[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz albo nigdy, pomyÅ›laÅ‚. Gdzie możemy spotkać siÄ™ z WÄ™drowcami?Doktor Meade walczyÅ‚ ze sobÄ…. Ja. zaczÄ…Å‚ mówić, ale zmieniÅ‚ zamiar.Na jego twarzy pojawiÅ‚ siÄ™ wy-raz niezÅ‚omnego zdecydowania. Nie mogÄ™ tego panu powiedzieć, panie Barton.JeÅ›li jest jakiÅ› sposób, który pozwoli mi pozostać takim, jakim jestem, a takżemojej córce.Nagle rozlegÅ‚o siÄ™ pukanie do drzwi. Doktorze, proszÄ™ mnie wpuÅ›cić odezwaÅ‚ siÄ™ kobiecy glos. Mam waż-ne wiadomoÅ›ci.Doktor spojrzaÅ‚ ze zÅ‚oÅ›ciÄ…. To jedna z moich pacjentek. PodszedÅ‚ do drzwi i otworzyÅ‚ je z trzaskiem. Czego pani chce, do cholery?Do Å›rodka weszÅ‚a mÅ‚oda kobieta.MiaÅ‚a blond wÅ‚osy, pociÄ…gÅ‚Ä… twarz; jej bladepoliczki oblaÅ‚ teraz rumieniec. Doktorze, paÅ„ska córka nie żyje.ZostaliÅ›my poinformowani o tym przezćmÄ™.NapadniÄ™to jÄ… i uÅ›miercono po drugiej stronie granicy.Tuż za neutralnÄ… stre-fÄ…, w pobliżu pracowni Petera.Doktor Meade zadrżaÅ‚; Barton i Christopher zareagowali równie gwaÅ‚townie.Barton poczuÅ‚, jak jego serce zamarÅ‚o.Dziewczynka nie żyje.Peter jÄ… zamor-dowaÅ‚.CoÅ› innego jednak sprawiÅ‚o, że podszedÅ‚ szybko do drzwi i zamknÄ…Å‚ jez hukiem.To byÅ‚a jakby kropka nad i i Barton stwierdziÅ‚, że czas przystÄ…pić dodziaÅ‚ania.MÅ‚oda kobieta, pacjentka doktora Meade a, byÅ‚a jednÄ… z dwojga WÄ™drowców,66którzy przeszli przez werandÄ™ pensjonatu paÅ„stwa Trillingów.Tak wiÄ™c w koÅ„cuznalazÅ‚ przynajmniej jednego z nich, i to w samÄ… porÄ™.Peter Trilling trÄ…ciÅ‚ nogÄ… szczÄ…tki.Szczury ogryzaÅ‚y je haÅ‚aÅ›liwie.KłóciÅ‚y siÄ™,przepychaÅ‚y i warczaÅ‚y na siebie z chciwoÅ›ciÄ….Zaskoczony nagÅ‚oÅ›ciÄ… tego wy-darzenia patrzyÅ‚ na wszystko w zdumieniu.Po chwili skrzyżowaÅ‚ rÄ™ce na piersii oddaliÅ‚ siÄ™ pogrążony w myÅ›lach.Golemy byÅ‚y mocno podekscytowane.A pajÄ…ki nie chciaÅ‚y wrócić do swoichsÅ‚ojów.BiegaÅ‚y podniecone po nim, gromadzÄ…c siÄ™ na twarzy i rÄ™kach.Przybiera-jÄ…ce na sile piski golemów i szczurów przeszywaÅ‚y jego uszy.Stworzenia czuÅ‚y,że odniosÅ‚y ważne zwyciÄ™stwo, i byÅ‚y żądne dalszych.PodniósÅ‚ jednego z węży i pogÅ‚askaÅ‚ go po lÅ›niÄ…cej skórze.N i e ż y Å‚ a.Jed-nym nagÅ‚ym pociÄ…gniÄ™ciem dotychczasowy ukÅ‚ad siÅ‚ ulegÅ‚ zmianie.OpuÅ›ciÅ‚ naziemiÄ™ węża i przyÅ›pieszyÅ‚ kroku.ZbliżaÅ‚ siÄ™ do ulicy Jeffersona i głównej częścimiasta.CzuÅ‚ rosnÄ…ce podniecenie.Coraz wiÄ™cej myÅ›li kÅ‚Ä™biÅ‚o siÄ™ w jego gÅ‚owie.Czyżby nadszedÅ‚ wÅ‚aÅ›ciwy czas? Czy nadszedÅ‚ moment rozstrzygniÄ™cia?ObróciÅ‚ siÄ™, aby spojrzeć na potężnÄ… Å›cianÄ™ otaczajÄ…cÄ… dolinÄ™ wznoszÄ…cesiÄ™ wysoko na tle nieba góry.ByÅ‚ tam.StaÅ‚ z rozchylonymi rÄ™koma, rozsuniÄ™tymistopami i gÅ‚owÄ… niknÄ…cÄ… w mrocznej pustce, która wypeÅ‚niaÅ‚a ciszÄ… i bezruchemcaÅ‚y wszechÅ›wiat.Ów widok rozwiaÅ‚ jego ostatnie wÄ…tpliwoÅ›ci.ZawróciÅ‚ i ruszyÅ‚ do pracowniprzepeÅ‚niony żądzÄ… i niecierpliwoÅ›ciÄ….Grupka golemów podbiegÅ‚a do niego w poÅ›piechu, przekrzykujÄ…c siÄ™ nawza-jem.Inne nadbiegaÅ‚y z centrum miasta.ByÅ‚y mocno zaniepokojone; piskliwe gÅ‚o-sy odbijaÅ‚y siÄ™ echem, kiedy golemy wspinaÅ‚y siÄ™ po jego ubraniu.ChciaÅ‚y, aby coÅ› zobaczyÅ‚.ByÅ‚y przestraszone.RozzÅ‚oszczony poszedÅ‚ za ni-mi do miasta.Wszystkie ulice za rzÄ™dem opuszczonych domów tonęły w mroku.Czego chciaÅ‚y? Co chciaÅ‚y mu pokazać?Zatrzymali siÄ™ przy ulicy Dudleya.Z przodu coÅ› poÅ‚yskiwaÅ‚o i jarzyÅ‚o siÄ™.NiewiedziaÅ‚ co to.CoÅ› siÄ™ tam dziaÅ‚o, ale co? SÅ‚aba, lecz intensywna poÅ›wiata otacza-Å‚a budynki, sklepy, sÅ‚upy telefoniczne, a nawet nawierzchniÄ™ ulicy.ZaciekawionyruszyÅ‚ do przodu.JakaÅ› bezksztaÅ‚tna masa leżaÅ‚a na nawierzchni ulicy.PochyliÅ‚ siÄ™ nad niÄ… nie-spokojnie.Glina.BezwÅ‚adny kawaÅ‚ek gliny.Niedaleko leżaÅ‚y nastÄ™pne; wszystkienieruchome, martwe.Zimne.PodniósÅ‚ jeden z nich do góry.To byÅ‚ golem.A raczej to, co kiedyÅ› byÅ‚o golemem.Nie żyÅ‚.Niewiarygodne,ale zostaÅ‚ obrócony w pierwotnÄ…, pozbawionÄ… życia formÄ™.To byÅ‚a znowu martwaglina.Glina, z której ich tworzyÅ‚.Sucha, bezksztaÅ‚tna i caÅ‚kowicie pozbawionażycia.ByÅ‚a odgolemiona.CoÅ› takiego nigdy dotÄ…d siÄ™ nie wydarzyÅ‚o.Jego wciąż żywe golemy cofnęłysiÄ™ z przerażeniem, widzÄ…c swych martwych braci.To po to go tu sprowadziÅ‚y.Zdumiony Peter ruszyÅ‚ w kierunku opalizujÄ…cej poÅ›wiaty, która rozprzestrze-niaÅ‚a siÄ™ bezdzwiÄ™cznie z budynku na budynek.Ten jarzÄ…cy siÄ™ krÄ…g rozszerzaÅ‚siÄ™ z każdÄ… chwilÄ….ByÅ‚ zaskakujÄ…co intensywny.Nie omijaÅ‚ niczego.PosuwaÅ‚ siÄ™naprzód jak gigantyczna fala i pochÅ‚aniaÅ‚ wszystko, co znajdowaÅ‚o siÄ™ na jegodrodze.67W samym Å›rodku krÄ™gu znajdowaÅ‚ siÄ™ park.Ze Å›cieżkami, Å‚awkami i starÄ…armatÄ….Masztem.I jakimÅ› budynkiem.Peter nigdy dotÄ…d tego nie widziaÅ‚.Tutaj nie byÅ‚o żadnego parku! Co towszystko znaczy? Co siÄ™ staÅ‚o z tymi opuszczonymi sklepami?ZagarnÄ…Å‚ wszystkie żywe golemy i zgniótÅ‚ ich stawiajÄ…ce opór, popiskujÄ…ceciaÅ‚a w jednÄ… masÄ™.Kula żywej gliny wiÅ‚a siÄ™, kiedy poÅ›piesznie jÄ… przeksztaÅ‚caÅ‚.UformowaÅ‚ gÅ‚owÄ™ bez reszty ciaÅ‚a.Oczy, nos, potem usta, jÄ™zyk, zÄ™by, podnie-bienie i wargi.PostawiÅ‚ jÄ… na nawierzchni i docisnÄ…Å‚ koÅ„ce szyi tak, aby mogÅ‚astać. Kiedy to siÄ™ zaczęło? zapytaÅ‚.Kilka umysłów uzgodniÅ‚o swoje wspomnienia i usta przemówiÅ‚y stÄ™kliwymgÅ‚osem: GodzinÄ™ temu. Te, które zostaÅ‚y odgolemione.Jak to siÄ™ staÅ‚o? Kto to zrobiÅ‚? WeszÅ‚y do parku.ChciaÅ‚y przez niego przejść. I to je odgolemiÅ‚o? WyszÅ‚y, powłóczÄ…c nogami.ByÅ‚y osÅ‚abione.Potem upadÅ‚y i zmarÅ‚y.Bali-Å›my siÄ™ podejść bliżej.WiÄ™c byÅ‚a to prawda.To sprawka tego rozszerzajÄ…cego siÄ™ krÄ™gu.ZgniótÅ‚ gÅ‚o-wÄ™ w nieksztaÅ‚tnÄ… masÄ™ i wÅ‚ożyÅ‚ jÄ… do kieszeni.Glina miotaÅ‚a siÄ™ peÅ‚na wigo-ru, trÄ…cajÄ…c go w nogi.Peter wyprostowaÅ‚ siÄ™ ostrożnie.KrÄ…g ognistego Å›wiatÅ‚arozprzestrzeniaÅ‚ siÄ™ nieprzerwanie.OgarniaÅ‚ coraz to nowe budynki.RósÅ‚ bezdz-wiÄ™cznie.ZagrażaÅ‚ wszystkiemu wokoÅ‚o.I nagle Peter zrozumiaÅ‚.Ta poÅ›wiata nie niszczyÅ‚a.Ona zmieniaÅ‚a.PochÅ‚aniaÅ‚a rzeczy, które napotkaÅ‚ana swojej drodze, a na ich miejscu pojawiaÅ‚y siÄ™ nowe ksztaÅ‚ty.WynurzaÅ‚y siÄ™z niej nowe formy.Obiekty, których nigdy nie widziaÅ‚.CaÅ‚kowicie mu nie znane.Obce dla niego.StaÅ‚ przez dÅ‚uższÄ… chwilÄ™, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ pochodowi poÅ›wiaty, podczas gdygolemy trÄ…caÅ‚y go nerwowo, chcÄ…c, aby je wypuÅ›ciÅ‚.PoÅ›wiata zbliżaÅ‚a siÄ™ do nie-go, wiÄ™c zrobiÅ‚ kilka kroków do tyÅ‚u.ByÅ‚ podniecony.Ogarnęła go radość i zadowolenie.Czas wiÄ™c nadszedÅ‚.Naj-pierw jej Å›mierć, a teraz to.Równowaga zostaÅ‚a zachwiana.Granica nie miaÅ‚a jużznaczenia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]