akcje, czy co? zastanawiał się.Rzucił jeszcze jedno posępnespojrzenie w głąb lasu i ruszył.Przysunął się do niego Erel. Gdzie mamy spotkać sukinsynów Kruków? Gdzieś tutaj. Nie widać ich.Może stchórzyli?246 Tym lepiej mruknął Tafti. A ty zamknij dziób.Mówiłem, nie robić zbęd-nego hałasu.Erel zamilkł.* * *Drago, półprzytomny ze zmęczenia, opadł ciężko po drugiej stronie bariery.Bolał gokażdy najdrobniejszy mięsień.Spod paskudnie połamanych paznokci sączyła się krew.Komandos dzwignął się na czworaki, potrząsnął głową, żeby rozproszyć tańczące,czerwone plamy.Wstał z trudem, popatrzył z nienawiścią na las i kulejąc, powlókł sięszukać śladów oddziału.* * *Mirael oberwał pierwszy, bo szedł na szpicy.Zdążył usłyszeć wizg pocisku i zapaśćw ciemność.Zwalił się pod nogi kolegów. Co to, kurwa, jest! wrzasnął Erel, a jego okrzyk przeszedł w jęk, gdy kularozdarła mu udo.247 Na ziemię! Kryć się! krzyknął Tafti.Między pniami drzew mignął czarnymundur. To Kruki! ryknął ktoś głosem wibrującym furią. Pieprzeni zdrajcy! Zabić skurwieli! podniósł się wrzask. Strzelać! rozkazał Tafti, ale broń Szeolitów plunęła ogniem, jeszcze zanimzdążył wydać komendę.Kule śmigały, drąc liście, huk zagłuszał rozpaczliwy świergot przerażonych ptaków,które zerwały się do lotu, podobne do garści rozsypanych po niebie okruchów.Strzela-nina ucichła, gdy komandosi zorientowali się, że nikt nie odpowiada na ich ogień. Uciekają! wrzasnął triumfalnie Remuel. Za nimi, chłopcy! Taftiego ogarnęło niebywałe podniecenie.Przestał myśleć.Chciał walczyć.Chciał krwi znienawidzonych Harab Serafel i znów, po latach, mógł jejupuścić. Dorwać drani!Komandosi biegli przez las.248* * *Wysoki, szpetny Kruk zatrzymał się.Jego przenikliwe spojrzenie badało zielonygąszcz zarośli. Nikogo nie ma mruknął.Oficer Harab, wielki Głębianin z kwadratową szczęką, wzruszył ramionami. Nie będziemy czekać.Naprzód. Tak, panie.Milczący oddział poruszał się równo jak za pociągnięciem drutu.Ubrani na czarnożołnierze przypominali kolumnę maszerujących mrówek.Odzyskamy tę ich cudowną księgę, a potem ciśniemy ją Baalowi pod nogi, pomyślałoficer z pogardą.A przy okazji splądrujemy posiadłość tej pierzastej glisty.I możenawet kilka sąsiednich.Szpetny zwiadowca uniósł głowę. Słyszę. zaczął, ale nie skończył, bo upadł na suche liście poszycia z twarząrozharataną pociskiem.W tej samej chwili dwaj żołnierze uklękli na ścieżce.Jeden z rę-249kami przyciśniętymi do brzucha przewrócił się na bok.Materiał munduru momentalnienasiąkł świeżą krwią, czerwone krople kapały na ścieżkę. Szeolici! wycharczał oficer na widok migających wśród liści sylwetek wro-gów. Zmierć Synom Gehenny! ryknęli Harab Serapel, a ich krzyk utonął w gwiz-dach pocisków. Uciekają, banda tchórzy! Za nimi! Zaniesiemy Baalowi łby martwych Szeolitów! Szeol trupy! zawyli Kruki.* * *Komandosi Królestwa dobiegli do niewielkiej polany.Zdążyli tylko zwolnić przedwypadnięciem na otwartą przestrzeń, gdy po drugiej stronie pojawiły się sylwetki HarabSerapel.Nie kilka, tak jak przedtem.Całe mnóstwo.Strzelanina wybuchła w tej samej chwili.Kryjący się za pniami drzew, w gorączko-wo wyszukiwanych wykrotach i jamach Głębianie i skrzydlaci nie dbali już, czy przeży-ją.Pragnęli tylko zabrać ze sobą w ciemność jak najwięcej wrogów.To nie była bitwa,250lecz bezładna kotłowanina.Pociski wyły, ale ranni i umierający padali na ziemię bez ję-ku.Ci, którzy zachowali resztki sił i świadomości, strzelali, aż ogarnął ich mrok.%7ływi,którym zabrakło amunicji, roztrzaskiwali sobie czaszki, używając broni jako maczug,rzucali się na siebie z nożami albo, ogarnięci szaleństwem, z gołymi rękami.Tafti zamachnął się i grzmotnął w twarz krępego Kruka krótkim, poręcznym ka-rabinkiem typu cherub.Usłyszał trzask miażdżonych kości, a ciało wroga przeleciałow powietrzu, łamiąc dwa cienkie drzewka.Spróbował załadować nowy magazynek, lecznie zdążył.Kolejny wyrosły jak spod ziemi Kruk dzgnął go w brzuch bagnetem.Taftiryknął i z całej siły wbił lufę karabinu Głębianinowi w bok, nisko, pod żebra.Potęgaciosu wgniotła tępy przedmiot głęboko w ciało.Harab zawył, osunął się na kolana.Taftiprzez chwilę widział jego odsłonięte w grymasie cierpienia krótkie kły i oczy w kolorzewiosennego nieba.Potem wszystko zaczęła przesłaniać czerwona mgła, a ziemia nagleprzekręciła się o dziewięćdziesiąt stopni i uderzyła dowódcę Synów Gehenny w twarz.Remuel wyszarpnął nóż z trzewi Głębianina.Drugi rzucił się na niego, zanim aniołzdążył się obrócić.Remuel wywinął się błyskawicznie, bagnet Kruka dzgnął tylko mun-dur pod pachą komandosa i ledwo zadrasnął skórę.Szeolita chwycił uzbrojoną rękę251wroga i szarpnął potężnie do tyłu, wyrywając mu ramię ze stawu.Głębianin wydał z sie-bie coś w rodzaju stłumionego kaszlnięcia czy jęku, twardo próbując podciąć aniołowinogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]