[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie słyszałem, co mówi; słowa docierały do mnie stłumione izniekształcone, jakbym trzymał głowę pod wodą.Rozumiałem tylko oderwane strzępy, coś opochodzeniu od Wenus, o złożonej pod Farsalos przysiędze i o świcie nowej ery, nowegoporządku świata i nowym sposobie zliczania poświęconych bogom dni.Grupa kapłanówwyniosła z namiotu tablicę z kalendarzem i ustawiła na schodach u stóp dyktatora, by każdymógł ją zobaczyć.Widok był niesamowity: Cezar, potomek Wenus, jest panem nie tylkoświata, ale i samego czasu.Na stopniach zbudowanej przez niego świątyni, przywprowadzonym przez niego kalendarzu tak objawiła się jego boska władza.Ale nawet półbogowie nie są nieśmiertelni.Za to świętokradztwo, za chęćunieważnienia prastarego kalendarza Numy, Cezar miał zginąć, a narzędziem boskiej zemstymiał się stać Gnejusz Kalpurniusz.Stary kapłan w świeżej szacie wyszedł z namiotu i żwawo wspiął się po schodach.Nikt nie próbował go zatrzymać; był przecież mistrzem ceremonii.Jego nadejście nieobudziło podejrzeń nawet w Cezarze.Gnejusz wyciągnął ofiarny nóż i pchnął z całej siły.Jego ofiara nie zdążyła nawet drgnąć.Jeden cios w serce wystarczy, by zabić człowieka.Uśmiercić Cezara jest równiełatwo, jak wszystkich ludzi, których on sam zgładził przez długie żołnierskie życie - Galów,Massylczyków, Egipcjan, Rzymian, Azjatów; królów, książąt i zwykłych zjadaczy chleba;konsulów i senatorów, dowódców i żołnierzy, bogaczy i żebraków.Wszyscy kiedyś musząumrzeć i Cezar nie jest wyjątkiem - co nam właśnie udowodnił Gnejusz Kalpurniusz.Można mu było wybaczyć śmierć i cierpienia, jakie za jego sprawą spadały na całeludy; wojna jest w końcu wpisana w ludzki los.Jednak za to, co zrobił ze świętymkalendarzem Numy - za zbezczeszczenie go egipskimi czarami i fałszywą religią - musiałponieść sprawiedliwą karę.Nikt winien takiej zbrodni nie może ujść z życiem.Cezar zachwiał się, zatoczył i upadł twarzą w dół, prosto na tablicę sporządzoną z takąpieczołowitością przez Arkesilaosa.Pod ciężarem padającego ciała pękła drewniana rama, apłótno rozdarło się na pół.Triumfujący Gnejusz wzniósł nóż raz jeszcze i jął ciąć nienawistnyprzedmiot w szale religijnego zaślepienia, z imieniem swego przodka Numy na ustach.Tłum zamarł w przerażeniu; rozległy się okrzyki zgrozy, jęki, zawodzenie.Kalpurniaz przerazliwym szlochem rzuciła się ku bezwładnemu ciału męża, rwąc sobie włosy z głowy idrapiąc twarz.Tylko Hieronimus, jak zawsze opanowany, wbił we mnie ironiczne spojrzenie.- Widzisz, Gordianusie? Jak to się stało, żeś nie przewidział takiego rozwojuwydarzeń i mu nie zapobiegł? Nawet twoja córka w końcu zrozumiała prawdę.Mówiłem ci,że inteligentna z niej dziewczyna! Nie wiedząc, gdzie cię szukać w tłumie, postanowiła samaostrzec Cezara.Patrz, stoi u wejścia do namiotu!Rzeczywiście, spojrzawszy we wskazanym kierunku zobaczyłem Dianę spierającą sięz liktorem, który nie chciał jej wpuścić.Mimo panującego zgiełku dolatywały do mnie jejurywane słowa: Ale musisz.trzeba ostrzec.Cezar mnie zna.siostrą Metona!Hieronimus położył mi dłoń na ręce.Nie czułem jego dotyku.- Mnie tu nie było, przyjacielu - powiedział.- A jednak zawsze jestem przy tobie.Oślepiony przez łzy zamknąłem oczy.Nagle drgnąłem, a kiedy znów spojrzałem nasąsiednie miejsce, Hieronimusa już nie było.Rozejrzałem się wokoło, jak wyrwany ze snu.Ofiara była zakończona, kapłani i kamilowie zniknęli, na świątynnych schodachzrobiło się pusto.- Gdziej jest wuj Gnejusz? - spytałem szeptem.Kalpurnia uniosła brwi.- A gdzie miałby być? W namiocie oczywiście, przebiera się.Wspaniale odprawiłceremonię ofiary.Nie patrzyłeś?- Musiałem.zamknąć oczy.na chwilę.A Cezar?- Też w namiocie.Powinien lada moment wyjść i przemówić.- Kalpurnia przysłoniłaoczy dłonią, nagle poruszona.- Czy to nie twoja córka stoi przy wejściu i wykłóca się zestrażą?Przed moimi oczami rozgrywała się znana mi już scena.To jej głos musiał mniezbudzić z majaczeń.- Muszę go ostrzec! - mówiła zdyszana.- Nie rozumiesz, człowieku? Gdyby mójojciec tu był, Cezar by go.Ponury liktor był niewzruszony i Diana w końcu dała za wygraną.Pokonana opuściłaramiona i cofnęła się o krok.Strażnik rozluznił się, a ona błyskawicznie przemknęła obokniego i zniknęła w namiocie.W namiocie, w którym był Cezar.I wuj Gnejusz ze swoim wielkim nożem.Zerwałem się z ławki i biegiem rzuciłem się za nią.Liktor w pościgu opuściłposterunek, mogłem więc bez przeszkód wejść do środka.Po rozpalonym słońcem placuwnętrze namiotu jawiło mi się mroczne i chwilę potrwało, zanim moje oczy przyzwyczaiłysię do nowych warunków i zacząłem rozróżniać postacie i przedmioty - kapłanów, kamilów,kwietne girlandy, święte naczynia.Pod przeciwległą ścianą zobaczyłem nietknięty kalendarz,przy którym wciąż pracował Arkesilaos.Cezar, odwrócony do mnie plecami, przypatrywałsię temu z założonymi rękami, niecierpliwie przytupując stopą.- Tato!Liktor dopadł Dianę i bezceremonialnie ciągnął ją do wyjścia, ale GnejuszKalpurniusz, jeszcze w skrwawionej szacie, chwycił ją za ramię, gdy go mijali.- Zostaw ją ze mną, liktorze! - rozkazał.- Na pewno, pontifeksie? - upewniał się tamten.- Tak.Wracaj na posterunek!- A co z nim? - Liktor wskazał na mnie.- On zaraz wychodzi.Cicho i spokojnie.prawda, Gordianusie? - wycedził przez zębyGnejusz.Zciskał ramię Diany naprawdę mocno, a w drugiej dłoni trzymał nóż.Serce waliło mi w piersi jak oszalałe.Chwila wydawała mi się nierealna - bardziej niżmój sen na jawie i rozmowa z lemurem Hieronimusa.- Gnejuszu Kalpurniuszu.- szepnąłem.- Nie uda ci się.Nie pozwolę na to.Wystarczy, bym krzyknął do Cezara.- Ale tego nie zrobisz, dopóki mam twoją córkę.No, ruszaj.Ani słowa!Potrząsnąłem głową.- Jeżeli ją skrzywdzisz.Nie rozumiesz? To już nie może się stać.Twój plan się niepowiódł.Nie dokonasz zamachu w środku wystąpienia Cezara, na oczach całego Rzymu.Szansa na wielki gest przepadła.Gnejusz rozważał przez chwilę moje słowa, po czym skinął głową.- Masz rację.Plan się nie powiódł.W takim razie zrobię to tu, w namiocie.Liczy sięczyn, a nie miejsce ani kto będzie jego świadkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]