[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.L’oric uniósł jedną brew, słysząc ten górnolotny tytuł, wzruszył jednak ramionami i opuścił magiczne zasłony.– W takim razie oddaję się pod twoją opiekę – oznajmił.Uniosła głowę.– Przed kim szukasz osłony, wielki magu? Malazańczycy są po drugiej stronie niecki.L’oric uśmiechnął się tylko.Henaras skinęła dłonią, odwróciła się i weszła do namiotu dowodzenia.Wielki mag podążył za nią.Nad obszernym pomieszczeniem dominowało podwyższenie usytuowane naprzeciwko wejścia.Ustawiono na nim masywne drewniane krzesło.Na jego wysokim oparciu wyrzeźbiono symbole, które L’oric z nagłym szokiem rozpoznał jako hengeńskie – pochodzące ze starożytnego miasta Li Heng, leżącego w samym sercu Imperium Malazańskiego.Ich głównym elementem było stylizowane wyobrażenie wyciągniętych pazurów jakiegoś drapieżnika.Wisiały one tuż nad głową Napańczyka, który rozpierał się na tronie, spoglądając spod opadających powiek na wielkiego maga.– L’oric – wycedził.– Ty głupcze.Za chwilę się przekonasz, jaki los czeka zbyt ufne dusze.Co prawda – dodał z uśmiechem – mogłeś uważać, że jesteśmy sojusznikami.W końcu już od dłuższego czasu mieszkamy w tej samej oazie, nieprawdaż?– Sha’ik żąda, byś stawił się u niej natychmiast, Korbolo Dom.– Tak, chce mnie pozbawić dowództwa, w błędnym przekonaniu, że moi Psobójcy zaakceptują Leomana od Cepów.Widziałeś ich po drodze, L’oric? Zauważyłeś, jak dobrze są przygotowani? Moją armię zewsząd otaczają wrogowie, wielki magu.Rozumiesz? Niech tylko Leoman spróbuje się zbliżyć, ze wszystkimi pustynnymi wojownikami, jakich zdołają zgromadzić z Mathokiem.– Chcesz zdradzić Apokalipsę? Zwrócić się przeciwko swym sojusznikom i wygrać bitwę dla Tavore, Korbolo Dom? I wszystko po to, by ocalić swą drogocenną pozycję?– Jeśli sha’ik nalega.– Niestety, sha’ik nie ma tu wiele do powiedzenia – stwierdził L’oric.– Natomiast Bogini Tornada ma.Sądzę, że jej tolerancja wobec ciebie właśnie się wyczerpała, Korbolo Dom.– Naprawdę w to wierzysz, L’oric? Czy pogodziłaby się ze zniszczeniem Psobójców? Żeby pozbawić mnie władzy, musiałaby ich unicestwić.Zdziesiątkować swą sławetną Armię Apokalipsy.Czy rzeczywiście by się na to zdecydowała?L’oric uniósł powoli głowę.– Ach, rozumiem, na czym polega twój błąd – rzekł z westchnieniem.– Podchodzisz do sprawy taktycznie, jak żołnierz.Najwyraźniej jednak nie pojmujesz, że Bogini Tornada nic nie obchodzi taktyka ani zakrojone na wielką skalę plany.Liczysz na jej zdrowy rozsądek, ale ona go nie ma, Korbolo.Jutrzejsza bitwa? Zwycięstwo albo klęska? Bogini o to nie dba.Ona pragnie zniszczenia.Malazańczycy wyrżnięci na polu bitwy, Psobójcy wybici w swych okopach, czarodziejska kanonada, która przerodzi piaski Raraku w krwawe bagno.O to chodzi Bogini Tornada.– I co z tego? – wychrypiał Napańczyk.L’oric zauważył, że na naznaczonym bliznami czole Korbola pojawiły się kropelki potu.– Nawet bogini nie zdoła mnie dosięgnąć w tym uświęconym miejscu.– I ty zwiesz mnie głupcem? Bogini przywiedzie cię tej nocy do zguby, ale znaczysz zbyt mało, by chciało się jej osobiście rozgnieść cię kciukiem.Korbolo Dom wyprostował się nagle na swym krześle.– Kto więc to uczyni? – wychrypiał.– Ty, L’oric?Wielki mag rozpostarł dłonie i pokręcił głową.– Ja jestem w tym wszystkim mniej niż posłańcem, Korbolo Dom.Jestem jedynie głosem.zdrowego rozsądku.Nie chodzi o to, kogo przeciwko tobie wyśle, najwyższy wodzu.Raczej o to, kogo przepuści przez swoje bariery.Nie sądzisz?Korbolo spojrzał z góry na wielkiego maga.Potem warknął wściekle i skinął dłonią.Nóż, który wbił się w plecy L’orica, nie miał szans zadać śmiertelnego ciosu.Szczelne osłony wielkiego maga, wewnętrzne warstwy Kurald Thyrllan, powstrzymały żelazo.Mimo to uderzenie obaliło go na kolana.Potem poleciał na grube dywany, lądując niemal u stóp Napańczyka.Korbolo zignorował krwawiącego wielkiego maga.Wstał i zaczął wykrzykiwać rozkazy.Nikt nie podszedł wystarczająco blisko, by usłyszeć szept L’orica:– Krew jest ścieżką, głupcze.A ty ją otworzyłeś.Ty biedny sukinsynu.*– Złowrogie oświadczenie.Szara Żaba musi opuścić twe rozkoszne towarzystwo.Felisin zerknęła na demona.W czworgu jego oczu nagle zalśnił wyraźnie dostrzegalny głód.– Co się stało?– Złowieszcze.Zaproszenie od mojego brata.– Czy L’oric ma kłopoty?– Tej nocy zapadła ciemność, ale twarz Matki jest odwrócona.Tego, co nadchodzi, nie skuje żaden łańcuch.Ostrzeżenie.Uwaga.Zostań tu, piękne dziecko.Mojemu bratu nic więcej nie może się stać, ale ścieżka jest otwarta.Satysfakcja.Będę dziś w nocy jadł łudzi.Owinęła się szczelniej telabą, tłumiąc dreszcz.– Hmm, cieszę się z twojej radości, Szara Żabo.– Niepewne napomnienie.Cienie są pełne niebezpieczeństw.Żadna ścieżka nie jest całkiem czysta, nawet ścieżka krwi.Będę musiał podskakiwać i kluczyć, skakać w tę i we w tę, zamierać w bezruchu pod złowrogim spojrzeniem i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.– Jak długo będę musiała na ciebie czekać, Szara Żabo?– Nie opuszczaj tej polany przed wschodem słońca, najdroższa, którą z radością bym poślubił, nie zważając na nikłe szanse na udane lęgi.Zadurzony.Nagle pragnienie odejścia.– Idź więc.– Ktoś się zbliża.Potencjalna sojuszniczka.Bądź dla niej miła.Słyszała już na ścieżce czyjeś kroki.Wydawało się, że nieznajoma osoba powłóczy nogami ze zmęczenia.Po chwili na polanie pojawiła się kobieta, która zatrzymała się i rozejrzała wokół w mroku.– Tu jestem – wyszeptała Felisin, wychodząc ze swego schronienia.– Felisin Młodsza?– Ach, tylko jeden człowiek tak mnie nazywa.Przysłał cię Heboric?– Tak.– Kobieta podeszła bliżej i Felisin zauważyła plamy krwi oraz wielkiego siniaka na jej szczęce.– Próbowali go zabić, ale pojawiły się duchy, które obroniły go przed skrytobójcami.– Chwileczkę.Odetchnij chwilę.Jesteś tu bezpieczna.Czy Heboric żyje?Skinęła głową.– Wraca do zdrowia.W swojej świątyni.Uzdrawia.– Postaraj się oddychać spokojniej.Chodź, mam wino.Nic na razie nie mów [ Pobierz całość w formacie PDF ]