[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łączą mnie natychmiast.Delibro pyta, czy mógłbym zaraz do niego przyjechać.Mówię, że tak zaraz byłoby trudno, ale mogę trochę później.Umawiamy się na piątą.Powiem, że idę malować: Mama godzi się z tym moim dziwactwem.Ale Delibro nie wytrzymuje, widać, że musi sobie ulżyć:- Czy pańska matka zawsze taka była? Taka napastliwa?- Odkąd pamiętam, to zawsze, doktorze.Zapada chwila ciszy.Czuję, że trudno jest mu rozmawiać ze mną przez telefon; wolałby jednocześnie czytać z mojej twarzy.- To wyjątkowo podejrzliwa kobieta: podejrzliwa w stosunku do mnie, do pańskiego ojca, do pana, do pańskiej siostry.Wydaje się, że nikomu nie ufa.Ta kobieta żyje w głębokim lęku.Nic nie muszę mówić, tylko słucham.- Czy pan wie, że ona jest przekonana, że pański ojciec chce jej zrobić krzywdę, a nawet ją zabić?- Tak, wiem, to jeden z jej ostatnich pomysłów.Wyjątkowo przykry dla ojca.Potrafi mu też prosto w oczy powiedzieć, że jest wariatem, a jego świat fantazji traktuje bez cienia tolerancji.Powiedziałbym więcej, ale sam nie jestem pewien swoich obserwacji.Tato tak szybko się zmienia, ukazuje coraz to nowe oblicze - nigdy nie mam pewności, kim akurat jest ani gdzie przebywa.W końcu umawiamy się na rozmowę po wizycie ostatniego pacjenta, żeby nas nikt nie poganiał.Kto wie, czy to nie będzie sesja całonocna.W sklepiku obok kupuję piwo.Wypijam je powoli, oparty o budkę.W domu Mama dopytuje się, dokąd chodziłem.Mówię, że skoczyłem do baru na piwo.Wiem, że taka informacja to dla Mamy szok - dlaczego ja to robię? Podchodzi bliżej i wącha mój oddech.- Ty rzeczywiście śmierdzisz piwem! Naprawdę poszedłeś do baru? Co by na to powiedziała Veronique? Piwo mamy w domu, w lodówce, to wyrzucanie pieniędzy! Nie musisz pić w tajemnicy.- Jestem dorosłym człowiekiem, Mamo.Jeżeli mam ochotę wstąpić do baru na piwo i chwilę się odprężyć, to jest to wyłącznie moja sprawa.Powiem ci, że ten bar za rogiem jest wyjątkowo sympatyczny, sama powinnaś się tam wybrać.Kompletnie zgłupiała.Tak ją zażyłem tym barem i piwem, że już całkiem nie pamięta o moim wyjściu z domu samopas.Szczęściem, w tej właśnie chwili wkracza Tato w stroju joggera.- Witajcie, moi piękni! Dzień jak marzenie, jedziemy wszyscy nad morze!Biega między nami, zataczając małe kółeczka po całym pokoju.Rozluźnia ramiona jak bokser przed wyjściem na ring.- Może pobiegam sobie trochę po ścieżce rowerowej? Powinniśmy korzystać z Johna, dopóki jest u nas, Bette.Teraz dla odmiany próbuje biec unosząc kolana pod brodę - “pod brodę", czyli na taką wysokość, jak większość ludzi przy normalnym chodzeniu.Założył jasnoniebieskie adidasy z Armii Zbawienia, z dziurą w miejscu dużego palca.Niemożliwe, żeby nie wiedział, że doprowadza Mamę do szału - a może bawi się tak świetnie, że tego nie dostrzega? Zerkam na Mamę.- Nigdzie nie jadę! Nie pokażę się publicznie z parą głupkowatych brodaczy, a co dopiero z nim, w tym idiotycznym kostiumie! Powinieneś go tak kiedyś zabrać do tego psychiatry, Jacky, nareszcie by zrozumiał, co tu się dzieje.Nie odpowiadam.Jednak się czegoś uczę, chociaż powoli.Tato też udaje, że nie słyszał, dalej zatacza kółka, coraz bliżej środka pokoju.Ręce trzyma zgięte w łokciach i przywarte do boków.- Świetna myśl, Tato.Dzień jest piękny, szkoda go marnować w domu.Jedźmy do Venice.Na pewno nie wybierzesz się z nami, Mamo?Mama robi wielkie oczy i z pogardą pociąga nosem.- Wy dwaj każdego byście wyprawili do domu wariatów.Dlaczego ty go sobie nie weźmiesz do Paryża? Mieszkalibyście sobie pod mostem, razem z innymi włóczęgami i hippisami.Wynoście się! Niedobrze mi się robi, jak na was patrzę!Wyprowadzam samochód i wolniutko jedziemy do Venice.Dzień jest bezchmurny jak z kalifornijskiej pocztówki.Ze szczytu Palms widać góry w kanionie Topanga.Po układach zapór przeciwpożarowych staram się rozpoznać nasze czterdzieści akrów działki.Patrzę na zegarek: ledwo po drugiej.- Tato, a może byśmy się przejechali do Topanga, rzucić okiem na działkę? Billy biwakował tam kilka razy z kolegą, ale ja jeszcze nigdy tam nie byłem.- Niezła myśl, Johnny.Pobiegam sobie po ścieżce przeciwpożarowej.Mój Boże, od dziesięciu lat z okładem nie byłem w Topanga.Zawsze mnie kusiło, żeby tam postawić mały domek, taką kryjówkę.Przecinam drogę na skróty, zjeżdżam na szosę Santa Monica, a potem na autostradę Pacific Coast.Na plaży tłumy ludzi: dzisiaj nie ma nawet mgły nadbrzeżnej.Tłumy kończą się, kiedy mijamy Sunset, a nim docieramy do zjazdu w stronę Topanga, ruch zamiera prawie całkiem.Ujechaliśmy może z milę w głąb kanionu, i już wszystko jest inne.Jak w innym kraju.Powietrze jest bardziej suche, lżejsze, wyższa temperatura i nowe zapachy - bylicy, karłowatego dębu, surowej ziemi i skał wystawionych na operację słońca.Droga jest stroma i kręta, z jednej strony mijamy spore nawisy, z drugiej - głębokie jary.Powoli biorę zakręty, żeby nie przestraszyć Taty, chociaż on wystawił głowę przez okienko jak dzieciak i nie boi się nic a nic.Wyciąga rękę pod wiatr, macha nią w górę i w dół, zgodnie z ciśnieniem powietrza, zmienia kąt ustawienia, jak ptak zmienia ustawienie skrzydła w locie.Oczy ma zaciśnięte.Przejeżdżamy przez osadę Topanga i zjeżdżamy w kierunku szkoły.Nasza działka leży przy drodze na grani, a droga zaczyna się na tyłach szkoły.Około mili i ćwierć dalej, w miarę jak pniemy się pod górę, po jednej stronie zaczyna się wyłaniać ocean, a po drugiej olbrzymia połać doliny San Francisco.Pomiędzy nimi, dookoła nas, widnieją niewielkie kaniony, prowadzące do głównego.Widzialność jest niebywała: nawet dolinę widać prawie całkiem ostro.- Rany Julek, John, zapomniałem, jak tu pięknie na górze.Powinieneś postawić tu sobie dom, hodować avocado i pomarańcze.Wychyla się tak daleko, że aż się boję, żeby nie wypadł.Klęczy na fotelu.Sprawdzam zabezpieczenie drzwi.Ze szczytu mamy widok na 360 stopni.Parkuję samochód.Wolno wspinamy się na szczyt naszej góry, gdzie znajdujemy namiot Billy'ego.Wyciągam z niego koce, żebyśmy mogli usiąść.Siadamy i pozwalamy oczom błądzić swobodnie.Nad samym dnem naszego kanionu wisi nikła mgiełka, słońce odbija się jaskrawo od lustra odległego oceanu.Widzimy cały pas zatoki, aż po Redondo Beach.Dlaczego ja tutaj nie mieszkam? pytam sam siebie.Nie znam piękniejszego miejsca.Moglibyśmy patrzeć, jak dorasta dziecko Marty, mógłbym rzeczywiście założyć sad i nieźle zarabiać na życie.Jacky chodziłby do szkoły, tylko kawałek z górki, pieszo, w dobrym dawnym stylu; zejście jest bezpieczne.Wiem już, że jest tu co malować.Tak długo byłem z dala od tego, iż widzę wszystko bardzo ostro.Mógłbym z powodzeniem malować tu latami, nie schodząc wcale na dół.Malowałbym kaniony, plaże, bodaj i wnętrza garaży.Kiedy już raz się wezmę do malowania, tematów zawsze jest dość.Może Tato ma rację.Może ukrywam się w Paryżu, żeby uniknąć współzawodnictwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]